[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tego lata, kiedy poznała Jakuba nad morzem. Pan-
na Lacombe przepowiadała temu małżeństwu jak
najciemniejszą przyszłość i twierdziła, że Marta
będzie zdradzać Jakuba, jeżeli przypadkiem nie
zrobiła już tego do tej pory.
Zajadłość żony i córki sprawiała nieraz, że pan
Lacombe, człowiek zacny, który lubił Martę, wsta-
wał od stołu. Wówczas matka i córka zamieniały
porozumiewawcze spojrzenia. Spojrzenie pani La-
combe mówiło:  Widzisz, moje dziecko, jak tego
rodzaju kobiety potrafią usidlić mężczyzn! A spoj-
rzenie panny Lacombe oznaczało:  Dlatego właśnie,
138
że nie zaliczam się do takich jak Marta, nie znajdu-
ję męża . W rzeczywistości nieboraczka odstraszała
kandydatów tym, iż pod pretekstem, że  czasy się
zmieniły i do małżeństwa dochodzi się teraz ina-
czej niż dawniej, nie stawiała dostatecznego oporu.
Jej nadzieje na zamążpójście kończyły się wraz z
końcem pobytu nad morzem. Młodzi ludzie obie-
cywali, że zaraz po powrocie do Paryża oświadczą
się o jej rękę. Nie pokazywali się jednak. Główną
pretensją panny Lacombe, której groziło staropa-
nieństwo, było chyba to, iż Marta tak łatwo znalazła
męża. Pocieszała się mówiąc sobie, że tylko taki
głupiec jak jej brat mógł dać się złapać.
Jednak niezależnie od podejrzeń obu rodzin nikt
nie myślał, by dziecko Marty mogło mieć innego
ojca niż Jakub. Czułem się tym dość dotknięty. By-
wały nawet takie dni, gdy zarzucałem Marcie tchó-
rzostwo, dlatego że nie wyznała jeszcze prawdy.
Ponieważ sam byłem słaby, wszystkim przypisywa-
łem słabość i sądziłem, że skoro pani Grangier
przymknęła oczy na początek dramatu, będzie je
przymykać do końca.
Burza nadchodziła. Ojciec groził, że prześle nie-
które listy pani Grangier. Pragnąłem, by wykonał
grozbę. Pózniej przychodziło zastanowienie. Pani
Grangier nie pokazałaby tych listów mężowi. Zresztą
139
w interesie obojga leżało, aby uniknąć burzy. A ja
się dusiłem. Przyzywałem tej burzy. Ojciec powi-
nien był przesłać te listy wprost do Jakuba.
Gdy któregoś dnia powiedział mi w gniewie, że
to zrobił, o mało nie rzuciłem mu się na szyję. Na-
reszcie! Nareszcie oddał mi przysługę i powiadomił
Jakuba o tym, o czym powinien był wiedzieć. Było
mi żal ojca, iż uważa moją miłość za tak słabą. A
poza tym położy to wreszcie kres listom, w których
Jakub rozczulał się nad naszym dzieckiem. W mo-
im rozgorączkowaniu nie zdawałem sobie sprawy,
jak dalece takie posunięcie było szalone, niemożli-
we. Zaczynałem to sobie uświadamiać, gdy naza-
jutrz ojciec, spokojniejszy już, powiedział mi  jak
sądził, na pocieszenie  że skłamał. Uznał, że było-
by to nieludzkie. Zapewne. Co jest ludzkie, a co
nieludzkie?
Trwoniłem siły to na tchórzostwo, to na zuchwa-
łość, i zmagania mojej młodości z przeżyciami do-
rosłego mężczyzny wyczerpywały mnie.
Miłość znieczulała mnie na wszystko, co nie było
Martą. Nie pomyślałem, że ojciec może cierpieć.
Moje sądy były teraz tak fałszywe i tak małoduszne,
iż doszedłem w końcu do przekonania, że wypo-
wiedzieliśmy sobie wojnę. Toteż jeżeli deptałem
obowiązki synowskie, czyniłem tak nie tylko przez
miłość do Marty, lecz również  czy mam się
140
przyznać?  przez ducha odwetu!
Przestałem już zwracać uwagę na listy, jakie oj-
ciec posyłał do Marty. To ona sama błagała mnie,
bym częściej pokazywał się w domu, zachowywał
się rozsądniej. Wówczas wybuchałem:  Ach, więc ty
też przeciwko mnie? Zaciskałem zęby, tupałem
nogami. Ponieważ myśl, że mam rozstać się z nią
na parę godzin, doprowadzała mnie do takiego sta-
nu, Marta przekonana była, że ją namiętnie ko-
cham. Pewność, że jest kochana, pozwalała jej na
stanowczość, jakiej nigdy dotąd nie wykazywała.
Spokojna, że i tak będę o niej myślał, nalegała, bym
wrócił do domu.
Prędko zorientowałem się, skąd płynie jej odwa-
ga. Zmieniłem taktykę. Udawałem, że wysuwane
przez nią racje trafiają mi do przekonania. Wów-
czas nagle zmieniała front. Mój rozsądek (a może
niestałość?) budziły w niej lęk, że nie kocham jej
tak jak dawniej. Teraz ona błagała, bym został, tak
bardzo potrzebowała podniesienia na duchu.
Któregoś dnia jednak wszystko zawiodło. Już od
trzech dni nie pokazywałem się w domu i oświad-
czyłem Marcie, że zamierzam jeszcze jedną noc
spędzić u niej. Wszystkiego próbowała, by odwieść
mnie od tego postanowienia: grózb, pieszczot.
Wreszcie i ona zdobyła się na podstęp. Oznajmiła,
że jeżeli nie wrócę do rodziców, to ona tę noc spę-
dzi u swoich.
141
Odparłem, że mój ojciec wcale nie doceni tego
gestu.  A więc dobrze! nie pójdzie do matki. Pój-
dzie nad Marnę. Zaziębi się, umrze; wreszcie wy-
zwoli się ode mnie.  Miej chociaż litość nad naszym
dzieckiem  mówiła.  Nie narażaj jego życia .
Oskarżała mnie, że igram z jej miłością, że chcę
poznać jej granice. Wobec takiej nieustępliwości
powtórzyłem jej słowa ojca: zdradzała mnie z byle
kim; nie dam się oszukać.  Tylko dlatego tak się
upierasz  powiedziałem  że oczekujesz dziś wie-
czór jednego z kochanków . Cóż odpowiedzieć na
tak szaloną niesprawiedliwość? Odwróciła się. Wy-
rzucałem jej, iż tak spokojnie przyjmuje obelgę.
Manewrowałem tak zręcznie, że w końcu zgodziła
się spędzić tę noc ze mną. Pod warunkiem, że nie u
niej w domu. Za nic na świecie nie chciała, by go-
spodarze mogli nazajutrz powiedzieć wysłannikowi
mego ojca, że była u siebie.
Gdzie spędzić noc?
Byliśmy jak dzieci, które weszły na krzesło i
dumne są, że przewyższają o głowę dorosłych. Oko-
liczności kazały nam wspinać się na palce, lecz było
to ponad nasze możliwości. Jeżeli brak doświad-
czenia sprawiał, iż pewne rzeczy skomplikowane
nam wydawały się proste, to na odmianę rzeczy
142
bardzo proste zamieniały się w przeszkody nie do
przezwyciężenia. Nigdy nie odważyliśmy się sko-
rzystać z garsoniery Pawła. Nie wyobrażałem sobie,
iż można, wsunąwszy parę groszy konsjerżce, wy-
tłumaczyć jej, że będziemy przychodzili od czasu do
czasu.
Pozostawał więc tylko hotel. Nigdy jeszcze nie
byłem w hotelu. Perspektywa przekroczenia progu
hotelowego przyprawiała mnie o drżenie.
Wyobrażałem sobie, że nawet przed boyem w
jakimś podejrzanym hoteliku będę musiał się tłu-
maczyć. Dlatego też pod pretekstem, że będzie nam
potrzebna bielizna i przybory toaletowe, zmusiłem
Martę, by spakowała walizkę. Poprosimy o dwa
pokoje. Wezmą nas za rodzeństwo. Nigdy nie od-
ważyłbym się zażądać jednego pokoju, gdyż mój
wiek (wiek, kiedy bywa się usuwanym z kasyna)
narażał mnie na upokorzenia.
Podróż o jedenastej w nocy ciągnęła się w nie-
skończoność. W naszym przedziale były dwie oso-
by: jakaś pani odwoziła męża, kapitana, na Dwo-
rzec Wschodni. Przedział był nieogrzewany i nie-
oświetlony. Marta oparła głowę o wilgotną szybę.
Poddawała się kaprysowi młodego okrutnika. Było
mi wstyd i cierpiałem na myśl, o ile bardziej Jakub,
taki zawsze czuły dla niej, zasługiwał na miłość niż
ja.
Zacząłem usprawiedliwiać się szeptem. Potrzą-
snęła głową:
143
 Wolę być nieszczęśliwa z tobą  szepnęła 
niż szczęśliwa z nim.
Oto jedno z wyznań miłosnych, które nic nie
znaczą i które wstyd powtarzać, lecz gdy słyszymy
je z ust istoty kochanej, upajają nas. Wydało mi się
nawet, że rozumiem te słowa. Cóż jednak znaczyły
w rzeczywistości? Czy można być szczęśliwym z
kimś, kogo się nie kocha?
Zadawałem sobie pytanie i zadaję je sobie nadal,
czy miłość daje nam prawo wydarcia kobiety jej
losowi, przeciętnemu może, lecz spokojnemu?
 Wolę być nieszczęśliwa z tobą... ; czy był to nie-
świadomy wyrzut? Ponieważ mnie kochała, Marta [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl