[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wcale nie jest szpetna i rumieńce ma na policzkach.
Jeśli ogród i świeże powietrze dobrze zrobiły jej, to może i na zdrowie Colina będą miały
80
dodatni wpływ? Ale cóż! Jeśli on nie znosi, żeby na niego obcy ludzie patrzyli, to może
nie zechce wcale widzieć Dicka.
- Czemu się gniewasz, gdy na ciebie patrzą? - zagadnęła Colina pewnego dnia.
- Nie cierpiałem tego nigdy - odparł - nawet gdy jeszcze byłem bardzo mały. Kiedy mnie
wywiezli nad morze, leżałem zwykle w wózku i wszyscy na mnie patrzyli, a panie
zatrzymywały się i rozmawiały z pielęgniarką. Zawsze zaczynały się szepty, a ja dobrze
wiedziałem, o czym mówią: że rychło umrę. Czasami panie głaskały mnie po głowie i
mówiły:  Biedne dziecko. Razu pewnego, kiedy znów jakaś pani tak powiedziała,
wrzasnąłem z całych sił i ugryzłem ją w rękę. Wystraszyła się tak, że uciekła.
- Myślała pewnie, że dostałeś wścieklizny jak pies - rzekła Mary bez zachwytu.
- Wszystko mi jedno, co myślała - oświadczył chłopiec marszcząc czoło.
- Ciekawa jestem, dlaczego nie wrzeszczałeś i nie gryzłeś, gdy weszłam do twego
pokoju? - zapytała Mary z uśmiechem.
- Myślałem, że to duch albo zjawa senna - odparł. - Nie można ugryzć ani ducha, ani
sennego widziadła, a z krzyku to one nic sobie nie robią.
- A czy mógłbyś znieść, gdyby... jakiś chłopiec na ciebie patrzył? - spytała Mary
nieśmiało.
Colin leżał na poduszkach i milczał zamyślony.
- Jest taki chłopiec - zaczął mówić z wolna, jakby ważąc każde słowo - jedyny, którego
wzrok nie byłby mi przykry. To ten chłopiec, który wie, gdzie mieszkają lisy: Dick.
- Jestem pewna, że to nie byłoby dla ciebie przykre - rzekła Mary.
- Nie boją się go przecież ani ptaki, ani inne zwierzętaciągnął dalej Colin - może więc i ja
nie będę się bał jego spojrzenia. On jest jakby zaklinaczem zwierząt, a ja jestem
chłopiec-zwierzątko.
Wybuchnął śmiechem, a Mary roześmiała się także. Myśl o chłopcu-zwierzątku,
chowającym się w swojej norce, ubawiła ich szczerze.
Mary doznała miłego uczucia, że o Dicka może być spokojna.
Owego pierwszego ranka, gdy niebo się znów wypogodziło, Mary obudziła się bardzo
wcześnie. Słońce wpadało do pokoju ukośnymi promieniami przez story, a było w tym
świetle tyle jakiejś radości, że dziewczynka wyskoczyła z łóżka i pobiegła do okna.
Odsunęła story, otworzyła okno. Zwieże, wonne powietrze ogarnęło ją ciepłą falą.
Wrzosowisko błękitniało i świat cały wyglądał jak zaczarowany. W powietrzu tu i ówdzie
drgały jakieś ledwo dosłyszalne, a przecież wyrazne, czarowne tony i głosy, jakby setki
ptaków nastrajały gardziołka, przygotowując się do rozpoczęcia wiosennego koncertu.
Mary wystawiła rękę za okno i trzymała ją chwilę w słońcu.
- Jak ciepło! Jak ciepło! - zawołała. - Moje kiełki będą rosnąć i rosnąć, a cebulki i
korzenie dopiero teraz zaczną pracować pod ziemią!
Wychyliła się z okna, ile tylko zdołała, oddychając pełną piersią i wciągając w nozdrza
woń powietrza, aż naraz poczęła się śmiać, przypomniało się jej bowiem to, co matka
Dicka mówiła o czubku jego nosa, który się porusza jak u królika.
 Musi być chyba jeszcze bardzo wcześnie - pomyślała.Obłoki się różowią, a takiego
koloru nieba nie widziałam dotąd nigdy. Nikt nie wstał, nawet chłopców stajennych
jeszcze nie słychać .
81
Nagłą myślą tknięta, oderwała się od okna.
 Nie mogę dłużej czekać. Pójdę obejrzeć mój ogród!
Nauczyła się już ubierać sama, więc w pięć minut była gotowa. Odryglowała małe,
boczne drzwi, zbiegła po schodach tylko w pończoszkach, w sieni dopiero włożyła buciki.
Otworzyła ciężkie drzwi wejściowe z łańcucha, odryglowała i szeroko rozwarła, po czym
jednym susem przeskoczyła stopnie i oto znalazła się na trawniku, który jakby nagle
pozieleniał. Promienie słońca grzały, nad głową płynęły fale wonnego, ogrodowego
powietrza. Z drzew i krzaków szedł ku niej śpiew i ćwierkanie ptaków. Klasnęła w dłonie z
wielkiej radości i spojrzała w niebo, tak niebieskie, lekko różowe, perłowe i białe, tak
przesycone światłem wiosennym, iż miała ochotę śpiewać głośno. Zrozumiała, że rudziki
i skowronki też muszą śpiewać z radości. Pobiegła zaroślami i ścieżkami do
tajemniczego ogrodu.
- Wszystko już inaczej wygląda - mówiła do siebie. - Trawa się zazieleniła, wszędzie coś
kiełkuje, coś rośnie, na gałązkach pokazują się zielone pączki. Pewna jestem, że Dick
przyjdzie dzisiaj po południu.
Długotrwały, ciepły deszcz wywołał zmiany w kwietnikach pod murem. Różne rośliny
zaczęły wypuszczać kiełki, tu i ówdzie zabłysła królewska purpura i złoto rozkwitłe wśród
łodyżek krokusów. Przed sześcioma miesiącami Mary nie dostrzegłaby, jak świat budzi
się z uśpienia - dzisiaj zauważała wszystko.
Kiedy dotarła do miejsca, gdzie znajdowała się ukryta pod bluszczem furtka, uwagę jej
zwrócił donośny, obcy dzwięk, wołanie, dochodzące ze szczytu muru. Mary spojrzała w
górę i dostrzegła siedzącego tam ptaka o błyszczącym, granatowoczarnym upierzeniu.
Ptak spoglądał na nią z powagą. Mary nigdy przedtem nie widziała gawrona z tak bliska.
Krakanie to denerwowało ją. W następnej jednak chwili ptak rozwinął skrzydła i, łopocąc
nimi, poleciał przez tajemniczy ogród. Mary miała nadzieję, że ptak nie zatrzyma się tam
na dobre, i otworzyła furtkę. Ale gdy znalazła się w ogrodzie, pomyślała, że gawron
chyba tu jednak pozostanie, gdyż przysiadł na karłowatej jabłoni i, razem z siedzącym
pod drzewem rudym stworzonkiem o puszystym ogonie, zaczął przyglądać się
pochylonej postaci i rudej czuprynie Dicka, który klęczał na trawie, pracując w pocie
czoła.
Mary jednym susem znalazła się przy nim.
- Och! Dicku! Dicku! - zawołała. - Jak zdołałeś tak wcześnie tu przyjść? Przecież słońce
dopiero co wzeszło!
Powstał z klęczek uśmiechnięty, rozpromieniony, z potarganą czupryną i oczyma jak
dwie plamy błękitu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl