[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i tak mnie złapałaś.
Serce zabiło jej mocniej. To zabrzmiało prawie jak
oświadczyny!
- Myślisz, że ktoś zauważy, jak poszukamy sobie jakiegoś
bardziej prywatnego kącika? - szepnął jej do ucha.
- Myślę, że nie. Moja mama cały czas nas do tego zachę-
ca gestami.
Wymknęli się więc do opustoszałej sali bankietowej,
gdzie Theo natychmiast porwał Annie w ramiona.
- Kocham cię.
- Och, Theo! Ja też cię kocham.
Wtulili się w siebie chciwie, całując bez opamiętania, ża-
łując, że na razie nie mogą liczyć na nic więcej.
- Zabieram cię do Rzymu.
- Dokąd?!
Z uśmiechem cmoknął ją w czubek nosa.
- Dostałem półroczne stypendium naukowe na tamtej-
szym uniwersytecie. Jedziesz ze mną, bo, po pierwsze, kiedyś
ci to obiecałem, a po drugie, nie chcę więcej tracić cię z oczu.
Wpatrywała się w niego w oszołomieniu, nie wiedząc,
co powiedzieć. Błędnie to zrozumiał, gdyż na jego twarzy
odmalował się niepokój. Annie nie potrafiła oprzeć się po-
kusie, by się troszeczkę nie podroczyć.
S
R
- Ciekawa propozycja, ale niespodziewana, a ja podjęłam
zobowiązanie noworoczne, że będę mniej impulsywna.
- Akurat teraz chcesz zacząć zachowywać się rozsądnie?
- W ramach dalszej argumentacji pocałował ją ponownie,
tym razem bardzo słodko i uwodzicielsko.
- Przy tobie kobiecie nie jest łatwo wytrwać w swoich
postanowieniach - wymruczała Annie. - Naprawdę za-
mierzam stać się bardziej rozważna.
- Kiedy to będzie bardzo rozważne - przekonywał. -
Wszystko zostało już ustalone z Reidem. I z twoim psem.
- Słucham?
- Zostawiłem Basila w Southern Cross. Na jego widok
Lavender od razu przestała być osowiała, więc nie musisz
się o nią martwić. Wytrzyma te pół roku, ma towarzy-
stwo. - Pochylił głowę, przesunął wargami po szyi Annie.
- Nawet jeśli odmówisz, porwę cię siłą.
- Nie ma potrzeby. Popłynęłabym do Włoch i wpław, że-
by tylko być z tobą.
Przybyli do Rzymu wczesnym rankiem następnego dnia.
Poprzedniej nocy najpierw Annie przedstawiła Thea ma-
mie, która gorąco poparła ich plany, potem spakowali rze-
czy Annie i pojechali do Londynu na lotnisko.
Wylądowali o świcie, dzięki czemu Annie po raz pierw-
szy zobaczyła Rzym w cudownym porannym świetle.
- Pewnie jesteś wykończona - rzekł Theo, gdy zamknęli
za sobą drzwi wynajętego mieszkania.
- Skąd! Jestem zbyt szczęśliwa i podekscytowana, by my-
śleć o zmęczeniu. Ależ mi się tutaj podoba!
Zachwyciły ją drewniane belki pod sufitem i podłoga
wyłożona dużymi płytami z terakoty. Maleńka kuchnia
S
R
oraz przestronny pokój dzienny zostały urządzone prosty-
mi meblami ze starego drewna. Pod oknem z zamknięty-
mi drewnianymi okiennicami stały dwa krzesła i stół, a na
nim czekała misa pełna świeżych, pachnących gruszek.
W sypialni znajdowało się łóżko przykryte białą kapą.
Theo ujął Annie za rękę i zaprowadził na maleńki bal-
kon, na którym rosły w doniczkach różowe pelargonie.
- A co powiesz na ten widok?
Ujrzała w oddali porośnięte cyprysami wzgórze, potem
jej wzrok prześlizgnął się po spadzistych dachach domów,
wśród których gdzieniegdzie widniały kopuły i wieżyczki.
Pod balkonem zobaczyła nieduży brukowany placyk z fon-
tanną. Z pysków dwóch kamiennych delfinów wesoło tryska-
ła woda. Dookoła stały kawiarniane stoliczki i krzesełka.
- Przecież to jest to miejsce, o którym mi mówiłeś! To
Trastevere! To widok z twojego okna!
- Podoba ci się?
- Ogromnie! - Pocałowała Thea w usta, potem przesu-
nęła wargami po jego policzku...
Położył dłonie na jej biodrach, przyciągnął mocno do
swoich i całował jej czoło, nos, brodę, włosy...
- Czy masz pojęcie, jak bardzo cię kocham?
Powiedział jej już o swoim uczuciu i w Hollydean, i na
lotnisku w Londynie, i w samolocie, ale nie miała nic prze-
ciw temu, by usłyszeć to ponownie.
- Ja kocham cię bardziej - odparła.
- Wyjdziesz za mnie?
Cud, że jej serce nie pękło z radości. Mimo to zawahała
się i odwróciła wzrok. Był jeden mały problem...
- Kochanie, naprawdę możesz odpowiedzieć tak impul-
sywnie, jak tylko chcesz.
S
R
Z powrotem podniosła na niego wzrok.
- Theo, wyszłabym za ciebie tutaj, zaraz, ale...
- Ale co? - Głos mu się załamał ze zdenerwowania.
- Obiecałam tacie przed jego śmiercią, że wezmę ślub
w Southern Cross. Pewnie to była lekkomyślna obietnica,
lecz złożyłam ją chętnie, bo wymarzyłam to sobie jeszcze
jako dziewczynka.
Na jego twarzy odbiło się ogromne rozczarowanie, któ-
rego nie zdołał ukryć, lecz zaraz potem rzekł z rycerskim
uśmiechem:
- Twoje marzenia są dla mnie święte. Ale przynajmniej
możemy się tu zaręczyć. Jeszcze dzisiaj pójdziemy ku-
pić pierścionek. Chcę, żeby wszyscy wiedzieli, że Annie
McKinnon jest moja.
Odwrócili się plecami do słońca, które wspinało się co-
raz wyżej, zalewając Rzym ciepłym, pomarańczowym bla-
skiem, i weszli z powrotem do maleńkiego mieszkanka,
które teraz stanowiło ich dom.
Annie jeszcze nigdy nie czuła się równie szczęśliwa.
A to był dopiero początek.
S
R [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl