[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Dlaczego, Luiso?
W jaki sposób mam jej to wytłumaczyć?
- Chcę mu oddać jego przeszłość. Na pewno poczuje się lepiej, wiedząc,
kim jest. Jak się nazywa. Przecież teraz nie ma o niczym pojęcia!
- Wierzysz w to?
- Każdy powinien znać swoją przeszłość - mówię. - Bo z korzeni
czerpiemy siłę.
- Z korzeni? Naprawdę? Nieważne, co przy okazji wyjdzie na jaw? - Sjóll
z powątpiewaniem unosi brwi. - A wiesz, że Thursen wczoraj włóczył się przez
pięć godzin? W nocy? Pięć godzin! I to tylko ze względu na twoje głupie
pomysły.
- Ale przynajmniej dzięki temu wiemy, w której dzielnicy mamy szukać
dalej!
- Dalej? Chcesz szukać dalej? Nie wystarczy ci jeszcze? Ach, więc o to jej
chodzi. Mam zadać sobie pytanie, które z nas tak naprawdę szuka.
- Nie zastanawiałam się nad tym. To nie są moje poszukiwania, tylko
jego. Pomagam mu.
- Więc cię o to prosił?
- Sjóll! Nie chcę, żeby o wszystkim zapomniał! %7łeby nie mógł więcej z
nami rozmawiać! - Znowu mam łzy w oczach, strumieniami spływają mi na
policzki. - Mówiłaś, że poznałaś Rawuhna w ludzkiej postaci. Nie chcę, żeby
Thursen na zawsze stał się wilkiem jak on! Co ja bez niego zrobię?
Sjóll chce mi odpowiedzieć, ale nie może. Odwraca wykrzywioną
gniewem twarz w drugą stronę. Co tam widzi? Co sprawia, że jej oczy
zasnuwają się smutkiem?
Nadbiega Karr. Biegnie koślawo, niezdarnie, co chwilę ogląda się przez
ramię. Gdzie się podziały jego płynne ruchy? Zazwyczaj porusza się prawie jak
Thursen, niemal tanecznym krokiem. Ale w takim stanie jeszcze nigdy go nie
widziałam. W szeroko otwartych oczach widać strach. Dygocze na całym ciele.
Pozwala, by łzy swobodnie spływały mu po twarzy. Chyba sam nawet nie
zauważył, że płacze. Bez słowa patrzy na Sjóll. Dziewczyna odrywa od niego
wzrok i wskazuje mi głową kierunek, z którego nadbiegł.
Podążam za jej wzrokiem. Co go tak bardzo przeraziło? Z oddali słyszę
śmiech. Grupa uczniów. Obserwuję, jak się przekomarzają, popychają dla żartu,
uderzają kijami w drzewa. Niosą kolorowe plecaki. Może to szkolna wycieczka.
- Co... - zaczynam, ale Sjóll przykłada palec do ust. Chwyta Karra za
ramię, przyciąga do siebie, obejmuje jak przerażone dziecko. - To nie twoja
klasa - szepcze. - Już nie chodzisz do szkoły. To już minęło. Już nikt nie będzie
się z ciebie nabijał. Już nikt ci nic nie zrobi.
Jeszcze przez chwilę stoi nieruchomo, bezradnie zwiesza ramiona,
bezwolny jak lalka. A potem ukrywa twarz w dłoniach. Jego barkami wstrząsa
szloch. Kuli się w objęciach Sjóll, osuwa się na kolana, klęczy u jej stóp. Sjóll
kuca koło niego, gładzi go... po wilczym łbie. Nuci dziwną pieśń o bezkresnych
lasach, ciszy, spokoju. Głaszcze go wytrwale, aż jego oddech wyrównuje się i
Karr z westchnieniem kładzie łeb na wyciągniętych łapach.
Dopiero wtedy prostuje się, patrzy mi w oczy. Wreszcie mi odpowie. A
może jednak nie?
- Popełniłam błąd - mówi.
Z Karrem? Ale co to ma ze mną wspólnego?
- Ten świstek, który ci dałam... masz go jeszcze? Potwierdzam ruchem
głowy.
- Leży na moim biurku. Nie czytałam go jeszcze, przepraszam.
- I nie czytaj. Oddaj mi go. Popełniłam błąd, dając ci tę kartkę, powinna
przechodzić od wilkołaka do wilkołaka.
Przechowam to, póki nie poznam innego wilka, któremu będę mogła go
przekazać. Może dołączy do nas ktoś nowy, nie wiem. Jeśli nikogo nie znajdę,
dam go tobie.
Kiwam głową. Uśmiecham się na pożegnanie i powoli zbieram się do
domu. Nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia, czuję rozczarowanie, że
Sjóll przestaje mi ufać, ale w pewnym sensie ją rozumiem. Naprawdę nie jestem
taka jak oni, jak wilki. Zostałam sobą. Nie pozwoliłam na przemianę. Nie
zapłaciłam za zapomnienie utratą imienia.
Zostałam sobą, bo Thursen tego chciał. Pozostali nie mieli Thursena, na
którym mogli się oprzeć w najczarniejszej godzinie. Ja miałam.
Thursena, który podarował mi drzewo Fabiana. Drzewo, wokół którego
ułożyłam drobne jasnofioletowe jesienne astry. Aodygi nikną w ściółce. Z
daleka widać jedynie fioletowe punkciki. Jakby drzewo płakało.
Pózniej wracam do domu. Jestem sama. Moje kroki niosą się echem po
mieszkaniu. Gdzie rodzice? Nieważne. Nie mamy ze sobą nic wspólnego. %7łyję
w innym świecie. Z przyzwyczajenia biorę z lodówki coś do jedzenia i włączam
telewizor. Podkulam nogi, siadam w fotelu, wbijam zęby w kanapkę z serem,
zimniejszą niż kamienie w lesie. Zimną jak ziemia na cmentarzu. Wypluwam na
wpół pogryzione kawałki na talerz. Płuczę usta, wypijam szklankę soku.
Przynajmniej nie czuje się smaku, trzeba tylko łykać. Telewizor szumi
histerycznie. Znowu skaczę po kanałach. Myśli kotłują mi się w głowie, skaczą
bezładnie, nie znajdują ujścia. Aż nagle moja dłoń nieruchomieje na pilocie.
Jestem na jednym z mało znaczących kanałów. Trwa program o zaginionych
dzieciach.
- Również od ponad roku nie dała żadnego znaku życia Marie K. z Bremy
- mówi prowadzący. Takim tonem, jakby zapowiadał pogrzeb. Za jego plecami
na ekranie pojawia się dziewczęca twarz. Uśmiecha się do mnie. Sjóll? Tak, to
Sjóll! Ma inną fryzurę i inne ciuchy. Włosy brązowe, nie czarne. Tak, to na
pewno Sjóll. Słowa  Bremeńska policja liczy na jej zeznania umykają mojej
uwagi. To nieważne. Liczy się tylko to, że Sjóll ma imię. Nikt nie nazywa się
Sjóll, powiedziała. Pewnie, że nie. Ona nazywa się Marie. Marie z Bremy. Czy
jednak Sjóll? Sjóll na zawsze? Czy nie zostało w niej już nic z Marie?
Może pewnego dnia poznam odpowiedzi na te pytania. Ale teraz mam coś
innego na głowie: karteczka na biurku. Należy do niej. Wsuwam ją do kieszeni
czarnych dżinsów. Nie czytam. Obiecałam przecież. Obiecałam to Sjóll, która
ma na imię Marie. I która zapewne wcale nie chce o tym wiedzieć. Która woli
na zawsze stać się wilkiem. Ciekawe, czy Karr będzie za nią tęsknił, gdy już na
zawsze zmieni się w wilka. Już nie będzie komu go pocieszać. A może w
wilczej postaci pocieszy go skuteczniej? Przecież on także jest jednym z nich.
Wiem jedno: Thursen w wilczej skórze mnie nie utuli. Uzależniłam się od
dotyku jego rąk. Od uśmiechu w jego szarych oczach.
Zasypiam z myślą o nim.
Budzę się z myślą o nim.
Z myślą o nim znoszę potulnie wyrzuty rodziców przy śniadaniu. Jak
zawsze. Nic nie jem, mówią. Ciągle nie ma mnie w domu.
Z myślą o nim idę na wagary.
Dzisiaj jest jeden z tych dni, którymi szara, mokra jesień stara się
maskować. Wyciąga z lamusa babie lato. Wędruję po kocich łbach w dzielnicy
Tegel, na północnym zachodzie miasta, w okolicy, w której znajduje się szkoła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl