[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wszystkie miejsca w obrębie zamkowych murów. Bart nawet poszedł z kilkoma
ludzmi na brzeg morza. Drugi oddział wysłał na wzgórza. Był święcie przekonany,
\e Marguerite uciekła z Norwyck, korzystając z okazji.
Tym razem wściekł się nie na \arty.
- Milordzie? - odezwał się sir Walter na widok wracającego jezdzca. - Znalazłeś
ją?
Bart zeskoczył z konia.
- Nie - odpowiedział krótko, oschłym tonem.
- Mo\e poszła do...
- Nic mnie to nie obchodzi - rzekł ostro Bart, ucinając dalszą dyskusję. Za
godzinę zamierzał odwołać dalsze poszukiwania Marguerite. - Wiesz coś o Aldricku
albo o pozostałych?
- Aldrick wcią\ le\y nieprzytomny, ale Symon miał więcej szczęścia - spokojnie
odpowiedział Walter, chocia\ w duchu się z\ymał na ton swojego pana. Nie dał
jednak nic poznać po sobie. - Właśnie miałem zawiezć te pakunki do rodzin
poszkodowanych.
Bart spojrzał na juki le\ące przy nogach rycerza. Wy-ładowane były \ywnością i
innymi rzeczami.
- Ja to wezmę- powiedział i podniósł dwie najcię\sze sakwy. - Komu je oddać?
Walter wyrecytował listę ofiar, kolejno wskazując na pakunki. Bart systematycznie
ładował je na konia. Kiedy ju\ wszystko było gotowe, wskoczył na siodło.
- Milordzie.
Bart z niecierpliwością spojrzał na starego rycerza.
- Mo\e zle oceniasz lady Marguerite.
Przez chwilę panowało pełne napięcia milczenie.
- To nie ma \adnego znaczenia - powiedział wreszcie Bart. - Była dla nas obca,
kiedy przyszła, i pozostała równie obca, gdy odeszła. Nie zabrała ze sobą nic
oprócz kawałka serca Eleanor.
Trącił piętami konia i odjechał w kierunku wsi, nie czekając na odpowiedz sir
Waltera. Ze wszystkich sił starał się nie myśleć o Marguerite. Nie dbał o to, co stary
rycerz chciał powiedzieć na jej obronę.
Jezdził od chaty do chaty, w ka\dej zatrzymując się na krótką pogawędkę. Zgodnie z
tradycją, ten obowiązek nale\ał raczej do pani zamku, ale w Norwyck nie było pani. I
nie będzie, pomyślał Bartholomew, dopóki Henry nie znajdzie \ony. Do tego czasu
będzie ją za-stępować Kathryn lub Eleanor. Obie muszą tylko podrosnąć.
Wreszcie dotarł do zagrody Alricka. Zastał gospodynię czuwającą przy łó\ku, w
towarzystwie Alice. W drugim kącie siedział kapelan.
Alice spojrzała na wchodzącego i ukradkiem pokręciła głową na znak, \e jej zdaniem
Alrick nie prze\yje. Bart ze smutkiem pomyślał o człowieku, którego znał przez całe
\ycie i jako chłopiec wiele razy śmiał się z jego sztuczek. Będzie nam ciebie
ogromnie brakowało, Alrick, pomyślał.
Zamienił kilka słów z jego \oną i wyszedł. Zostało mu ju\ tylko jedno miejsce do
odwiedzin.
- Idziesz zobaczyć mistrza Symona, panie? - spytała Alice, która te\ wyszła na
dwór, gdy dosiadał konia.
- Tak - odpowiedział Bart. - Jak jego noga?
- Nastawiona - odparła z prostotą. - Tylko Anne ciągle się zamartwia. Poślę do
niej ze dwie dziewczyny, \eby pomogły jej zająć się dziećmi.
Bart przypomniał sobie zrozpaczoną minę \ony Symona. Ciekawe, czy ju\ choć
trochę doszła do siebie po tym wszystkim? Nie mógł jej winić za to zachowanie.
Symon dochował się wielu dzieci. Jako kaleka nie mógłby wykarmić tak du\ej
gromady.
Wkrótce stanęli przed zagrodą Michaelsonów. Bart przywiązał konia do płotu i wziął
sakwy. Alice otworzyła mu drzwi chaty. W ciemnej izbie panowała cisza,
przerywana jedynie ciepłym kobiecym głosem. Ktoś śpiewał.
Bart zamknął drzwi, bo na dworze wiało. W tej samej chwili piosenka urwała się
raptownie.
To była Marguerite!
Przez chwilę stał jak skamieniały. Nie mógł uwierzyć, \e widzi ją tu, całą i zdrową,
wśród dzieci Symona.
A on jej szukał przez tyle godzin.
Jak długo tu siedziała? Nie przyszło jej do głowy, \e ktoś mo\e się o nią niepokoić?
śe ktoś jej szuka? Bart mocno zacisnął pięści i zmusił się do spokoju.
ROZDZIAA DZIEWITY
-Ach, jak to dobrze, \e zostałaś, milady - powiedziała Alice.  Anne nie jest dzisiaj w
stanie zająć się dziećmi.
- Sprawiło mi to wielką przyjemność - odparła Marguerite. - śonie Alricka nie
mogłam pomóc. - Delikatnie musnęła ustami główkę śpiącego niemowlęcia.
- Och, Anne- powiedziała Alice - usiądz, proszę. Kręci mi się w głowie, jak tak
ciągle chodzisz.
Anne przycupnęła na krześle obok śpiącego mę\a i wykrzywiła się boleśnie. Cały
czas nerwowo miętosiła fartuch. Bart czuł się nieswojo, widząc jej minę, ale wolał
ju\ to, ni\ patrzeć na Marguerite.
Wstyd mu było, \e tak bezpodstawnie posądził ją o ucieczkę. Ona tymczasem
spędziła cały wieczór we wsi, doglądając rannych. Jego rannych. A on jak głupi
uganiał się po wzgórzach i szukał nie wiadomo czego.
Skończony dureń.
Izba była obszerna, chocia\ przy siedmiorgu dzieciach i trzech dodatkowych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl