[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dotąd hamulce nagle puściły.
- A więc? Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
- Ja... - Czuła się jak zahipnotyzowana. Patrzy na nią
głodnymi oczami, dając jej wyraznie do zrozumienia, czego
chce. - Zostaw mnie samą...
- Odpowiedz mi. Powiedz, że mnie nie chcesz, że nic nie
czujesz, kiedy trzymam cię w ramionach, a nie dotknę cię
nigdy więcej, przysięgam.
Wszystkimi zmysłami, każdym swoim nerwem chłonęła
zmysłową aurę, czuła otulające ich powietrze, wsłuchiwała się
w brzemienną oczekiwaniem ciszę. Podniecenie, które
sprawiło, że fala błogiego ciepła przetoczyła się przez jej żyły,
wywołało również dreszcz strachu. Jak to możliwe, żeby
mężczyzna ją tak pociągał i tak przerażał jednocześnie? Jak
gdyby była dwiema różnymi kobietami
w tej samej skórze albo... Albo jej intuicja, jej szósty zmysł
przenika maskę, którą Gerard pokazuje światu, i rozpoznaje
143
pod nią coś szatańskiego... niebezpiecznego... groznego.
- Nie chcę ciebie. - Te słowa były miękkim westchnie niem,
wyrzuconym w odurzające słodkim zapachem powietrze, i
oboje wiedzieli, że kłamie.
Jednym silnym ruchem ramienia objął jej plecy, drugą ręką
uniósł brodę, żeby ją pocałować, ale zamiast gwałtownego
wybuchu żądzy, jakiego się spodziewała, poczuła na wargach
czułe, delikatne muśnięcie. Błądził po nich językiem,
smakował powoli, nie spiesząc się, przygarniając ją coraz
bliżej do siebie. Pożądanie, które stłumiła w sobie chwilę
wcześniej, powróciło z nową siłą. Zapomniała, że jest prawie
naga, nie przejęła się tym, że ma rozchylony szlafrok, a kiedy
wtuliła się w jego tors, zapomniała też o wszystkim innym,
poddając się jednemu, jedynemu pragnieniu - żeby ją kochał.
Teraz, zaraz, już!
Przesunął dłonią po jej włosach, wplątując palce w rude
jedwabiste pasemka. Kiedy przechyliła do tyłu głowę, spełnił
jej niemą prośbę i zaczął całować gwałtownie i namiętnie,
wolną ręką wędrując po jej ciele, najpierw bardzo ostrożnie,
potem, pewny jej przyzwolenia, coraz śmielej - aż jęknęła z
rozkoszy, zatracając się bez reszty w swoim pierwszym
miłosnym doznaniu.
144
- Chodz...
Kiedy wziął ją na ręce i ruszył ku schodom, Kit powoli
zaczęła przytomnieć. Odzyskawszy oddech na tyle, żeby móc
mówić, odezwała się słabym szeptem:
- Gerard? - Ogień, który zobaczyła w jego oczach, wprawił
jej serce w łomot. - Co ty robisz?
- Będzie nam wygodniej w moim pokoju. - Uśmiechnął się i
pocałował ją w czubek nosa. - Chciałbym, żebyśmy się nie
spieszyli, żeby nic nam tej nocy nie zepsuło. Chcę całować
twoje piękne ciało dotąd, aż sama zaczniesz błagać o
spełnienie.
- Gerard...
- Pragnę cię, Kit, ale to jest coś więcej, rozumiesz? -
Zatrzymał się na szczycie schodów, patrząc w jej zamglone
szare oczy.
- A Zita? I inne... - Zimny rozsądek zaczął brać górę nad
pożądaniem. - Nie jestem taka, Gerardzie. Nie mogę się z tobą
kochać, a potem po prostu odejść.
Kiedy zaczęła się nerwowo wiercić, przez chwilę trzymał ją
mocno, a potem pozwolił jej dotknąć nogami podłogi, wciąż
nie wypuszczając z objęć.
- Posłuchaj, co do ciebie mówię...
145
- Nie! - Próbowała się wyrwać, ale jego stalowe ramiona
były za silne. - Powiedziałeś wtedy w górach, że będę musiała
cię pragnąć i duszą, i ciałem, a nie jest tak. Nie jest,
rozumiesz!
- Dlaczego? - Twarz mu się nagle zmieniła, z oczu zniknął
czuły blask, a pojawiła się furia. - Co ty, do diabła, widzisz,
kiedy patrzysz na mnie?
Co widziała? Patrzyła na niego przerażona. Widziała
mężczyznę, którego pragnęła wbrew samej sobie. Mężczyznę,
który miał nieograniczoną władzę nad jej duszą i ciałem,
któremu padłaby do stóp, gdyby tylko strzelił palcami. I
widziała kogoś, kto budził w niej paniczny lęk.
To wszystko zdradzały jej oczy, ale on wyczytał z jej twarzy
tylko lek, odrazę i ślepą panikę.
- Jeżeli teraz od ciebie odejdę, to koniec, vous comprenezl -
Wypuścił ją z objęć i cofnął się o krok. - Rozumiesz, Kit?
Nigdy więcej nie spróbuję się do ciebie zbliżyć. Postawiłem
sprawę jasno, a teraz decyzja należy do ciebie. Nie zaniosę cię
do swojego łóżka, jeśli masz kopać i wrzeszczeć, do jasnej
cholery...
- Gerard...
- Nie, nie chcę żadnego  Gerard, Gerard"  warknął
146
gniewnie. - Chcę mieć w łóżku kobietę, a nie rozkapryszone
dziecko, któremu co minutę zmienia się humor.
Patrzyła na niego oczami zranionego zwierza i nagle coś
ukłuło go w serce. Poczuł bolesny ucisk w piersi i na moment
przestał oddychać. Jak śmiała doprowadzać go do takiego
stanu i jeszcze patrzeć w ten sposób? Czy nie widziała, co z
nim robi? Jak na niego działa od tamtej przeklętej chwili,
kiedy spojrzał na nią po raz pierwszy?
- A więc? - Sam nie wiedział, co go popycha do zniweczenia
choćby tak nikłej szansy na to, że zaufa mu trochę, ale nagle,
kiedy znów go odtrąciła, coś w nim pękło. - Co robimy?
Spuściła głowę, odwróciła się powoli i ze zwieszonymi
ramionami, jak bardzo stara kobieta, zeszła na półpiętro i
zniknęła w swoim pokoju. A on zastanawiał się, co takiego
zrobił w swoim życiu, że musi aż tak pokutować. Za jakie
grzechy cierpi takie katusze?
Kilka następnych dni upłynęło w nastroju przerazliwej
normalności i Kit doszła do wniosku, że przeżyje jakoś do
wyjazdu, jeśli będzie utrzymywała emocje w całkowitej
próżni. Gerard znikał w swoim gabinecie tuż po śniadaniu,
potem pojawiał się na póznym obiedzie, zawsze sztywny, z
kamienną, nieprzeniknioną twarzą. Podczas wspólnych
147
posiłków atmosfera była tak napięta, że Kit ledwie mogła coś
przełknąć. Biedna, skonsternowana Colette wycofała się w
uprzejme milczenie, po tym, jak Gerard napadł na nią
pierwszego dnia z taką furią, że blada jak ściana, skuliła się w
bezsilnej złości. Wyraznie nie rozumiała, co się dzieje, ale też
równie wyraznie nie miała zamiaru się wtrącać, o co Kit nie
mogła mieć do niej pretensji.
Tego dnia, kiedy miała wyjechać do Casablanki, obudziła się
przed świtem i leżała cztery godziny, otępiała z bólu.
Poprzedniego wieczoru Gerard oświadczył jej chłodno, że
wyjadą po śniadaniu. Colette była umówiona na cały dzień z
rodziną Claude'a, pożegnały się więc, nie kryjąc wzruszenia,
po kolacji.
Kiedy już nie była w stanie odsunąć od siebie dręczących
pytań, tych samych, które zadawała sobie codziennie po sto
razy, wyskoczyła z łóżka. Wzięła krótki prysznic, włożyła
własne ubranie i postanowiła iść na spacer do ogrodu. Musiała
coś zrobić, żeby utrzymać się w stanie odrętwienia do końca,
nie mogła się teraz załamać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl