[ Pobierz całość w formacie PDF ]

krzyża, a cudem była tylko święta cierpliwość nieznużonego apostoła.
W miejscu, gdzie był dwór i kaplica spalona, ojciec Matia pobudował mały kościółek, a tam gdzie
była owa jama, w której naprzód ojciec go więził, pózniej czasu pożaru Jarmierz zdołał go ukrytego
ocalić, wymurował sobie za życia grób, do którego często zaglądał. Do tego kościoła chodził z
Poznania pieszo, często w nim długie spędzając godziny. Stroił go, ubierał, zbogacał, opatrywał we
wszystko jak najulubieńsze swoje dzieło. Często, gdy go nie znajdowano w Poznaniu u Zwiętego Jana
Jerozolimskiego, wiedziano, gdzie go szukać. Trwał na modlitwie w swoim kościółku albo z miotłą
w ręku oczyszczał go, obmywał i utrzymywał w nim porządek. Obcej ręce nie dawał się tu prawie
dotknąć niczego.
Jednego wiosennego dnia około Wniebowstąpienia, gdy słowiki śpiewały najgłośniej, a czeremchy
rozkwitały, wonią napełniając powietrze, szukano na próżno ojca Matii w Poznaniu. Izdebka jego,
którą zawsze zostawiał otworem, stała pustą, nie było go dni kilka. Ponieważ, przy szczupłej liczbie
ówczesnego duchowieństwa, był pilno biskupowi Jordanowi potrzebnym, wysłano za nim do siostry
do Głuszyna, ale stąd wrócił posłaniec oznajmiając, że go tu także od kilku już tygodni nie widziano.
Bardzo być mogło, że wyszedł na jedną ze swych pielgrzymek, które często pieszo odbywał. Lecz
zbliżało się Wniebowstąpienie, a na wielkie uroczystości wracał zwykle do Poznania. W wigilię
tego dnia, gdy po raz wtóry nadbiegł posłaniec do Głuszyna, trochę niespokojny Jarmierz z Hanną
udali się do kościółka na Krasnejgórze, bo im na myśl przyszło, a raczej przeczucie jakieś mieli, iż
tam go znalezć mogą.
W istocie, zbliżywszy się do kościółka, drzwi znalezli nie zamknięte, a uchyliwszy je, spostrzegli
brata, krzyżem leżącego przed ołtarzem, na którym świece się dawno powypalały. Wszedłszy
poklękli, zrazu oczekując, azali modlitwy skończywszy, ojciec Matia nie wstanie ku nim. Upłynął
jednak czas dość długi, a modlący się nie poruszył wcale.
Gdy już zmierzchało, Hanna podeszła do niego i poklęknąwszy, w rękę chciała go pocałować, aby
dać znać o sobie. Ręka była jak kamień zimna; ojciec Matia nie żył. Skończył życie wśród modlitwy,
leżąc krzyżem właśnie na tym kamieniu, który przykrywał wejście do zamurowanego grobu.
Na krzyk bolesny Hanny nadbiegł Jarmierz, podniesiono z lekka ciało już zupełnie ostygłe, bo
nieboszczyk od dwóch pewno dni już żyć przestał. Na twarzy jego bladej wyraz słodkiego
uszczęśliwienia panował, usta zamknięte uśmiechały się spokojem.
Wielki był żal wszystkich po człowieku pobożnym, cichym, a potrzebnym Kościołowi, kapłanie,
którego nikt nie mógł za stąpić. Dano zaraz znać do Poznania, naznaczono dzień pogrzebu i przy
wielkim nacisku pobożnych, na trzeci dzień w prostej trumience, jak przykazał, złożono ciało jego w
grobowcu pod ołtarzem.
Cóż dziwnego, że potem w kilkanaście, kilkadziesiąt lat nikt już imienia pobożnego kapłana nie
pamiętał, że w sto lat nie było śladu kościoła i grobowca, a w dwieście miejsce zmieniło imię i
rodzina wygasła. Tak wszystko na ziemi przemija i ginie...
KONIEC [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl