[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odbijając się od jonosfery, może nawet okrążyć Ziemię... Swojego czasu znany polski
podróżnik Wojciech Cejrowski prowadził audycje radiowe, nadając je krótkofalówką gdzieś z
Kolumbii, a w Warszawie sygnał wzmacniano, czyszczono z szumów i zakłóceń, po czym
puszczano w eter.
- Kto wie, może kiedyś, zamiast jezdzić do Brazylii, siądziemy sobie w Warszawie,
zlecimy badania miejscowym, a efekty ich pracy będziemy podziwiali przez Internet -
uśmiechnął się pan Tomasz.
- I kto to mówi? Wielki poszukiwacz przygód, Pan Samochodzik, chce je przeżywać,
patrząc w ekran monitora? - zdumiał się Michaił.
- Póki mogę przeżywać je na miejscu, wolę być tutaj - uśmiechnął się ze smutkiem
szef. - Ale emerytura zbliża się wielkimi krokami...
- Pora na kolację - powiedział Michaił patrząc na zegarek. - A jutro wyruszamy w
nieznane...
Zatarł radośnie dłonie.
- Jutro - pan Tomasz kiwnął w zadumie głową.
Zeszliśmy na dół do sali restauracyjnej. Jak się okazało w hotelu mieszkało niewielu
podróżników. Dwaj Niemcy, w porządnie skrojonych garniturach, zajęli stolik koło okna.
Rozmawiali z miejscowym przedsiębiorcą. Z urywków rozmowy zorientowałem się, że
przyjechali tu z ofertą maszyn do obróbki drewna. Wyciągali ze skórzanego nesesera coraz, to
nowe katalogi urządzeń. Wysoki Brazylijczyk, czekając na swoją kolację, przeglądał próbki
jakichś tkanin. Przy największym stole siedziało chyba z dziesięciu amerykańskich geologów,
rozprawiając na temat poszukiwań ropy naftowej. Ich dyskusja chwilami przechodziła w
kłótnię.
- Ludzie interesu - powiedział w zadumie Michaił. - Wszyscy przybyli tu, aby robić
pieniądze lub szukać pieniędzy...
Zamówiliśmy czerwoną fasolę z mięsem. Kończyliśmy już jeść, gdy do naszego
stolika przysiadła się młoda, najwyżej osiemnastoletnia dziewczyna, z magnetofonem
przewieszonym przez ramię.
- Panna Juanita Saintchristian - przedstawił ją Michaił - Dziennikarka z  Cuiaba
Tribune .
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego. Przedstawiliśmy się.
- Mogę zabrać panom trochę czasu? - zapytała po angielsku.
- Chce pani przeprowadzić z nami wywiad dla prasy? - zainteresował się szef.
Skinęła poważnie głową. Popatrzyłem na nią. Szczupła, choć raczej niewysoka, gibka
i wysportowana. Miała dość śniadą cerę i czarne włosy, spięte w koński ogon. Ciemne, lekko
skośne oczy i wystające kości policzkowe zdradzały jej indiańskich przodków.
- Jesteśmy do dyspozycji - uśmiechnął się pan Tomasz.
- Słyszałam, że nie po raz pierwszy odwiedza pan nasz kontynent. Poprzednio
prowadził pan poszukiwania skarbów z Muzeum Złota w Bogocie, z ramienia
międzynarodowego biura koordynacyjnego, powołanego do walki ze złodziejami dzieł sztuki.
- Owszem - skinął głową. - Ale to bardzo stare dzieje... To były trudne poszukiwania,
ale zakończyły się sukcesem. Odzyskano cały łup, a sprawcy stanęli przed sądem.
- Czy i tutaj, w Cuiabie, zamierza pan prowadzić jakieś śledztwo?
- Och, nie - uśmiechnął się szef. - Nie pracuję już w biurze koordynacyjnym,
nawiasem mówiąc, zostało ono dawno temu wchłonięte przez Interpol... Walka ze złodziejami
dzieł sztuki nie jest moją wyłączną domeną... W moim kraju bardziej znany jestem jako
fachowiec od poszukiwań zaginionych podczas wojen dzieł sztuki. Przybyłem do Brazylii na
zlecenie obecnego tu Michaiła Tomatowa, aby wraz z nim i moim młodym pomocnikiem -
wskazał mnie gestem - zająć się poszukiwaniem zagubionego w dżungli miasta...
- Zamierza więc pan rozwiązać tę zagadkę. Czy są w tej sprawie jakieś nowe tropy?
- Będziemy posuwali się głównie śladem pułkownika Percy ego Fawcetta - wyjaśnił
szef. - Na razie, dzięki analizie fotografii satelitarnych, wytypowaliśmy kilka podejrzanych
miejsc w dżungli, wartych dokładnego zbadania... W tej chwili planujemy zweryfikować te
punkty za pomocą fotografii lotniczych. Prawdopodobnie podejmiemy też próby eksploracji
naziemnej.
Zamyśliła się na chwilę przed zadaniem kolejnego pytania.
- Czy zdają sobie panowie sprawę, że Mato Grosso to jeden z nielicznych rejonów
naszej planety, nietkniętych stopą białego człowieka?
- Nie przesadzajmy z tą niedostępnością - uśmiechnął się szef. - Tereny te były
penetrowane już przez poszukiwaczy kauczuku i misjonarzy. Jak wynika z analizy zdjęć
satelitarnych, istniało tam w przeszłości kilka fazend, założonych prawdopodobnie przez
białych ludzi.
- W rejonie tym żyją Indianie, którzy nie lubią kontaktów z cywilizacją. Nieliczni
badacze, którzy zapuścili się w tamte strony, przynieśli informacje o powszechnym
kanibalizmie...
- W większości wypadków relacje o jedzeniu ludzkiego mięsa rozmijają się z prawdą -
powiedział spokojnie pan Tomasz. - Kanibalizm był obecny w bardzo wielu kulturach świata,
najczęściej jednak sprowadzano go do funkcji rytualnych. Zjadano powalonych wrogów, aby
przejąć ich siłę. Jedynie na Nowej Gwinei u niektórych plemion praktykowano mordowanie
ludzi w starszym wieku i zjadanie ich. Mamy też ciekawy przykład kanibalizmu na postrach,
stosowanego w państwie Inków. Gwardię przyboczną Inki stanowili Indianie Canari, żyjący
dżungli. Byli oni faktycznie kanibalami. Jeśli jakiś lud buntował się przeciw Ince, po
stłumieniu powstania przywódcy rebelii byli zabijani i zjadani na oczach swoich
współplemieńców. Wywoływało to zrozumiały szok.
- Indianie, zamieszkujący dżunglę na trasie panów wyprawy, są bardzo agresywnie
nastawieni do białych ludzi. Jak zamierza pan rozwiązać ten problem?
- Ich nastawienie zapewne wiąże się z konfliktami, które miały tu miejsce w
przeszłości - wyjaśnił Pan Samochodzik. - Ponieważ nie chcemy zakłócać ich spokoju,
weryfikację podejrzanych miejsc przeprowadzimy z helikoptera. Przelecimy po prostu ponad
lasem, a w wybranych punktach wylądujemy dla przeprowadzenia szczegółowym badań.
- A gdyby panowie znalezli zagubione miasto?
- Wówczas sprawa trochę się skomplikuje - przyznał pan Tomasz. - Oczywiście
badanie wstępne można przeprowadzić z powietrza. Jednak szczegółowe prace
wykopaliskowe będą wymagały uzyskania zgody plemion, na terenie których ten obiekt się
znajduje. Przypuszczam, że możliwa będzie jakaś forma kompromisu. Oczywiście, zależy to
od stopnia wrogości danego ludu, sądzę jednak, że ruiny takie, mogące stanowić atrakcję
turystyczną na miarę Machu Picchu, jeśli znajdą się pod administracją plemienia, mogą
przynieść mu wymierne korzyści finansowe. To jednak kwestia odległej przyszłości, na razie
nic jeszcze nie znalezliśmy.
- Czy zgodzą się panowie, abym dołączyła do panów ekspedycji jako przedstawiciel
prasy? Nasi czytelnicy mogliby być dzięki temu informowani na bieżąco...
Michaił skinął poważnie głową.
- To będzie z korzyścią dla nas - powiedział. - Prasa w Brazylii to potęga.
- Nie mamy nic do ukrycia - powiedział szef poważnie - Z przyjemnością podzielimy
się z opinią publiczną wynikami naszych poszukiwań. Nadmienię też, że natychmiast po
odnalezieniu ruin powiadomimy o tym stosowne służby konserwatorskie oraz archeologów. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl