[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przeciwną stronę?
- To już Embankment - powiedziała. - Pomylił pan drogę...
- Nie. Zabieram cię do siebie. Musisz coś zjeść, wziąć lekarstwa. Potem cię odwiozę.
265
- To za duży kłopot. I jeszcze Gustaw...
- To żaden kłopot, a moja gospodyni na pewno nakarmi Gustawa.
Skręcił w spokojną, elegancką uliczkę z szeregowymi domami z początków dziewiętnastego wieku i
podjechał pod ostatni z nich.
Teodozja nie zdążyła jeszcze wymyślić kolejnego przekonującego powodu, dla którego chce być
odwieziona do siebie, a raczej do pani Towzer, kiedy znalazła się na chodniku, została wzięta za ramię
i podprowadzona do pięknych drzwi wejściowych. Tam profesor oddał ją w ręce małej, przysadzistej
 kobiety o siwych włosach i wesołej twarzy, która nie wykazała najmniejszego nawet zdumienia na jej
widok. Starsza pani zaprowadziła ją do łazienki na końcu wąskiego holu.
- Co za straszne przeziębienie, panienko - mówiła współczująco do Teodozji. - Ale proszę się nie
martwić, profesor zaraz znajdzie na to jakąś radę. Ja tymczasem przygotuję kolację. Zaraz poproszę do
stołu.
Teodozja umyła twarz i trochę się odświeżyła. W przeciwieństwie do dusznego samochodu, tu łatwiej
jej było oddychać i od razu poczuła się trochę lepiej. Pózniej została zaproszona do jednego z pokojów
na parterze - obszernego, wysokiego salonu z wykuszowymi oknami wychodzącymi na ulicę. Przy
kominku, płonącym wesołym ogniem, stały dwa wygodne fotele, a naprzeciw wielka sofa.
Przyćmione światło stojących lamp odbijało się w przeszklonych drzwiczkach dwóch zabytkowych
gablot wbudowanych w ścianę po obu stronach kominka i w fornirowanej szafce wielkiego zegara
ustawionego
266
w rogu przy drzwiach. Przytulna atmosfera tego wnętrza zachęcała do odpoczynku.
- Jaki piękny pokój! - wykrzyknęła oczarowana Teodozja.
- Też tak uważam. Wejdz, proszę i usiądz. - Profesor wręczył jej kieliszek sherry. - Po tym poczujesz
się swobodniej. Ale żeby poczuć się lepiej, musisz coś zjeść. Przygotowałem też pigułki. Dwie przed
snem i dwie rano, codziennie przez tydzień.
Teodozja z wielką przyjemnością sączyła sherry. Akurat skończyła, kiedy pojawiła się gospodyni
profesora, zapraszając ich na kolację.
- A ten przemiły kot siedzi sobie przy piecu i czuje się jak u siebie. Już dostał kolację.
Teodozja podziękowała jej serdecznie.
- To jest Meg, moja gospodyni - profesor przedstawił starszą panią. - Dawno temu była moją nianią.
Meg - to panna Teodozja Chapman, która pracuje w naszym szpitalu.
Meg uśmiechnęła się szeroko i uścisnęła wyciągniętą dłoń Teodozji.
- Zawsze miło poznać kogoś młodego - powiedziała. Teodozja nie mogła wymarzyć sobie lepszej
kolacji
- była i gorąca zupa, i delikatny omlet leciutki jak powietrze, kremowe puree z ziemniaków, maleńkie
brukselki, a na deser prawdziwy domowy budyń z żółtek, serwowany w brązowych czarkach z
chińskiej porcelany. Zjadła wszystko do ostatniego kęsa. Profesor zauważył z ulgą, że blade policzki
Teodozji znowu się zaróżowiły. Namówił ją na drugą filiżankę kawy i wręczył lampkę koniaku.
267
- Chyba nie będzie mi smakować...
- Całkiem możliwe, ale potraktuj to jako lekarstwo i wypij do dna. Byle nie za szybko.
Zakrztusiła się już po pierwszym łyku. Azy popłynęły jej z oczu, ale posłusznie opróżniła kieliszek i
od razu poczuła ciepło ogarniające całe ciało.
- Teraz mogę już odwiezć cię do domu - powiedział zadowolony profesor. - Wez pastylki i od razu idz
do łóżka. Obiecuję, że jutro rano poczujesz się dużo lepiej.
- Nie wiem, jak mam panu dziękować. Już czuję się lepiej. I ta wspaniała kolacja...
Po pożegnaniu z Meg, Teodozja i Gustaw zostali odwiezieni do domu.
Trudno było o większy kontrast: odrapana, brzydka kamienica pani Towzer na brudnej ulicy i
eleganckie otoczenie wytwornego domu profesora. Ale Teodozja nie była dziewczyną, która miałaby
pretensje do losu. W końcu ważny jest własny dach nad głową, pomyślała. I znajomość z profesorem,
dodała po krótkiej chwilce.
Tym razem profesorjeż wyjął jej klucz z ręki i sam otworzył drzwi wejściowe. Potem zaniósł na górę
koszyk z Gustawem, zapalił gaz w kominku, sprawdził, czy Teodozja ma lekarstwa i powiedział:
- Kładz się do łóżka.
Zachowywał się jak wujek albo starszy brat.
Już odchodził, ale przy drzwiach przystanął i wrócił. Milcząc, przyglądał się chwilę Teodozji, która
czuła się coraz bardziej nieswojo. Przecież wiedziała, że ma czerwony nos i podpuchnięte oczy. Już
chciała coś powiedzieć, kiedy profesor schylił się i pocałował ją. Nie w po-
268
liczek, ale w usta. Nie pospiesznie, ale powoli i serdecznie. A potem wyszedł, bezgłośnie zamykając
za sobą drzwi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl