[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dopiero gdy wciągnęła jego zapach - wody kolońskiej, skóry,
zmysłowości. Za bardzo się do niego zbliżyła.
Kiedy indziej myśl o tym by ją zaalarmowała, ale teraz
odczuwała głęboką potrzebę pocieszenia. Potrzebowała jego
ciepła i siły.
Dlatego nie ruszyła się z miejsca. A on już nic więcej nie
powiedział. Kiedy trzymał ją w ramionach, czas i problemy
przestały mieć znaczenie.
Kit wykręciła numer swojej siostry, Tess, po czym usiadła
i czekała. Nie była w stanie powiedzieć, kiedy podjęła
decyzję, żeby zadzwonić do sióstr. Tess była teraz w Austin,
gdzie jej mąż, Nick Trejo, wykładał archeologię na
Uniwersytecie Stanu Teksas.
- Tess, tu Kit.
- O, cześć. A to niespodzianka. Bez wątpienia. Na palcach
jednej ręki mogła policzyć, ile
razy dzwoniła ostatnio do którejkolwiek z sióstr.
- I to jaka miła - spiesznie dodała Tess. - Co u ciebie?
- W porządku. - Nie wiedziała, jak ma przedstawić wieści.
Powiedziała więc po prostu: - Słuchaj, powinnaś o czymś
wiedzieć. Tu się coś wydarzyło. Jeden z pracowników rancza
został zamordowany.
- Och, Kit, to straszne. Znałam go?
- Nie. Pracował tu od kilku miesięcy.
- Kto to zrobił?
- Na razie nie wiadomo. Ale z jakiegoś powodu szeryf
myśli, że ja to zrobiłam... a przynajmniej to próbuje
udowodnić.
- Chyba żartujesz?
- Chciałabym, żebym tak było.
- Ale dlaczego ty? Kit wyjaśniła wszystko siostrze.
Powiedziała jej dokładnie, co się wydarzyło, wspomniała o
Adzie de la Garzy. Nie zdradziła tylko osobistych detali
dotyczących tego, co zaszło między nią a Desem. Jak mogłaby
o tym mówić? Sama jeszcze nie wiedziała, co o tym
wszystkim myśleć.
- Dobrze, że Des jest w domu - powiedziała Tess. - Na
pewno bardzo ci pomaga.
Kit przypomniała sobie ich pocałunek. To przynajmniej
pomogło jej oderwać się od myśli o morderstwie. Ale poza
tym zostawiło ją bardzo zmieszaną.
- Kit?
- Och przepraszam. Tak, oczywiście, że jest pomocny.
- Dobrze. Słuchaj, niedługo mam samolot. Będę na
miejscu wieczorem.
- Nie. Naprawdę nie ma takiej potrzeby. Des i ja mamy
wszystko pod kontrolą. Właśnie na niego czekam. Mamy iść
porozmawiać z ludzmi, którzy grali z Codym w karty
wieczorem przed morderstwem.
- Jesteś pewna? Bo naprawdę chciałabym pomóc. To
znaczy, mogłabym przynajmniej odbierać telefony, trzymać
cię za rękę... cokolwiek jest potrzebne.
- Nie, nie trzeba. Chciałam ci tylko o wszystkim
powiedzieć. Wolałam cię przygotować, na wypadek gdybyś
się o tym dowiedziała z gazet.
- Cieszę się, że zadzwoniłaś. Zawiadomiłaś Jill?
- Zamierzam to zaraz zrobić.
- Kit, obiecaj mi, że zadzwonisz, jeśli będziesz mnie
potrzebowała. I, na Boga, błagam cię, informuj mnie o tym, co
się dzieje. Będę odchodzić od zmysłów.
- To nie odchodz. Tess, naprawdę, wszystko będzie
dobrze.
- Jesteś pewna, że masz wszystko pod kontrolą?
- Tak. To na razie. Odłożyła słuchawkę i po krótkiej
przerwie podniosła ją znowu, żeby wykręcić numer Jill.
Póznym popołudniem jechali wyboistym szlakiem
furgonetką Desa. Kit patrzyła przez okno na wirujące płatki
śniegu. Zmierzali do północno - zachodniej części B&B
numer 258, gdzie skierował ich Bill Ridley. Chcieli
porozmawiać z Redem Tinsdallem i Burtem Salatore.
- Cieszę się, że zadzwoniłaś do swoich sióstr.
- Ja chyba też, chociaż nastąpiło to, czego się
spodziewałam. Obie chciały tu przylecieć. Bardzo trudno było
to wyperswadować Jill. Z Tess poszło nieco łatwiej.
- Jill jest w ciąży. Pewnie zrobiła się bardzo opiekuńcza.
- Może. Przez chwilę zastanawiała się nad tym, jak to jest
być w ciąży z mężczyzną, którego się kocha. Jej sercem
targnęło silne pragnienie.
- Wciąż myślę, że trzeba było poczekać z tą wyprawą do
jutra rana - powiedział Des, przerywając jej zamyślenie. -
Chmury gęstnieją z minuty na minutę.
- Wiem.
Kiedy po nią przyjechał, ostrzegł, że pogoda chyba się
pogarsza, i zasugerował odłożenie wyprawy do następnego
dnia. Ale ponieważ w prognozie, którą otrzymała rano, nie
zapowiadano burzy, postanowiła nie zwlekać.
- Powiedziałam też szeryfowi, że do niego dzisiaj
przyjadę. Lecz naprawdę nie chciałam odkładać rozmowy z
Redem i Burtem na pózniej. Mam nadzieję, że dowiem się od
nich czegoś pomocnego. - Przerwała na chwilę. - Szeryf
będzie musiał jeszcze trochę poczekać na moje odciski
palców.
- Dobrze. Spojrzała na niego.
- Nie musiałeś jechać.
- Musiałem - odparł cicho. - Ale możemy jeszcze wrócić.
Powiedz tylko słowo.
- Chcę jechać. Im szybciej się dowiemy, kto naprawdę
zabił - Cody'ego, tym lepiej dla mnie. - Jakoś szybko się
przyzwyczaiła do używania liczby mnogiej. - Poza tym ta
furgonetka da sobie radę z odrobiną śniegu.
- To prawda. Z odrobiną tak. Niestety, pogoda robi się
coraz gorsza.
Ugryzła się w język, żeby nie powiedzieć czegoś za ostro.
Upomniała się w myślach. Przecież on tylko próbuje pomóc.
- Nic się nie martw. Już prawie jesteśmy na miejscu.
Rzeczywiście po kilku minutach dojechali. Zaczęło się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl