[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Gutach!
- Poważnie?
- Czy wyglądamy na żartownisiów?
Na salę wszedł zaniepokojony głośną rozmową pan Skrzeczyński.
- Czy ciągle muszę powtarzać, że tu nie jest dyskoteka? - warknął zły na młodzież.
- Przepraszamy - Scarlett spąsowiała.
- Ach, to wy, młodzi czytelnicy rekordziści? - uspokoił się stary bibliotekarz.
- To oni - pokiwałem głową. - Najlepsi, jakich znam.
- Brawo! Tylko dlaczego tak hałasujecie? Coś się stało? Macie dziwne twarze.
- Nie, nic - wzruszył ramionami Indiana.
- Chcieliśmy porwać pana Pawła - zaśmiała się dziewczyna.
- Porwać? - zdumiał się Skrzeczyński. - On tu pracuje.
- Jeszcze godzinę i czterdzieści minut. Mógłby go pan wyjątkowo dzisiaj zwolnić?
- A wy dlaczego nie w szkole?
- Wczoraj był koniec roku.
- Już?
- Tak, już! Na całe szczęście. To jak, proszę pana? - nie dawała za wygraną Scarlett. -
Pożyczy nam pan dzisiaj pana Pawła? Oddamy go możliwie najszybciej.
- Nie ma dzisiaj ruchu - dodał Indiana.
Pan Skrzeczyński popatrzył na mnie uważnie i zgadywał w milczeniu, czy młodzi
ludzie przypadkiem nie nabijają się z niego. Ja jednak miałem bardzo poważną minę, a i oni
zachowywali się nad wyraz przyzwoicie.
- No dobra - stęknął stary mężczyzna. - Ale tylko na jeden dzień. Jutro, pan Paweł,
odrobi te dwie godziny.
- Godzinę i czterdzieści minut, proszę pana - zerknęła na zegarek Scarlett. - A nawet
już godzinę i trzydzieści dziewięć minut.
Pan Skrzeczyński machnął zniecierpliwiony ręką i kazał mi się wynosić, ale nie był to
gest nerwowy - po prostu odgrywał rolę ciągle niezadowolonego przełożonego, choć tak
naprawdę to był z niego równy gość. Zapomniał, że bibliotekę również czekała wakacyjna
przerwa - z dniem pierwszego lipca nasza placówka miała zostać zamknięta na cały miesiąc.
To było już pojutrze.
Idąc uliczkami Pisza, Indiana opowiedział mi o swojej dzisiejszej wycieczce do
Nowych Gutów. Wiedziony intuicją wytrawnego poszukiwacza skarbów pojechał pod dom
numer 28 samochodem starszego kolegi, Bażanta. Ku swojemu zdziwieniu dostrzegł na
terenie posesji samochód z olsztyńską rejestracją oraz kręcącego za domem mężczyznę. Nie
widzieli go dobrze, bo ów człowiek coś tam robił i nie wychodził, a chłopaki nie mogli stać
bezczelnie przed domem i gapić się na niego. Odjechali, aby nie wzbudzić podejrzliwości
obcego.
- Mówię panu, że chodzi o jakiś skarb! - krzyczał podekscytowany Indiana, aż ludzie
na ulicy oglądali się na nas.
Nagle zatrzymałem się niespodziewanie dwieście metrów od przystani.
- Zaraz! - złapałem się za głowę. - Nie możecie ze mną popłynąć.
- A to czemu? - zezłościli się.
- Nie mam kamizelek ratunkowych dla was.
- Pan żartuje? - prychnął Indiana. - A kto jako jedyny, nie wypadł za burtę podczas
wiosennego rejsu? Ja! To pan powinien postarać się o kamizelkę. Dla siebie!
- Jak ja się utopię, to nikt nie będzie po mnie płakał, ale jak któreś z was pójdzie na
dno Zniardw, co wtedy powiem waszym rodzicom?
- Będziemy płynąć blisko brzegu - zaproponowała Scarlett. - Poza tym Zniardwy są
płytkie. Prędzej można się utopić na basenie. I nieprawda, że nikt nie będzie po panu płakał.
- Wy?
- Skórka. Tyle pan o niej opowiadał.
%7łartując doszliśmy do przystani. Po niespełna kwadransie znalezliśmy się na pokładzie
 Wehikułu czasu i odbijaliśmy od przystani pełni energii i przeświadczenia, że wielka
przygoda czeka na nas na wschodnim brzegu Zniardw. Mieliśmy wspaniały, ciepły dzień spod
znaku lenistwa, słońce ostro grzało, ale upału nie było. Wiał bowiem słaby wiaterek z
północy, który dodatkowo utrudniał nam żeglowanie. W związku z tym byłem zmuszony
halsować, ale przecież ujście Kanału Jeglińskiego było na wyciągnięcie ręki. Najgorszy był
właśnie rejs kanałem - nudny i długi. Jak na złość wiele jachtów korzystało z niego dzisiaj,
więc panował tam niezgorszy tłok. Czegóż chciałem - zaczęły się wakacje! I tak mogłem
dziękować Bogu, że to nie Ruciane-Nida albo Mikołajki. Tam to dopiero był tłok.
%7łeglowanie po Zniardwach okazało się oczyszczającym duszę zabiegiem - czułem
przysłowiowy wiatr we włosach i błogi nastrój. Mógłbym tak płynąć i płynąć, ale wkrótce
przybiliśmy do znanej nam z wiosennej wizyty w Nowych Gutach przystani. Teraz jednak na
pobliskiej plaży pluskało się więcej niż wtedy ludzi i więcej żagli przecinało to wielkie
jezioro, mknąc aż po ledwo widoczny horyzont. Na lekkiej fali cumowały cztery łodzie, do
których dołączyliśmy.
Obok tawerny na ławeczce przy przystani siedział ten sam starszy człowiek, który
pilnował kiedyś mojej łodzi. I tym razem z wielką radością zgodził się na to. Zanim poszliśmy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl