[ Pobierz całość w formacie PDF ]

może ze zwykłej wdzięczności za to, że poznanie go było jej
jedynym pozytywnym doÅ›wiadczeniem w tym dziwnym ob­
cym świecie. Przeżyłaby naprawdę ponury wieczór, gdyby nie
trafiła na tego oryginała.
Nie upÅ‚ynęło nawet dziesięć minut, kiedy zadzwoniÅ‚ domo­
fon i Martika zameldowaÅ‚a swoje przybycie. Kiedy Sara ot­
worzyła drzwi, z wrażenia opadła jej szczęka.
W przeciwieństwie do niej Martika wyglądała bardzo
wyzywająco i przebojowo. Miała jakieś metr osiemdziesiąt
wzrostu i ciemnokasztanowe kręcone włosy opadające bujną
kaskadÄ… na ramiona. ByÅ‚a w czarnych dzwonach z obniżo­
nym stanem, w bordowym lśniącym topie, wykończonym od
dołu indyjskim haftem, i w czarnym skórzanym płaszczu.
Kreację dopełniały okulary przeciwsłoneczne, zasadzone na
głowie, jak gdyby służyły głównie do ujarzmiania jej loków.
Twarz trudno byłoby nazwać piękną, w każdym razie nie
w stylu  dziewczyny z okładki". Miała wielkie orzechowe
oczy i perkaty nos, który przy jej atletycznej budowie wy­
glÄ…daÅ‚ dość osobliwie. Do tego mocno zarysowany pod­
bródek kontrastujÄ…cy z okrÄ…gÅ‚Ä… twarzÄ…. ZmierzyÅ‚a siÄ™ wzro­
kiem z SarÄ….
- Nie bój się, nie ugryzę cię. Przynajmniej nie wcześniej, niż
siÄ™ poznamy.
- Och, przepraszam! Ty jesteÅ› na pewno Martika.
- Na pewno - wycedziła i krokiem modelki na wybiegu
Weszła do środka. Rzuciła Sarze pytające spojrzenie, potem
skoncentrowaÅ‚a uwagÄ™ na samym mieszkaniu i cicho gwizd­
nęła. - Niezłe. Puste, ale to żaden problem. Sama wynajmujesz
całość?
- Yyy, tak. Ale musi być umowa z miesiąca na miesiąc.
- Inna nie wchodzi w grę - odpowiedziała szybko Martika,
eliminując potencjalną kość niezgody. Podeszła do balkonu.
- Tu byłaby moja palarnia... Może to dziwne, ale nie znoszę
kopcić w domu. Nienawidzę smrodu dymu w mieszkaniu.
- W porzÄ…dku.
Martika odwróciła się i znów zmierzyła Sarę taksującym
wzrokiem. Sara poczuła się... jak prowincjonalna myszka.
I jakoś staro, choć przypuszczała, że ta kobieta jest od niej
starsza.
- Więc jesteś przyjaciółką Taylora? - spytała Martika.
- Wiem, mnie samej trudno w to uwierzyć.
Martika roześmiała się, dzikim śmiechem pasującym do jej
wyglądu. Budziła w Sarze mieszane uczucia, oscylujące między
podziwem a lękiem.
- To który pokój byłby mój?
Sara pokazała jej.
- Wyniosłabym oczywiście te pudła...
- No, wygląda całkiem niezle. Super! To kiedy mogłabym
się wprowadzić?
- Eee... Nie chcesz się o mnie czegoś dowiedzieć?
Na wyrazistej twarzy Martiki pojawił się cień drwiny.
- WyglÄ…dasz jak... - MusiaÅ‚a siÄ™ zastanawiać nad wÅ‚aÅ›­
ciwym sformuÅ‚owaniem. - Powiedzmy, że ufam ci wystar­
czająco, żeby płacić na czas swoją działkę, skarbie, i nie
zawracajmy sobie tym głowy.
- Ale ja wolałabym mieć trochę czasu na przemyślenie...
- Nie lubisz mnie, co? - Martika patrzyÅ‚a na niÄ… z ciekawoÅ›­
ciÄ… i rozbawieniem.
- Nawet cię nie znam - zaprotestowała Sara. - Dlaczego
miałabym cię nie lubić?
- Ja to w ludziach wyczuwam. RobiÄ… wtedy takÄ… minÄ™
chytrego kundla, która mówi:  może cię i nie znam, ale
zdecydowanie nie jesteÅ› w moim typie". U ciebie jeszcze tego
nie widzę... - Martika pochyliła się, żeby zajrzeć Sarze w twarz.
- Ale jesteÅ› na dobrej drodze.
- Nie wiem, o czym mówisz - skłamała. - Ja po prostu...
dopiero przyjechałam do L.A. Jestem tu nowa.
- Domyślam się, skarbie - powiedziała ze śmiechem.
Sara rozejrzała się dookoła, próbując zyskać na czasie.
Potrzebowała współlokatorki, ale w tym tygodniu podjęła już
jedną desperacką decyzję. Zaczynało jej to wchodzić w nawyk.
- Jestem po prostu bardzo... poukładana - powiedziała
wolno, patrząc na Martikę. - A ty, mam wrażenie, jesteś
bardziej... żywiołowa.
Martika wlepiła w nią oczy, a potem zaniosła się ochrypłym
śmiechem.
- Och, skarbie, jeśli wyskoczysz z jeszcze jedną taką perełką,
będę musiała z tobą zamieszkać! Nic dziwnego, że przyjaznisz
się z Taylorem. Jesteś taka słodka, że mogłabym cię jeść łyżkami.
Sara nie była pewna, jak potraktować to wyznanie. Sytuacja
rozwijała się w sposób coraz bardziej żywiołowy.
- To będzie świetny układ - powiedziała z entuzjazmem
Martika. - W sobotÄ™ Taylor z chÅ‚opcami pomogÄ… mi w prze­
prowadzce. Masz zapasowy klucz?
- Poczekaj chwilę. Jeszcze się nie zdecydowałam.
- Czynsz płacisz pierwszego?
- Tak.
- To w jaki sposób chcesz szukać innej współlokatorki?
- Jeszcze nie... Na razie robiÄ™ wstÄ™pne rozeznanie - powie­
działa na odczepnego.
- Jednym słowem, nic wiesz. To pozwól, że cię oświecę: jeśli
dasz ogłoszenie w  L.A. Times", ściągniesz sobie na głowę
śmietankę popieprzeńców z całej dzielnicy. Jeżeli zgłosisz się do
agenq'i, będą ci nasyłali popieprzeńców gotowych przekupić
jakiegoś urzędnika z poczty, żeby umieścił ich nazwisko na
liście... i będziesz musiała zapłacić prowizję. Jeśli chcesz kogoś
na umowę z miesięcznym wypowiedzeniem, może trafić ci się
amator gorących orgietek z azjatyckimi chłopcami. - Zrobiła
wolny obrót. - Albo możesz mieć mnie - facetkę, za którą ręczy
Tylor, któremu zaufałaś na tyle, żeby wpuścić go do domu
i pozwolić, żeby zapakował cię do łóżka. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl