[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kazali nam się odsunąć na bezpieczną odległość, a wtedy jeden z nich przeniósł
zawartość skrzyni do plastykowych torebek, a raczej zapakował tylko najcenniejsze jego
zdaniem przedmioty. Według pierwszych, szacunkowych oględzin w ziemi przeleżało około
kilkudziesięciu sztuk biżuterii i wyrobów jubilerskich. Wiele przedmiotów wykonanych z
drewna zgniło w ziemi, po niektórych zostały metalowe części; były to prawdopodobnie cenne
rzezby. To samo spotkało pewnie obrazy zwinięte w rulony - zgniły w glebie. Cała skrzynia
nie mogła być duża i ciężka, gdyż przede wszystkim zawierała biżuterię. Jednakże radość z
tego niesamowitego odkrycia mieszała się z gorzkim uczuciem porażki. Muszkieterowie
wyglądali na zdesperowanych i gotowi byli użyć klucza francuskiego nawet wobec kobiet.
- Ty, Bibliotekarz - rzekł do mnie Antoś. - Wsiadaj do tego złomu. Będziesz kierował.
Pojedziemy twoim, bo nasz samochód ugrzązł w lesie.
- Dobrze wam tak - posłałem im słodki uśmiech.
- Gadanie - wzruszył obojętnie ramionami. - I tak to nie nasza bryka. Kradziona.
Kazali mi usiąść za kierownicą, a dziewczynom i chłopakom zostać w lesie.
- Jak wasz Bibliotekarz dobrze się spisze i dowiezie nas całych, wróci tu po was,
babeczki, jak najszybciej - pomachał im na pożegnanie Portoś.
- Jedz! - ryknął mi za uchem Wulgaris.
Nie było innego wyjścia, musiałem jechać bez moich towarzyszy. Po wydostaniu się z
lasu Muszkieterowie kazali mi się kierować główną szosą na Pisz.
- Dokąd? - warknąłem.
- Jedz! - szturchnął mnie któryś w plecy.
Umówili się z kimś nad jeziorem Roś. Z ich rozmowy wynikało, że jakiś kumpel
zabalował na polu namiotowym za Aupkami, a więc niedaleko mojego domu. Tam na nich
czekał niejaki Gienek i tam mieli się przesiąść do jego samochodu. Obiecali, że puszczą mnie
wolno, jak ich dowiozę.
- Spuścimy ci powietrze z kół, żebyś nie mógł nas dogonić i po krzyku! - gadał Antoś.
- Napompujesz i wrócisz.
- Po co, Antoś, spuszczać powietrze z kół? - rechotał Wulgaris. - Tym gratem nie
dogoniłby nawet dorożki.
- Co to za maszyna, facet? - dopytywał się Portoś.
- To wspaniały pojazd - odpowiedziałem dumnie.
- Sam go zespawałeś?
- Te, Portoś, zobacz, ale ma dziwne biegi. Co nie? Gumy też ma niezłe, szerokie! To
jakiś składak.
- Lubię pomajsterkować.
- Atak, lubisz! Racja, widzieliśmy przecież twój jacht. Facet, ty masz dwie lewe ręce.
Zacisnąłem zęby i zwolniłem do trzydziestu kilometrów na godzinę.
- No co jest?! - wołali. - Co tak wolno?
Nie odpowiadałem na ich zaczepki.
Jechaliśmy wzdłuż południowego ramienia Rosia. Minęliśmy Aupki i zaczął się las.
Kilometr dalej wąska dróżka odchodziła w lewo do jeziora na pole namiotowe, o czym
informowała tablica reklamowa. Skręciłem i gwałtownie dodałem gazu. Sto kilometrów na
godzinę osiągnąłem po ośmiu sekundach (długo, jak na tej klasy silnik), podczas których
wehikuł zawył jak zarzynany bawół, i nie zdejmując nogi z pedału gazu wrzuciłem wyższy
bieg (to było możliwe w oryginalnym astonie i w tej przeróbce). Tym manewrem zaskoczyłem
kompletnie Muszkieterów, których potężna siła przyspieszenia wbiła w tylne, niezbyt
wygodne siedzenie ze skaju. Już po chwili prułem po wąskiej, ale równej dróżce prosto na
pole namiotowe, ku wodzie. Zwolniłem dopiero przed samymi namiotami.
- Stój! - krzyczeli Muszkieterowie. - Słyszysz?! Stój!
- Chłopaki, to jakiś wariat!
Nie zważając na ich protesty i sugestie, skierowałem wehikuł prosto na niski brzeg
jeziora, nieco podobny do wodopoju, który nadawał się do zjazdu. Niedaleko, nieco na prawo,
znajdowała się przystań z kilkoma jachtami, ale ja jechałem prosto na jezioro. Zatrąbiłem
charakterystycznym falsetem, rozganiając rym samym spłoszonych turystów na boki, podniósł
się krzyk i rwetes bliski paniki. A Muszkieterowie z tyłu krzyczeli na mnie i krzyczeli. Jezioro
obmywało brzeg dziesięć metrów przed maską wehikułu - docisnąłem gaz.
- Zatrzymaj się! Słyszysz? Panie Bibliotekarz! Oddamy skarby! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl