[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wobec króla, lecz także wobec własnego ojca. Ojciec walczył o coś, w co
wierzył. Był mądrym, dobrym i uczciwym człowiekiem. %7łyczył jak najlepiej
obu królestwom. Ingebjorg nie miała wątpliwości, że racja jest po jego
stronie.
Gdy dotarli do rynku, starała się nie myśleć o Eiriku i nierządnicy, ale
skutek był odwrotny. Coś ją ścisnęło za gardło, w pierwszym odruchu
przytuliła mocniej Sigurda. Mały przez całą drogę siedział cicho i spokojnie,
pokrzykiwał radośnie tylko wtedy, gdy dojrzał coś szczególnie
interesującego.
- Popatrz na te dzieci, Sigurdzie - zawołała Ingebjorg. - Strzelają z łuku.
- Bawią się - odrzekł spokojnie.
Ingebjorg ucieszyła się, słysząc jego głos. Przerażało ją trochę milczenie
chłopca. Zastanawiała się nawet, czy pobyt u Zachariasza i jego ponurej
żony mu nie zaszkodził.
Dotarli tymczasem do Vestre strete. Siostra Sigrid tłumaczyła, że powinni
iść prosto, aż zobaczą kościół św. Klemensa po lewej stronie, a potem
skręcić na wschód w stronę Koziego Mostu. Zaraz za mostem ujrzą rozło-
żysty klasztor franciszkanów.
Ingebjorg pamiętała, jak ojciec tłumaczył jej, dlaczego poprzedni król,
Hakon, podarował franciszkanom ziemię pod miastem i pozwolił im
wybudować klasztor. Zależało mu na tym, by żebraczy zakon zajął się
ubogimi i chorymi, a poza tym chciał mieć ich u swego boku, jako
przeciwwagę dla, protegowanych przez biskupa, dominikanów. Ojciec
twierdził, że między królem a Kościołem stale toczy się walka o władzę.
Arcybiskup rozgniewał się na wieść o wydanym pozwoleniu, obłożył
klątwą zarówno braci jak i budowniczych, i kazał rozebrać to, co zdołano
wznieść. Franciszkanie' poskarżyli się jednak papieżowi i biskup, a także
arcybiskup musieli pojechać do Rzymu i przyjąć z pokorą papieski wyrok.
Franciszkanie mogli więc spokojnie wznieść swój klasztor.
Siostra Sigrid opowiadała, że franciszkanie w dalszym ciągu nie mają
łatwego życia. W przeciwieństwie do Nonneseter nie przyjmują żadnych
darów poza tym, co jest im niezbędne do życia, jak krowa, garnek czy wosk.
Ludzie w mieście nazywali ich bosonogimi braćmi, bo latem i zimą używali
zamiast prostych butów, drewnianych sandałów. A na grzbiet wkładali tylko
proste habity przewiązane sznurkiem.
Ingebjorg była bardzo ciekawa, jak żyją. Zdawała sobie sprawę, że życie
tutejszych zakonników różni się bardzo od tego, które poznała w Nonneseter.
Zgodnie z najważniejszą regułą swego zakonu, każdy franciszkanin musiał
pozbyć się całego mienia na rzecz ubogich. To zupełnie coś innego niż
bezwzględne posłuszeństwo wobec matki przełożonej, która zagarnia dla
siebie własność sióstr, pomyślała Ingebjorg z goryczą.
Rozglądała się dokoła, kiedy jechali przez wąskie zaułki i zaczynała
rozumieć, jak wielu ludzi naprawdę potrzebuje pomocy. Nie miała pojęcia,
że jest tylu ubogich i potrzebujących. Spostrzegła sześcio- czy siedmioletnie-
go chłopca, który brodził na czworakach w błocie. Miał zniekształcone nogi
i patrzył na nią błagalnie wielkimi oczami. Wczoraj szła tędy, zatykając nos,
żeby nie czuć smrodu. A mały cały czas siedzi pośród tego smrodu. Z całego
serca żałowała, że nie może mu nic ofiarować. Po chwili zauważyła młodego
człowieka, który stracił obie nogi. Miał tylko dwa drewniane klocki,
przymocowane do kikutów i wspierał się na dwóch kulach, żeby móc się
jakoś poruszać. Serce się krajało na myśl, że ci ludzie skazani są na
żebraninę, by przeżyć.
Wydostali się wreszcie z ciasnych zaułków i zbliżyli do Koziego Mostu.
Daleko, po drugiej stronie rzeki, widać było już klasztor franciszkanów.
Jeszcze dalej wznosiło się strome zbocze Eikaberg. Ojciec opowiadał jej, że
okoliczni chłopi chodzili tamtędy na mszę aż do kościoła św. Mikołaja na
Vestre strete. Poza tym na stromym zboczu góry chłopcy wypasali kozy.
- Wkrótce będziemy na miejscu - powiedziała do Isabelle, która
maszerowała razem ze stajennym.
- To dobrze! Mam nogi przemoczone aż do kolan.
- W drodze powrotnej ty wsiądziesz na konia.
- Dziękuję. Bardzo się z tego cieszę.
Z naprzeciwka nadjeżdżał właśnie wóz zaprzężony w byka. Ingebjorg
musiała zaczekać, aż wóz przejedzie przez wąski mostek. Woznica zerknął
na nich z zaciekawieniem. Chyba nieczęsto spotykał mniszki w tej okolicy.
Nagle zaświeciło słońce, Ingebjorg spojrzała w górę i zobaczyła, że wiatr
niemal całkowicie rozpędził chmury. Słoneczne promienie odbiły się od
okien klasztoru. To znak niebios, pomyślała. Była pewna, że u bosonogich
braci czeka je coś dobrego.
Napięcie rosło w miarę, jak zbliżali się do klasztoru. Ingebjorg czuła, że
jeśli nie znajdą tam rodziców Sigurda, wpadnie w taką rozpacz, że położy się
pod klasztorem i zacznie płakać. Paraliżowała ją myśl, że miałaby zawiezć
małego z powrotem do tej strasznej chaty cieśli Zachariasza. Nie mogła
pojąć, dlaczego małym ma się zajmować właśnie żona takiego obrzydliwego
człowieka. Trzeba raczej poszukać w przyklasztornym gospodarstwie jakichś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl