[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gromadząc się pierwszego dnia świąt skoro świt w salonie na dole wraz z
podnieconymi dziewczynkami, które były zbyt zaaferowane i zniecierpliwione,
by czekać, a\ wszyscy się ubiorą.
Po rozpakowaniu prezentów i ucichnięciu ostatnich okrzyków zachwytu,
salon wyglądał, jakby przeszło przez niego tornado, a wtedy wszyscy
przystępowali do zbierania z podłogi papieru z opakowań, wstą\ek, sznurków,
karteczek z imionami i innego śmiecia, po czym przenosili się gromadnie do
jadalni na śniadanie. Po śniadaniu wszyscy wracali do swoich pokoi, by ubrać
się do kościoła.
Zabawa była, oczywiście, kontynuowana po przyjściu na świat Terry'ego.
Z czasem nawet najmłodsi członkowie połączonych rodzin przestali wierzyć w
wielkiego, wesołego, grubego pana w czerwonym stroju, ale rodzinny rytuał
przetrwał.
Jednak dzisiejszy świąteczny poranek był pierwszym od dziewięciu lat,
podczas którego udział w ceremonii rozdawania prezentów wziąć mieli wszyscy
członkowie rodziny.
 Diana!  wrzasnęła Lissa.
 Tak, tak, ju\ idę.  Dziewczyna sięgnęła do klamki, odetchnęła i
opuściła rękę.
Po raz pierwszy najchętniej nie wzięłaby udziału w rytuale świątecznego
poranka.
Przyczyn, dla których wołałaby pozostać w swoim pokoju, wymawiając
się migreną, bólem gardła czy jakąkolwiek inną przypadłością, było wiele  a
ka\da z nich nosiła imię Matt.
Matt. Diana westchnęła i przeniosła tęskne spojrzenie z drzwi na swoje
łó\ko. Obolałość zdą\yła w ciągu tych dwóch dni opuścić jej ciało. Ale za to
nasiliła się dręcząca ją niepewność wywołana zaskakującym zachowaniem się
Matta. Nie wiedziała, czego się właściwie po nim spodziewała, z pewnością
jednak nie tych dziwnych spojrzeń i zamyślonego wyrazu twarzy, które
zaobserwowała u niego w ciągu dwóch ostatnich dni.
Co myślał, co czuł? Następnego dnia po nocy spędzonej z Mattem, Diana
wracała do domu z duszą na ramieniu. Przera\ała ją perspektywa pierwszego z
nim spotkania. Poza tym dosłownie leciała z nóg, a przyczyną była nie tylko
upojna noc, lecz równie\ brak snu, męczący lunch z personelem biura oraz
bieganie za jedynym upominkiem, którego do tej pory nie kupiła  prezentem
dla Matta. Niezbyt zadowolona z wybranego w końcu podarunku, wkroczyła do
domu z powa\nymi obawami, jak zostanie przyjęty, nieskora do stanięcia oko w
oko z jego adresatem.
Mogła sobie zaoszczędzić tych godzin niepewności. Matta i tak nie było
w domu. Miriam rzuciła w przelocie, \e około jedenastej wybrał się sam po
jakieś zakupy. Wdzięczna łaskawemu losowi Diana, wymawiając się
zmęczeniem, padła na łó\ko, przespała obiad i obudziła się dopiero wieczorem,
kiedy czas ju\ było jechać na lotnisko po Terry'ego.
Dzień i wieczór poprzedzające święta Bo\ego Narodzenia wypełnione
były po brzegi ostatnimi przygotowaniami i nie pozostawiały Dianie i Mattowi
chwili na wymianę choćby kilku słów na osobności. Ale dziewczyna
kilkakrotnie przechwyciła jego dziwne, zamyślone spojrzenie.
Kiedy zdający się nie mieć końca dzień zwieńczony został zniesieniem
przez wszystkich członków rodziny prezentów i uło\eniem ich pod choinką w
salonie, Diana zwlekała z dołączeniem podarku, który kupiła dla Matta, do
ostatniej chwili, a potem wepchnęła go na sam spód stosu paczek i paczuszek.
Teraz, o tej nieludzkiej godzinie świątecznego poranka, stała
niezdecydowanie przed drzwiami swojej sypialni z uczuciem, \e oddałaby
wszystko, by ten mały upominek znalazł się z powrotem w szufladzie jej
komódki.
 Diano, lepiej się pośpiesz!  zawołała Beth tonem, w którym kryło się
zniecierpliwienie.  Lissa grozi, \e zejdzie na dół bez ciebie.
To nie nowina, pomyślała Diana z uśmiechem. W świąteczne poranki
Lissa zawsze groziła, \e zejdzie na dół sama. Podtrzymując uśmiech siłą woli,
Diana otworzyła drzwi i wyszła na korytarz, by dołączyć do czekających na nią
sióstr. Całą trójką zeszły po schodach i wkroczyły do salonu.
 No, nareszcie  westchnął z przesadną ulgą Terry.  Nic nie mówcie,
sam zgadnę. To Diana wstrzymywała pochód, prawda?
Jego \artobliwa uwaga spotkała się z potakującymi skinieniami kobiet,
tłumionym chichotem ojca i enigmatycznym uśmieszkiem Matta.
Diana zignorowała wszystkich i podeszła do fotela najbardziej
oddalonego od choinki. Usiadła i składając ręce na kolanach, patrzyła, jak
Miriam z Lissa rozdają prezenty. Stos pod choinką topniał w oczach. Odbierała
machinalnie wręczane jej upominki, mruczała cicho podziękowania, ale całą jej
uwagę pochłaniało śledzenie reakcji innych, a zwłaszcza Matta.
 O, dziękuję, Matt!  huknął Terry, przymierzając bez zwłoki skórzaną
lotniczą kurtkę.
 Hm, seksownie pachnie  mruknął z uśmiechem Matt i rzucił Lissie
szelmowskie spojrzenie, wąchając wytworną wodę kolońską, którą od niej
dostał.  Dziękuję.
 Matt, naprawdę niepotrzebnie się tak wykosztowałeś  wybąkał pod
nosem ojciec, gładząc kaszmirową marynarkę.  Nie wiem, co powiedzieć.
 To nic nie mów  odparł Matt, przesuwając wzrok na matkę.  Mam
tylko nadzieję, \e podoba ci się tak samo jak mnie to  ciągnął, przykładając do
ramion irlandzki sweter.
 Kochanie, to jest absolutnie fantastyczne!  krzyknęła Miriam,
pokazując wszystkim broszkę.
I tak to się ciągnęło. Beth zachwycała się jedwabną pi\amą, Lissa a\
piszczała nad wieczorową torebką wyszywaną paciorkami, a Matt był wyraznie
wzruszony symboliką nowego klucza do drzwi frontowych, który dostał od
Henry'ego.
Rozpakowawszy upominek od Matta, Diana z ledwością ukryła
rozczarowanie. Była to bardzo ładna, ale zwyczajna apaszka. Przypominając
sobie, \e prezent, który ona kupiła jemu, chocia\ wyra\ał jej najgłębsze uczucia,
jest w ka\dym calu tak samo zwyczajny, czekała, coraz bardziej zdenerwowana, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl