[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Oba wagony lekko uniosły się na prawą stronę. Powietrze przeszył ostry pisk hamulców, a spod kół posypały się iskry.
Z wagonów wyskoczyli przerażeni pasażerowie, za nimi wysiadł blady jak ściana motorniczy. Dłonią wytarł spocone czoło.
Odszedł nieco na bok i ciężko usiadł na trawie.
Matki rękoma pozasłaniały oczy płaczącym dzieciom i zanim dookoła tramwaju powstało zbiegowisko, z pobliskiej garbami
wyszedł stary dozorca, niosąc w jednej ręce powyginaną szuflę, w drugiej zaś wielki, kwadratowy kosz po węglu.
Razem z kawałkami żużlu zgarnął starannie Felka z szyn i wrzucił do kosza, a potem kosz nakrył torbą po cemencie, żeby
muchy nic siadały.
Po kilku minutach na miejsce wypadku z wyciem syreny zajechało pogotowie ratunkowe. Z samochodu wysiadł lekarz, a za
nim dwóch tęgich pielęgniarzy z rozłożonymi noszami. Lekarz był młody i chyba niewiele w swoim życiu widział. Jadąc tu,
spodziewał się zapewne zobaczyć młodą dziewczynę z wywichniętą nogą w kostce. Jakież było jego zdziwienie, kiedy na
pytanie skierowane do ludzi:  Gdzie jest ofiara?" - ktoś w milczeniu wskazał na kosz. Lekarz nogą strącił torbą po cemencie.
To, co zobaczył, w niczym nic przypominało mu człowieka.
Do zadumanego lekarza podszedł jeden z kilku milicjantów, którzy przyjechali na miejsce wypadku.
- I co pan powie o tym? - spytał milicjant wskazując na kosz.
- Nic - odparł lekarz. - Stwierdzam zgon.
- Nie wic pan, jak nazywał się denat? - spytał znowu milicjant.
- Nie - powiedział w zamyśleniu lekarz.
Milicjant wpadł na pomysł. Poszukał jakiegoś kija i zaczął grzebać nim w koszu. Sądził, że znajdzie w nim jakieś dokumenty
stwierdzające tożsamość osoby.
Kiedy wszyscy zbici w gromadkę nad koszem zastanawiali się, kogo przejechano, z baru wytoczył się pijany
Wąsik. Rozejrzał się po ulicy. Z daleka zobaczył stojący tramwaj i wokół niego zbiegowisko. Wiedziony pijacką ciekawością,
ruszył w tym kierunku. Po drodze potknął się na szynach i o mało nic upadł, ale w tym samym momencie, kiedy był twarzą
przy ziemi, zauważył coś, co przykuło jego uwagą. Były to wąsy, tyle tylko że utytłane w ziemi i trudne do rozpoznania.
Wąsik ostrożnie dwoma palcami ujął je za sam koniec, otrząsnął je z piachu i podniósł do oczu.
Powoli zaczął kojarzyć fakty: karetka pogotowia, milicja, zatrzymany tramwaj, tłum ludzi, strzępy rozmów i te wąsy.
Otrzezwiał momentalnie, krzyknął tylko:
- O kurwa mać, coś mi się wydaje, że Felka przejechali - i podbiegł do kosza.
Florka w zamyśleniu spuściła głowę na piersi, zapanowało milczenie, a gdy ją podniosła, ciężka łza spłynęła po brudnej
twarzy na pomarszczoną pierś. Potem spojrzała za siebie, na słońce, które powoli zaczęło zachodzić za dach polerowni
Choinowskich. Widać było, że jest dobrze pijana i ma dość. W pewnej chwili gwałtownie wykonała zwrot całym ciałem i
przyjęła pozycję zawodnika ekstraklasy w bloku startowym.
Mętnym spojrzeniem ogarnęła zielsko przed oczami i z trudem oderwała ręce od ziemi. Chwiejnym krokiem ruszyła przez
badyle i zanim zdążyliśmy poderwać się z miejsca, aby ją powstrzymać, Florka z jękiem zwaliła się do dołu. Wysoko nad
ziemię wzbiły się kłęby sadzy i popiołu, a potem wolno opadły na leżącą. Nie można było tak jej zostawić i Wójcik klnąc jak
szewc, na czym tylko świat stoi, podwinął nogawki spodni i trzymając nas mocno za ręce, ostrożnie opuścił się do dołu.
Florka po upadku w miękki popiół od razu usnęła. Zanim Wójcik stanął przy niej w dole, aby wziąć ją na ręce i podać nam na
górę, spała jak zabita.
We trzech z nic byle jakim trudem, lecącą nam przez ręce niczym zle wyrobione ciasto, zanieśliśmy ją do mieszkania, położyli
na podłodze, bo była niemożliwie brudna, Wójcik rozebrał ją do naga.
Przyniosłem ze studni świeżej wody i nalałem na wielką poobijaną z emalii miednicę, a Wójcik, jako najstarszy z nas, zabrał
się do szorowania Florki. Umył ją najpierw z przodu, a potem odwrócił na podłodze, żeby umyć plecy. Kiedy je umył, wytarł
porządnie ręcznikiem i przy naszej pomocy ułożył ją na łóżku. Gdyśmy ją położyli, okazało się, że Florka z przodu jest cała
brudna. Jeszcze gorsza niż przedtem. Ubrudziła się nam od podłogi. Znowu żeśmy ściągnęli ją na podłogę i Wójcik ze
zdwojoną energią ponownie zabrał się do szorowania. W końcu posadziliśmy ją na krześle. Ja trzymałem jedną rękę Florki,
Dziunio drugą, a Wójcik szorował. W ten sposób jako tako Florka została umyta, bo na podłodze przy przekręcaniu zawsze
jedna strona nam się brudziła. Po umyciu położyliśmy ją na łóżku i wyszliśmy na ulicę.
Chwilę staliśmy przed mieszkaniem Florki. Wójcik częstował papierosami, ale nic mogłem palić. Było mi niedobrze i z każdą
- 59 -
sekundą coraz gorzej. Powiedziałem im o tym. Poradzili mi po przyjacielsku, żebym się przespał. Pożegnałem ich i z powrotem
zawróciłem na  grządkę" za ustępem. Obudziłem się z bólem głowy, zziębnięty mimo letniej nocy. Nic wiedziałem, gdzie
jestem. W górze nade mną migotały gwiazdy.
Jakiś czas leżałem nasłuchując. Z daleka dobiegały gwizdki przetokowych, szczęk i sapanie lokomotywy. Delikatnie
obmacałem sobie rękami twarz i głowę, czy przypadkiem nic jestem pobity. Na szczęście, wszystko było w porządku.
Wstałem, otrzepałem ubranie i rozejrzałem się dookoła. W mroku dostrzegłem zarysy budynku. Poszedłem w tym kierunku,
była to wozownia. Wiedziałem już, gdzie jestem. Zawróciłem i z daleka omijając dół, w który wpadła
Florka, wydostałem się na pierwsze podwórko. Ulicą przeleciał pusty tramwaj oświetlając mi drogę.
Przyszło mi na myśl wstąpić do Florki.  Jeśli nic śpi, to napiją się u niej wody i pójdę do swego domu" - postanowiłem.
Myślałem, że wszystko zastaną pozamykane, ale gdy tylko nacisnąłem klamką, drzwi ustąpiły. W mieszkaniu było ciemno, z
pokoju dochodziło miarowe chrapanie Florki. Oczy moje stopniowo przywykły do ciemności. Ostrożnie, żeby nic potrącać
po drodze sprzętów, przeszedłem do pokoju.
Florka leżała na posłaniu, nieporuszona. Tak samo jak ją przedtem ułożył Wójcik. Stanąłem nad nią przy łóżku, nic
przebudziła się, spała twardo dalej. Wróciłem do kuchni, napiłem się wody, zamknąłem drzwi na haczyk od wewnątrz i na
nowo przeszedłem do pokoju. Przy stole wypaliłem papierosa, a po namyśle doszedłem do wniosku, że do domu nie mam już
po co chodzić, bo i tak niedługo na dworze zacznie świtać. Teraz dopiero zacząłem żałować przepitych za dnia pieniędzy, za
które nie użyłem żadnej przyjemności.
Nic myślałem w tej chwili o tym, co będzie pózniej, kiedy Florka się przebudzi, ani o tym, że jest starsza ode mnie o pół
wieku. Przesunąłem ją bliżej ściany. Wstrzymując oddech, w ciemności gładziłem ręką naciągniętą skórę na jej biodrze.
Obudziła się.
- Wójcik? - spytała niepewnie. - To pan, panie Wójcik?
Nie odzywałem się do niej. Florka leżała spokojnie, nie wołała o pomoc, przejechała tylko ręką po moich krótkich,
kędziorowatych włosach raz i drugi i bez trudu odgadła, z kim ma do czynienia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl