[ Pobierz całość w formacie PDF ]

go Tatarskim, bo zatrzymywały się tu karawany kupieckie w drodze na Krym i Środkowy
Wschód.
- Może poszukamy ormiańskich śladów? - zaproponowałem Helenie. - Jeżeli
Franciszek Batura tu dotarł, to chciał odzyskać pieniądze.
Cały czas delikatnie dotykała zarostu, sprawdzając, czy dobrze trzyma się na twarzy.
- To tu - skierowała mnie na podwórko wzdłuż starego muru fortyfikacji miejskich.
Stały tam wybudowane z kamienia i cegieł piętrowe kamienice, a właściwe rząd
maleńkich kamieniczek, w których na parterze zapewne był sklepik, a na górze mieszkanie
kupca.
Z powątpiewaniem oglądałem górne kondygnacje opuszczonych budowli, które
groziły zawaleniem.
- Im dalej w las, tym więcej drzew, a mniej dobrych tropów - mruknąłem. - Nawet
gdybyśmy chcieli, nie znajdziemy sklepu, do którego miał przyjść Batura.
- A kościół? - zapytała Helena. - Pamięta pan, jak we Lwowie trafiliśmy na ślad
Batury?
- Jest tu podobny klasztor?
- Nie, ale jest były ormiański kościół i ormiański bastion.
- Niewiele nam to daje, choć oczywiście możemy spróbować szczęścia.
Podeszliśmy pod dawną ormiańską katedrę usytuowaną nad stromym brzegiem
Smotryczu z przecudnym widokiem na twierdzę na drugim brzegu. Zerknąłem do góry na
obronną wieżę. Kamienic Podolski był miastem-fortecą, a nowoczesne fortyfikacje
zbudowano tu w XV i XVI wieku. Nacje i cechy, jak Ormianie czy kowale, odpowiadały za
odcinki murów obronnych. Nie przypuszczałem, by Batura aż w kościele czy w bastionie
musiał szukać swych pieniędzy. Raczej bez trudu otrzymał je w jednym z wielu kantorów,
jakie odwiedziliśmy. Z uwagą przyjrzałem się wieży kościelnej, która miała charakter
obronny. Weszliśmy do środka budowli, by ujrzeć takie osobliwości, jak ambona z minaretu,
jakim był ten budynek po 1672 roku, gdy Turcy zdobyli Kamieniec, czy ścięty przez
kołchoźników równo ze ścianą konfesjonał, który przeszkadzał wjeździe traktorem po
świątyni. Obecnie kościołem opiekowali się polscy księża. Gdy poprosiliśmy ich o pomoc,
bezradnie rozkładali ręce, byli tu od niedawna i nic nie wiedzieli.
Wyszliśmy przez ozdobną kamienną bramę i skręciliśmy brukiem w prawo. Tak
doszliśmy do mostu Tureckiego wybudowanego przez muzułmańskich zdobywców miasta, by
połączyć miasto z zamkiem. Właśnie wyjątkowo niedostępne położenie zamku stanowiło o
jego naturalnych warunkach obronnych. Podobno Turcy ujrzawszy ten zamek stwierdzili, że
tylko diabeł mógłby go zdobyć. Gdyby nie wypadek w prochowni i wysadzenie przez
przypadek wysokiego zamku, forteca mogłaby się bronić bardzo długo. Właśnie ten wypadek
wykorzystał Sienkiewicz, by uśmiercić zacnego Michała Wołodyjowskiego. Dla „małego
rycerza” zniszczenie prochowni było sprawą honoru, by nie oddać całej twierdzy Turkom.
Najpierw z tarasu podziwialiśmy panoramę fortecy z pozostałością po jakiejś fabryce
nad rzeką. Potem przeszliśmy przez most. Helena już kierowała się do bramy wejściowej, by
czym prędzej pokazać mi zamek.
- Spokojnie! - zatrzymałem ją. - Mój wykładowca z historii średniowiecza twierdził,
że prawdziwy historyk zaczyna oglądanie budowli, w szczególności fortyfikacji, od obejścia
ich z zewnątrz. Idziemy najpierw na wysoki zamek.
Dziewczyna posłusznie szła za mną drogą wzdłuż murów zamku i muru
oddzielającego nas od kanionu Smotryczu. W murze po prawej co kilka kroków natrafialiśmy
na strzelnice. Po lewej zauważyłem baszty przystosowane do umieszczenia w nich artylerii
lub organek, czyli wielolufowego, małokalibrowego działa. Tak doszliśmy w obręb majdanu
wysokiego zamku. Na wprost ujrzeliśmy kazamaty artyleryjskie osypane wałem ziemnym.
Równie wysoki na prawie dziesięć metrów wał był na prawo od nas. Wspięliśmy się na jego
szczyt, by ujrzeć panoramę okolicy i zamku.
Na południe od Smotryczu, za doliną rzeki, ciągnęły się płaskie pola. Za mostem, jak
na dłoni widzieliśmy zamek i miasto. Charakterystyczny kształt zamku z wieloma wieżami,
każdą inną, przypominał bardziej bajkowe wizerunki siedzib złych demonów niż groźną
fortecę. Schodziliśmy z wału do płytkiej fosy prowadzącej do zrujnowanej, południowej
części zamku. Ruiny mogły pochodzić jeszcze z czasów tureckiego oblężenia. Wysoki mur
kurtynowy z wysokimi oknami doskonale zasłaniał zasadniczą część zamku od kul armatnich.
- Teraz idziemy na zamek! - zakomenderowałem.
Wracając drogą u stóp zamku, napotkaliśmy tym razem staruszkę siedzącą pod jedną z
baszt i sprzedającą turystom jakieś zioła w słoikach. Helena schowała się za mnie, ale to nie
pomogło.
- Ciągnie perliczkę w rodzinne strony! - krzyknęła Horpyna na nasz widok. - A cóż to [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl