[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jeszcze nim umrę, uda mi się zrozumieć Bacha, starego Jana Sebastiana, który z Panem Bogiem rozmawiał językiem
matematyki. Jednak mojej starej głupiej głowie brak oleju. Więc jeśli o coś miałbym prosić, to tylko o to, abym mógł raz
jeszcze usłyszeć Eine kleine Nachtmusik.
Od strony Floty nadleciały okrzyki. Powoli i ociężale, młócąc wodę wiosłami cienkimi jak nogi pająka, tratwy
formowały ugrupowanie bojowe, porzuciwszy próbę ucieczki.
Van Rijn gniewnie machnął na Gwizdacza. - Szybko! Leć do góry i powiedz temu cymbałowi Trolwenowi by nie
zawracał sobie głowy chronieniem nas przed łodziami. Niech zaatakuje tratwy. Niech się nimi zajmie! Nie wolno pozwolić
posłańcom nieprzyjaciela na swobodne przeloty od jednego kapitana do drugiego, aby mogli się zorganizować!
Gdy młody Gwizdacz odleciał, kupiec targnął swą kozią bródkę już prawie całkowicie zagubioną w gęstwinie
sztywnego od brudu zarostu. - Do jasnej cholery! - warknął. - Jak długo jeszcze ja sam mam myśleć za wszystkich! Dobry
święty Mikołaju, patronie mój, ześlij mi z nieba oficera sztabowego, który ma między uszami mózg a nie rozpapraną owsi-
ankę, a ja ci postawię katedrę na Marsie! Słyszysz mnie?
- Trolwen jest w samym środku bitwy tam na górze - zaprotestował Eryk. - Nie może myśleć o wszystkim.
- Może i nie - zgodził się burkliwie van Rijn. - Może ja jestem jedyny w Galaktyce, który nie popełnia błędów.
37 / 50
Poul Anderson - Wojna skrzydlatych
Gdy Trolwen zastosował się do jego rad, jakby sztorm runął na znajdujące się już przerażająco blisko zgrupow-
anie tratew. W szkarłatnym chaosie diabły o nietoperzowych skrzydłach czyhały nawzajem na swe życie. Eryk Wace po-
myślał, że w tej śmiercionośnej gmatwaninie podejście jego okrętu musiało pozostać prawie niezauważone.
- Nie mogą zewrzeć szyków! - krzyknął, waląc pięściami o burtę. - Jak Boga kocham, nie mogą!
Na pokładzie wylądował Gwizdacz, plując krwią, a w jego boku ziała potężna rana. - Tam... Herold Tolk mówi...
puste miejsce... wbić klin we Flotę... - szczupłe ciało wygięło się i opadło bezwładnie na pokład. Wace pochylił się, biorąc
młodego Lannacha w ramiona. Usłyszał bulgot krwi w płucach przebitych strzaskanymi żebrami.
- Matko, matko! - dyszał Gwizdacz. - Uderzył mnie toporem... Matko, nie daj mi cierpieć!
Po chwili już nie żył.
Van Ryn wspomagając się przekleństwami miotanymi na załogę spowodował zmianę kursu, nie więcej niż o kilka
stopni, bo jego okręt do większej zwrotności nie był zdolny; ale gdy nad lodowym pokładem zamajaczyły najbliższe tratwy
widać było, że w ich linii ziała szeroka wyrwa. Atak Trolwena jak dotąd nie pozwolił na jej zamknięcie. Czerwona od krwi
woda zasłana upuszczonymi włóczniami i łukami jak krwista strzała wskazywała kierunek do pływającego pałacu admi-
rała.
- Do środka! - ryczał van Rijn. - Walić w nich! Zjedzcie ich na śniadanie!
Nad burtą przeleciał z furkotem pocisk wystrzelony z katapulty, rozerwał rękaw kupca i sypnął odłamkami lodu
w miejscu, w które uderzył. Trzy strumienie płynnego ognia skupiły się na  Rijstaffelu .
Ogniste palce popełzły po pokładzie sięgając jednego z Lannachów, który padł wrzeszcząc z ciałem zwęglonym
w miejscu zetknięcia się z ogniem. Płomienie dotarły do żagli. Tym razem nie było sensu lać na nie wody; maszt, olinow-
anie i płótno, wszystko przesycone olejem zapłonęło jak olbrzymia pochodnia.
Van Rijn odwrócił się od sternika, którego obrzucał obelgami, i ruszył w poprzek pokładu, pośliznął się
w miejscu, gdzie pokład stopił się częściowo pod ogniem, i jechał na szerokim zadku śląc najgorsze przekleństwa na cały
Kosmos. Dokuśtykał do prawej wanty i począł przecinać linę kamiennym toporem. - Tutaj! - zaryczał. - Szybko! Pomóżcie
mi, mięczaki! Szybko, czy mózg wam obrósł sierścią? Szybko, zanim nie przepłyniemy obok!
Eryk Wace, który kierował obsługą balisty obrzucającej pociskami pobliską tratwę, mgliście tylko pojął intencje
van Rijna. Inni zrozumieli go lepiej, podbiegli doń i natarli toporami na wantę. Sam kupiec pochwycił ze stosu jedną
z bomb olejowych, zapalił ją i rzucił u stóp płonącego masztu.
Otwór, w którym maszt zamocowano, nadtopił się; a gdy przecięto prawe wanty ogromna pochodnia, która dotąd
się na nich trzymała, padła na lewą stronę. Uderzyła w znajdującą się tam tratwę; płomienie rozbiegły się od niej we
wszystkie strony odpędzając Drakhonów, którzy wściekle starali się zepchnąć płonący maszt z ich tratwy. Zapłonęło oli-
nowanie, zatliły się deski. Nim  Rijstaffel odpłynął dalej, cały wrogi okręt przemienił ślę w stos szalejącego ognia.
Lodowy okręt Lannachów utracił prawie zupełnie sterowność; rozpęd i przypadkowe prądy wiodły go w głąb [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl