[ Pobierz całość w formacie PDF ]

artystycznych instynktów swoich, coś z własnej duszy... Zdejmowanie jej nie było zresztą rzeczą
konieczną, nikt chustki nie podejrzewał, nikt nie pytał o nią. Rozdrażnienie woznego jest tak wielkie, iż
zmiąwszy ten niebieski bawełniany szmatek w obu rękach, ciska go ze wstrętem pod wieszadło u drzwi
stojące. Nie może w tej chwili dać dobitniejszego wyrazu oburzeniu swemu i swej wielkiej wzgardzie.
Ale Kuntz Wunderli stoi tymczasem przed publicznością zawstydzony, zgnębiony, odarty z uroku.
Teraz dopiero można się przypatrzeć jego kolanom, tak ku przodowi wygiętym, że cała postać
przysiadać się zdaje, teraz można widzieć jego wykręcone, ciężkie stopy i jasnokościste łokcie.
Najzabawniejsze wszakże wrażenie robi szyja starego. Jest ona tak cienką, że zdaje się biczem
przetrząsnąć by ją można. W ogóle czyni ona starego podobnym do oskubanego ptaka; a to tym bardziej,
że nie podparta sztywnym fontaziem głowa wydaje się przy tej cienkiej, zwiędłej szyi niepomiernie
wielka i ciężka. Opada to na jedną, to na drugą głęboko zaklęsłą jamę obojczyka.
Wesołość teraz wybucha na sali; jedni śmieją się dobrodusznie, drudzy złośliwie, poglądając przy
tym na Tödi-Mayera. NajlitoÅ›ciwszy kiwajÄ… gÅ‚owami i uÅ›miechajÄ… siÄ™ z lekka.
25
 Ecce homo!  odzywa się kotlarz Kissling, który ma brata dozorcę w kantonalnej bibliotece i darmo
czytuje książki.
Szeroki wybuch śmiechu przyjmuje to porównanie. Większość mniema, iż jest to przymówka do
szczytu wznoszącego się poza Mythenami, Dużym i Małym, który się  Ecce homo zowie w
przeciwieństwie do sękatego Pilatusa; w zgromadzeniu są tacy, którzy górę widzieli z bliska.
Stary nie ma wprawdzie żadnego podobieństwa do jakiegokolwiek szczytu, ale jest to tym
śmieszniejsze! Dalibóg, tym śmieszniejsze!
Jeden Tödi-Mayer nie bierze udziaÅ‚u w ogólnej wesoÅ‚oÅ›ci. OkrÄ…gÅ‚e jego, wypukÅ‚e i bÅ‚yszczÄ…ce oczy
obiegają postać starego nędzarza, jak gdyby każdą z jego wyschłych i struchlałych kości czyniły
odpowiedzialną za tak wielki zawód. Oczyma tymi świdruje go jak fałszywy szeląg, roztrząsa jak stary
łachman, przenika go do ostatniej żyłki, do resztki tchu w piersiach.
 Cofam słowo!  woła wreszcie.  Nie mogę brać tak mało!
 Nie wolno słowa cofać  rzecze z powagą pan Radca.
 Jak to nie wolno? Wozny nie przybił jeszcze.
 Nie przybił! Nie przybił!  potwierdzają głosy z ławy, po czym ucisza się nagle.
Wszyscy czekają, jaki obrót sprawa wezmie. Pan Radca jest niekontent. Rzuca na obecnych chmurne
spojrzenie spod oka, marszczy piękne czoło i ciągnie na dół to jednego, to drugiego wąsa.
 W takich Å‚achmanach nie wezmÄ™ dziada i za sto osiemdziesiÄ…t franków!  woÅ‚a rezolutnie Tödi-
Mayer czując za sobą poparcie całej sali.
 Ja bym nie brał i za dwieście  popiera go kum Spengler.
 Co to dwieście! To i dwieście dziesięć nie byłoby nadto!  dodaje oberżysta z Mainau.
Stary Wunderli słucha tego i dusza w im truchleje. Co to będzie? Co to jeszcze z nim będzie? A
może nikt i wziąć nie zechce? A potem, dlaczego tyle aż chcą brać? Dlaczego aż tyle?
Wielki niepokój i wielkie zdumienie odbija się w jego nędznej twarzy. Coraz wyżej podnosi brwi
siwe patrząc w ziemię, a głowa coraz szybszym ruchem opada mu to na jedno, to na drugie ramię.
 No, panie Tödi-Mayer!  odzywa siÄ™ urzÄ™dnik pojednawczo.  nie rób pan żartów i koÅ„czmy, moi
panowie!
 Dobrze!  woła energicznie ślusarz  wezmę, ale za równe dwieście!
 Co znowu! Co znowu!  odzywa się tracąc cierpliwość pan Radca. Skąd gmina może takie sumy
płacić? Czy panowie myślicie, że gmina siedzi na złocie? Moi panowie, gmina nie siedzi na złocie.
Gmina musi się liczyć z groszem. Gmina ma wydatki, duże wydatki. Miłosierdzie, moi panowie, jest dla
niej rzeczą świętą, ale i miłosierdziu miarę zachować należy!
Jeszcze pan Radca nie omówił ostatniej sylaby, kiedy drzwi otwierają się szeroko i wchodzi Probst.
Jest to tęgi mężczyzna z grubym karkiem i szeroką, czerwoną twarzą. Jego brunatny, rozpięty spencer
pokazuje pierś potężnie rozrosłą i kołyszący się na niej łańcuszek ze srebrnych ogniwek. Spod niskiego
tłustego czoła świecą małe, bystre oczy; rudawe, kędzierzawe włosy zarastają mu głęboko skronie.
Probst idzie śmiało i macha wielkimi rękami, które mu po bokach wiszą zaciśnięte w kułak; miejsca
sobie wszakże robić bynajmniej nie potrzebuje, gdyż każdy usuwa się przed nim z pewnym rodzajem
respektu. Człowiek jest silny, tęgi, ma spojrzenie ponure i zuchwałe. Z takim nie zaczynać lepiej. Probst
dochodzi do balasków, kłania się urzędnikowi i kiwnięciem głowy pozdrawia kilku obecnych.
Pan Radca wybaczyć mu zechce... Spóznił się, ale nie winien temu. Ten przeklęty parobek, którego
po starym Hänzlim wziÄ…Å‚, rozchorowaÅ‚ mu siÄ™ jak na zÅ‚ość... Sam dziÅ› mleko rozwozić musiaÅ‚, a to
piekielny kawał z góry i pod górę.
Pan Radca słucha przytakując; pozdrowieni uśmiechają się życzliwie i kręcą głowami.
Sam rozwozić musiał?... No, no! Kawał drogi!
Przez otwarte okno słychać głośne naszczekiwanie psa, którego wszyscy znają; trzy razy dziennie
przybywa on z mlekiem, zaprzężony do wózka pełnego wysokich blaszanek. Probst piękną oborę ma...
Piękną oborę!
I nagle przejmuje ich uczucie poważania dla tych tęgich pięści i grubego karku. Spengler odwraca się
od Tödi-Mayera i na Probsta patrzy; Å›lusarz czuje siÄ™ już przez samo przybycie mleczarza jakby na pół [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl