[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zanim by poszedł dalej.
 Sandar!  syknął.  Zamierzasz stać tam przez całą przeklętą noc?
Nie czekając na odpowiedz, pośpieszył do wewnętrznych drzwi  opatrzo-
nych sztabami jak poprzednie, ale mniejszych  i przeszedł przez nie.
Zciany korytarza za nimi przecinały drzwi z nieheblowanych desek, oświe-
tlały go takie same pochodnie z tataraku, jak w pomieszczeniu, które właśnie
opuścił. Nie dalej jak dwadzieścia kroków od niego, przy drzwiach siedziała na
ławce kobieta, wspierając się o ścianę w dziwnie sztywny sposób. Na dzwięk bu-
tów zgrzytających po kamieniach, powoli odwróciła głowę w jego stronę. Zliczna
młoda kobieta. Zastanawiał się, dlaczego nie może poruszyć niczym więcej jak
tylko głową, i to w taki sposób, jakby spała.
Czy była więzniem?
 Na zewnątrz, w korytarzu? Ale ktoś z taką twarzą nie mógłby używać takich
narzędzi jak tamte na ścianach.
Wyglądała, jakby prawie spała, powieki miała uchylone jedynie częściowo.
A cierpienie, widoczne na jej twarzy, bez wątpienia czyniło ją jedną z torturowa-
nych, nie zaś torturujących.
 Stój!  krzyknął za jego plecami Sandar.  Ona jest Aes Sedai! Jest jedną
z tych, które zabrały twoje przyjaciółki!
Mat zamarł w pół kroku i wbił wzrok w kobietę. Pamiętał, jak Moiraine two-
rzyła kule ognia. Zastanawiał się czy byłby w stanie odbić taką kulę przy pomocy
swej pałki. Wątpił jednak, by jego szczęście mogło mu zapewnić przewagę nad
Aes Sedai.
 Pomocy  wyszeptała słabo tamta. Jej oczy wciąż wyglądały, jakby nie-
malże spała, natarczywe błaganie w jej głosie było jednak zupełnie trzezwe. 
Pomóż mi. Proszę!
Mat zamrugał. Wciąż nie była w stanie poruszyć żadnym mięśniem. Ostrożnie
podszedł bliżej, gestem dłoni dając jednocześnie znak Sandarowi, by przerwał
swoją, jękliwym głosem wypowiadaną, litanię przestróg. Jej spojrzenie podążyło
za nim. Ale poza tym nie poruszyła się.
285
U jej pasa wisiał wielki żelazny klucz. Na moment zawahał się. Aes Sedai,
powiedział Sandar.
 Dlaczego się nie porusza?
Przełykając ślinę, odczepił klucz od jej pasa, tak ostrożnie, jakby starał się
wyjąć kawałek mięsa ze szczęk wilka. Wywróciła oczy, spojrzała na drzwi, obok
których siedziała i wydała z siebie odgłos, jaki mógłby wydać kot, który zoba-
czył, że do pokoju, z którego nie ma innego wyjścia, wchodzi właśnie, warcząc
i obnażając zęby, wielki pies.
Nie zrozumiał o co jej chodzi, ale dopóki nie zamierzała powstrzymywać go
przed otwarciem drzwi, nie dbał o to, że siedzi obok niczym wypchany strach na
wróble. Z drugiej strony jednak, rozważał, czy przypadkiem po drugiej stronie nie
ma czegoś, czego by należało się naprawdę obawiać.
 Jeżeli jest rzeczywiście jedną z tych, które zabrały Egwene, Nynaeve i Elay-
ne, to rzecz jasna, teraz ich pilnuje.  Z oczu kobiety spływały strumienie łez.
 Tylko dlaczego zachowuje się tak, jakby w środku siedział jakiś przeklęty Pół-
człowiek
Jednakże był tylko jeden sposób, aby się przekonać. Oparł pałkę o ścianę,
przekręcił klucz w zamku i uchylił drzwi, gotów w razie czego do natychmiasto-
wej ucieczki.
Nynaeve i Elayne klęczały na podłodze, a pomiędzy nimi spała Egwene. Kie-
dy zobaczył jej obrzmiałą twarz, zaczął podejrzewać, że być może tamta bynaj-
mniej wcale nie śpi. Pozostałe spojrzały w jego stronę, gdy otworzył drzwi. . .
były pobite tak samo jak Egwene.
 Niech sczeznę! Niech sczeznę!
 Matrimie Cauthon  powiedziała Nynaeve, starając się zapanować nad
zdziwieniem wywołanym jego niespodziewanym pojawienie.  Co, na Zwia-
tłość, ty tutaj robisz?
 Jestem tutaj, aby was uwolnić  odrzekł.  Niech sczeznę, jeżeli spodzie-
wałem się takiego powitania, jakbym zakradł się tutaj, by ukraść ciastko. Pózniej,
jeżeli zechcecie, wyjaśnicie mi, dlaczego wyglądacie, jakbyście we trzy wybrały
się z gołymi rękoma na niedzwiedzia. Jeżeli Egwene nie może iść, poniosę ją.
Wszędzie, w całym Kamieniu jest mnóstwo Aielów i albo oni mordują właśnie
przeklętych Obrońców, albo przeklęci Obrońcy mordują ich, mimo wszystko po-
winniśmy wydostać się stąd, do cholery, dopóki jest to możliwe. Jeżeli w ogóle
jest to możliwe!
 Uważaj na to, co mówisz  zwróciła mu uwagę Nynaeve, a Elayne ob-
darzyła go jednym z tych pełnych dezaprobaty spojrzeń, jakie kobietom przycho-
dzą bez najmniejszego trudu. %7ładna z nich nie poświęcała mu szczególnej uwagi.
Zaczęły szarpać i potrząsać Egwene, jakby nie dość była pokaleczona i pokryta
ranami.
Powieki Egwene odemknęły się, jęknęła.
286
Dlaczego mnie obudziłyście? Muszę rozwikłać problem. Jeżeli wyzwolę ją
z więzów, obudzi się i nigdy już ponownie jej nie pochwycę. Jeżeli tego jednak
nie zrobię, nigdy nie zaśnie do końca i. . .  Jej spojrzenie spoczęło na nim, oczy
rozszerzyły się.  Matrimie Cauthon, co, na Zwiatłość, ty tutaj robisz?
 Ty jej powiedz  zwrócił się do Nynaeve.  Jestem zbyt zajęty ratowa-
niem was, by zwracać uwagę na swój ję. . .
Wszystkie trzy patrzyły w przestrzeń korytarza za jego plecami, ich oczy lśni-
ły, jak gdyby żałowały, że ich dłonie są puste, że nie ma w nich noży.
Odwrócił się i spojrzał również, ale zobaczył tylko Juilina Sandara, który wy-
glądał, jakby połknął zgniłą śliwkę razem z pestką.
 Mają powody  wyjaśnił Matowi.  Zdradziłem je. . . Ale musiałem.
To ostatnie zdanie skierował do stojących za Matem kobiet.
 Ta, która miała mnóstwo warkoczyków w kolorze miodu, przemówiła do
mnie i ja. . . musiałem zrobić co mi kazała.
Przez dłuższą chwilę wpatrywały się w niego w milczeniu.
 Liandrin znała paskudne sztuczki, panie Sandar powiedziała w końcu Ny-
naeve.  Zapewne nie można cię jednoznacznie obwiniać. Pózniej zastanowimy
się, kto jest za to odpowiedzialny.
 Jeżeli wszystko już sobie wyjaśniliście  wtrącił Mat  to czy możemy
już iść?
Cała sprawa była dla niego równie jasna jak najciemniejsza noc, sam pragnął
jedynie jak najszybciej wydostać się z Kamienia.
Trzy kobiety pokuśtykały za nim na korytarz, ale zatrzymały się zaraz obok
siedzącej na ławce. Przewróciła oczami i zakwiliła:
 Proszę. Obiecuję, że powrócę do Zwiatłości. Przysięgam, że będę wam
posłuszna. Przysięgnę, trzymając w dłoniach Różdżkę Przysiąg. Proszę, nie. . .
Mat aż podskoczył, kiedy Nynaeve zamachnęła się i pięścią uderzyła siedzącą,
strącając ją z ławki na posadzkę. Jej oczy zamknęły się na koniec, ale nawet leżąc
na boku, trwała w tej samej pozycji, jaką przybrała siedząc.
 Zniknęło  oznajmiła z podnieceniem Elayne.
Egwene pochyliła się, sięgnęła do sakwy nieprzytomnej i przeniosła do swojej
coś, czego Mat nie dostrzegł wyraznie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl