[ Pobierz całość w formacie PDF ]

potem coraz szerzej.  Wspaniale, że nie straciliśmy.
 Chciałem tylko powiedzieć, że...
 Wiem, wiem. Każdemu czasem zdarza się freudowska pomyłka.  Jak
na kogoś, kto właśnie poniósł wielomilionową stratę, starszy pan wyglądał na
absurdalnie zadowolonego.
Kilka dni pózniej Hunter siedział w gabinecie Simona za wielkim,
dyrektorskim biurkiem. Dokładnie w miejscu, do którego bał się trafić, odkąd
skończył studia. Ta myśl była dość przerażająca, więc odsunął ją, skupiając
się na planach kompleksowego remontu siedziby Cabot Co. Nie miał zamiaru
mieszać się w sprawy firmy, ale był na przepustce i naprawdę nie wiedział, co
zrobić z czasem. Ile godzin dziennie można ćwiczyć na siłowni, pływać w
basenie, przesiadywać w fotelu z książką w ręku? Człowieka
przyzwyczajonego do tego, że ciągle jest w akcji, przytłacza w końcu
śmiertelna nuda. Hunter bał się nudy, ale jeszcze bardziej bał się tego, że jeśli
Margie przyłapie go na zbijaniu bąków, to zaraz zapędzi go do roboty przy
przygotowywaniu urodzin Simona. A planowanie przyjęcia na kilkaset osób
było czymś, co naprawdę go przerażało.
Wybrnął z sytuacji mistrzowskim zagraniem taktycznym. Podjął się
kierowania pracami przy odbudowie siedziby rodzinnej korporacji, dzięki
czemu miał ciekawe zajęcie oraz święty spokój w kwestii urodzinowego
przyjęcia. Nie zwlekając, rzucił się w wir działania. Wybrzydzał jak
primadonna, zanim wynajął ekipę remontową, która wydawała mu się dość
dobra. Spędził długie godziny na naradach z architektami, bo się uparł, że
budynek trzeba zmodernizować, pomyśleć o nowocześniejszych
zabezpieczeniach przeciwpożarowych, a przy okazji o urządzeniu porządnej
przestrzeni rekreacyjnej dla pracowników. Ludzie zamknięci całymi dniami w
86
R
L
T
klaustrofobicznych boksach musieli być okropnie nieszczęśliwi. A nawet jeśli
nie, to z całą pewnością nie mogli pracować zbyt wydajnie.
 Hunter! Szukałem cię.  Simon stanął w drzwiach gabinetu, powoli
wszedł do środka.
Hunter poderwał się z miejsca, ale starszy pan tylko machnął ręką.
 Siedz, siedz. Może i jestem stary, ale potrafię się jeszcze poruszać o
własnych siłach, mój chłopcze.
Nie usiadł z powrotem w skórzanym fotelu za biurkiem. W obecności
dziadka jakoś nie wydawało mu się to właściwe. Patrzył, jak Simon podchodzi
do regału pełnego dokumentów i pochyla się ostrożnie, nie chcąc urazić
bolącego krzyża.
Wiek robi swoje, pomyślał, i jakaś lodowata pięść zacisnęła mu się na
sercu. Simon nie był zramolałym staruszkiem, co to, to nie. Trzymał się lepiej
niż niejeden rekrut. Był stary, ale twardy jak stal. Jednak... nie poruszał się już
tak pewnie, jak kiedyś. I z roku na rok będzie miał coraz mniej sił. Takie były
fakty. Hunter był ich świadom. Teraz jednak musiał zdecydować, co zrobi z tą
świadomością.
Przymknął oczy, bezradny wobec natłoku myśli. Nie znał odpowiedzi na
pytania, które stawały się coraz bardziej palące. Miał pustkę w głowie, kiedy
próbował wyobrazić sobie przyszłość. Przyszłość Simona, przyszłość Margie.
Własną przyszłość.
Simon najwyrazniej znalazł to, czego szukał, bo wyprostował się,
trzymając w ręku tekturową teczkę. Wyjął z niej plik zadrukowanych kartek i
położył na biurku.
 Chciałbym, żebyś to przejrzał i podpisał, zanim wyjedziesz.
Hunter uniósł brew.
 Planujesz znów mnie ożenić?
87
R
L
T
 Daremny trud  parsknął Simon.  Nawet nie potrafisz docenić tej
żony, którą ci już załatwiłem.
Hunter zakasłał, przykrył usta dłonią. Gdyby dziadek się dowiedział, jak
bardzo jego wnuk docenia swoją żonę, ciśnienie mogłoby mu niebezpiecznie
podskoczyć!
 Ale nie przyszedłem tu, żeby rozmawiać z tobą o Margie. Mam inną
sprawę.
 Tak?  Hunter spojrzał na dziadka niepewnie.
 Mam zamiar przekazać ci firmę  powiedział, patrząc wnukowi prosto
w oczy.
 Na miłość boską, Simon!  Hunter cofnął się o krok i uniósł ręce do
góry obronnym gestem.  Nawet gdybym chciał przejąć Cabot Co., mam
jeszcze do odsłużenia siedem miesięcy. Za tydzień wyjeżdżam i nie wiem,
kiedy uda mi się dostać następną przepustkę!
 To nie problem.  Starszy pan uśmiechnął się niezrażony.  Na czas
twojej nieobecności ustanowisz pełnomocnika, którego upoważnisz do pode-
jmowania decyzji. A ja będę miał oko na całokształt. Kiedy wrócisz,
przejmiesz dowodzenie. Jeśli wrócisz...
W ciszy, jaka zapadła po tych słowach, Hunter podszedł do wielkiego
okna. Przez dobrą chwilę patrzył na rozciągający się za nim widok na ogród i
obsadzoną wiekowymi kasztanami aleję prowadzącą do miasta i dalej, w
szeroki świat. Tą drogą wyruszył przed laty na poszukiwanie wolności, na
poszukiwanie własnego ja. A teraz ta sama droga przywiodła go tu z
powrotem.
 Jeśli w ogóle planujesz wrócić  powtórzył starszy pan, przywołując
go do rzeczywistości. Zdumiony własnymi myślami, powoli potrząsnął głową.
Czyżby robił się z niego domorosły filozof? Obrócił się, objął spojrzeniem
88
R
L
T
gabinet, kwaterę główną imperium Cabotów. I zupełnie niespodziewanie po-
czuł przypływ adrenaliny podobny do tego, który zawsze towarzyszył
planowaniu militarnych operacji. To też było pole walki. Tutaj opracowywało
się strategie, podejmowało decyzje, od których bardzo wiele zależało.
Poczucie bezpieczeństwa wielu rodzin. Przyszłość miasteczka. W epoce
światowej konkurencji rynkowej pozycja lidera nie była dana raz na zawsze.
Trzeba było inteligencji i siły, żeby ją utrzymać.
 Wrócę  powiedział krótko, zdecydowanie. Teraz rozumiał, że to jest
jego droga. Miał stąd odejść, by poddać próbie swój charakter. A potem
wrócić, by odnalezć swoje prawdziwe ja.  Wrócę, Simon.
Twarz starszego pana rozjaśniła się w szczęśliwym uśmiechu i Hunter
po raz pierwszy w życiu poczuł się jak bohater, którym zawsze chciał być.
 Wiedziałem! Wiedziałem, że podejmiesz właściwą decyzję, mój
chłopcze. Nie darmo znam cię, odkąd miałeś mleko pod nosem.  Simon
klasnął w ręce i zatarł dłonie energicznym, radosnym gestem.  Teraz musisz
powiedzieć Margie, że wszystko gra. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl