[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ulotki już są wydrukowane. Włożyłaś mnóstwo pracy w
przygotowanie tej akcji, nawiązałaś kontakt ze szpitalem, szkołą,
dystrybutorem filmów i namówiłaś rozmaite organizacje pozarządowe
do udziału. Dokonałaś wielkich rzeczy. - Słysząc te pochwały, Kate
poczuła, jak robi jej się ciepło koło serca. Tymczasem Baden ciągnął:
- Klan Kennedych razem ze swoimi bogatymi i wpływowymi
przyjaciółmi musi wiedzieć o twoich dokonaniach. Musi wiedzieć, że
większość mieszkańców cię szanuje i popiera. Jeśli i ich sobie
zjednasz, akcja zbierania funduszy na badania nad rakiem tylko zyska.
- Więc chcesz, żeby tam poszła w ramach promowania kwesty,
zapominając o swoich prywatnych uczuciach?
Krew się w niej zagotowała. Nie mogła wprost uwierzyć, że jest
tak ograniczony, by przedkładać własne cele nad jej uczucia.
- Nie - zaprzeczył. - Chcę, żebyśmy tam poszli ze względu na
ciebie. Jeśli wejdziesz do restauracji razem ze mną, będzie to sygnał,
że tworzymy zwarty front. Udowodnimy, że czas nie stoi w miejscu,
że życie idzie naprzód.
Ze względu na ciebie, powiedział. Nikt nigdy nie uczynił dla niej
tyle co on. Ludzie okazali jej wiele wsparcia, lecz w tym mieście nikt
nie zdobył się na gest solidarności.
94
RS
- Już rozmawiałem z kierownikiem - ciągnął Baden, nie
zwracając uwagi na jej milczenie. - Obiecał, że wywiesi plakat i na
stolikach rozłoży ulotki o naszej akcji. Ucieszy się na twój widok.
Wiem, że to będzie dla ciebie trudny krok, ale kiedyś musisz go
zrobić.
Tysiące myśli przemknęło przez głowę Kate. Musiała przyznać
Badenowi rację i nie była tym zachwycona. Baden dotknął jej
ramienia i spojrzał głęboko w oczy. W jego wzroku wyczytała: Jeśli
nie chcesz zrobić tego dla siebie, zrób to dla Brendy i innych kobiet w
jej sytuacji.
Dla matki Sashy.
- Cały czas będziesz ze mną? Baden uśmiechnął się szeroko.
- Cały czas - zapewnił ją.
- Dobrze. Skoro Brenda tak dzielnie znosi chorobę i
chemioterapię i jeszcze żartuje, to ja chyba mogę zdobyć się na to,
żeby pójść do jaskini Kennedych.
- Zwietnie. Idziemy!
Kiedy wyciągnął do niej rękę, wywinęła się.
- Dobrze, ale pod dwoma warunkami. - Baden uniósł brwi i
spojrzał na nią pytającym wzrokiem. - Po pierwsze zamówimy
półmisek owoców morza, po drugie ty płacisz.
Baden wybuchnął gromkim śmiechem.
- Nie chcesz deseru?
- Wiesz, że to dobry pomysł? Podobno ich tarta cytrynowa nie
ma sobie równych.
95
RS
Zbliżył się do niej i wziął ją za rękę.
- Twarda z ciebie negocjatorka. Czyżbyś pobierała lekcje u
Sashy? - zażartował.
- My, dziewczyny, musimy trzymać się razem - odparła i
zachichotała.
Ze zdziwieniem stwierdziła, że dawno nie czuła się taka
beztroska i szczęśliwa.
- No to chodzmy - rzekł - zanim nie zmienię zamiaru i zanim ty
nie wpadniesz na pomysł, żeby do tego wszystkiego jeszcze zamówić
francuskiego szampana.
- Gdybym piła, na pewno wybrałabym szampana, ale zadowolę
się francuską wodą mineralną.
Kiedy znalezli się na ulicy, Baden nagle zawołał:
- Zcigamy się? No, kto pierwszy! - Puścił jej rękę i zaczął biec
co sił w nogach. Zaskoczona Kate ruszyła za nim, lecz dogoniła go
dopiero przy wejściu do hotelu. Stał niedbale oparty o mosiężną
barierkę i wyglądał zabójczo. - Co tak długo? - zakpił.
- To nie fair - zaprotestowała, z trudem łapiąc oddech. - Należały
mi się fory.
Baden ujął ją pod łokieć i poprowadził do wejścia.
- W końcu tu jesteś - szepnął jej do ucha.
Jego oddech musnął jej włosy, szyję i ogrzał całe ciało, aż do
palców u stóp. I nagle pojęła, o co mu chodziło. Zaproponował
wyścig, by odwrócić jej uwagę od tego, co ją czeka. Przygryzła
96
RS
wargę. Wszyscy marzą o takim rodzaju przyjazni. Ale ty marzysz o
czymś więcej, prawda? Odpędziła od siebie zdradzieckie myśli.
- Idz prosto przed siebie. Jestem z tobą - szeptał dalej, kiedy
maitre d'hotel prowadził ich do stolika. Dlaczego dałam się namówić?
Czy jestem aż taką idiotką, że dla spojrzenia niebieskich oczu zgodzę
się na wszystko?
Gdy usiedli, Kate natychmiast zagłębiła się w lekturze karty dań.
- Sądziłem, że zdecydowałaś, co jesz, jeszcze zanim tutaj
przyszliśmy - skomentował. - Głowa do góry.
- Dobrze ci mówić - broniła się. - To nie ciebie zaraz zlinczują.
- Ciebie też nie zlinczują - odparł.
Kate ostrożnie rozejrzała się po sali. Dostrzegła kilka znajomych
twarzy. Kilka osób skinęło jej głową na powitanie. Zmusiła się do
uśmiechu.
Kelner przyjął zamówienie i wrócił z wodą mineralną, gorącymi
bułeczkami i szczypcami do homara.
- Doktorze Tremont, Katie...
Kate podniosła głowę i zobaczyła Richiego Santiniego stojącego
przy ich stoliku ze szklanką wody mineralnej w dłoni. Baden podniósł
się i uścisnął mu rękę.
- Cześć, Richie - wybąkała Kate. - Wyglądasz znacznie lepiej niż
ostatnim razem, kiedy cię widziałam.
- Nie wątpię. Zobaczyłem, jak wchodzicie i chciałem... - Kate
skuliła się w sobie w oczekiwaniu na cios. Richie odchrząknął i
dokończył: - Chciałem wam podziękować. W szpitalu mi powiedzieli,
97
RS
że gdyby nie natychmiastowa reanimacja, byłbym już na tamtym
świecie.
Kate słuchała go z niedowierzaniem.
- Cieszymy się, że znalezliśmy się tam we właściwym
momencie, prawda, Kate? - odparł Baden.
Spojrzał na nią, a jego oczy zdawały się mówić: Teraz twoja
kolej. Zmiało.
- Cieszę się, że widzę cię w dobrej formie - wykrztusiła przez
ściśnięte gardło.
Wyciągnęła rękę i stuknęli się szklankami wody mineralnej.
- Skończyłem z piciem - oznajmił Richie. - Josh też. Pojechał do
Adelajdy na kurację odwykową. Kennedy'owie dali mu płatny urlop [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl