[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nieudana próba z łuskami nie zniechęciła Holicza. Usiadł przy biurku, łyknął trochę
wystygłej już kawy i z nową energią rzucił się na kopertę z biletami. Porozkładał je najpierw
według nazwy kin, potem według dat i seansów. Tak go pochłonęła ta czynność, że nie do-
strzegł nawet wejścia inspektora. Burke zbliżył się na palcach i milcząco obserwował kapita-
na, który z lupą w ręce odczytywał zamazane datowniki. Wreszcie przerwał mu:
 Co to za łup?
Holicz podniósł wzrok.
 Mam tu rewelację.
 W tych śmieciach?
 Zgadliście. Czy pamiętacie, kiedy nastąpił mord w wagonie z zegarkami?
 Jeśli się nie mylę, było to w środę, dwudziestego trzeciego.
 Tak; a ściślej mówiąc, w nocy z środy na czwartek. A w tych godzinach... Zresztą,
proszę, spójrzcie sami.  Holicz ujął pincetą jeden bilet i wskazał go szefowi.  Napisane tu
jak byk:  Praga, seans trzeci . Wystarczy teraz spojrzeć do jakiejkolwiek warszawskiej
gazety, by stwierdzić, że trzeci seans w tym kinie trwa od siódmej do dziewiątej. Jeśli więc
Turkiel był na seansie, nie mógł równocześnie jechać pociągiem towarowym z Kunowic do
Poznania.
Burke zamyślił się. Atuty miały swoją wagę i musiały trafiać do przekonania. Powie-
dział jednak:
 Ale jaką mamy gwarancję, że naprawdę był w kinie? Mógł kogoś podstawić, mógł
wreszcie sam oderwać kupon kontrolny lub w ogóle z biletu nie korzystać.
Oczywiście, trzeba i taką okoliczność wziąć pod uwagę. Lecz w jakim celu? Turkiel był
przestępcą wyrafinowanym. Najlepszy dowód, iż nigdy niczego nie zdołaliśmy mu udowo-
dnić. Ludzie jego pokroju nie robią rzeczy zbędnych. Spróbuję wywołać na tym bilecie odci-
ski palców. Niewielka szansa, ale... Cóż, spróbować można. Jeśli znajdziemy na tym świstku
fragment jego linii papilarnych, zyskamy jedną poszlakę więcej.
 Ziarnko do ziarnka...
 Tak właśnie myślę, inspektorze.
Burke uśmiechnął się przyjaznie. %7łyczył Holiczowi powodzenia w realizacji jego
zamierzeń i wrócił do swej obitej materacami wartowni, na trzecim piętrze.
Kapitan został sam. Oto  dowody rzeczowe  pomyślał. Kilka starych biletów, dwie
łuski, mgławicowy rysopis, pudełko od zapałek...
Pudełko od zapałek. Chwilę obracał je w ręku. Takich pudełek wyprodukowano milio-
ny.
Rysopis. Mój Boże, tylu ludzi ma podobne rysy. I tylu innych nie potrafi określić
wyglądu blizniego.
Auski. Tak, to było już coś konkretnego. Ale w konfrontacji z faktami i z mnóstwem
poszlak łuski krzyżowały dotychczasowe koncepcje.
Prześlizgiwał się wzrokiem po przedmiotach rozłożonych symetrycznie między kałama-
rzem a przyciskiem do listów. Jeszcze raz delikatnie dotknął mosiężne koszulki gilz i znów
ujął pudełko. Rysunek nakreślony na nim uparcie mu coś przypominał. Nagle zerwał się z
krzesła. Odkrycie było oszałamiające: te krzyżyki i trójkąty  nie, nie mógł się mylić  jota
w jotę odpowiadały wzorzystej tkaninie, zawieszonej nad tapczanem w jego własnym mie-
szkaniu!
Była to ręcznie wykonana narzuta. Kupił ją przed dwoma laty w sklepie z antykami na
Nowym Zwiecie; sprzedawca zapewniał, że to cenny okaz białostockiej sztuki ludowej.
Trzeba kuć żelazo póki gorące. Holicz zebrał wszystkie drobiazgi do pudła i zamknął je
w kasie. W błyskawicznym tempie przejrzał bieżącą korespondencję, opatrzył ją uwagami
pełnymi wykrzykników i znaków zapytania; po czym klnąc biurokrację i wszelkie zbędne
papierki udał się do swego antykwariusza. Lecz, niestety, ani sprzedawca, ani kierownik nie
umieli powiedzieć, skąd się owa makatka u nich wzięła.
 To tak dawno temu, sam pan chyba rozumie  usprawiedliwiał się sklepowy.
Holiczowi nie pozostawało nic innego, jak podziękować za dobre chęci i wyjść. Niepo-
wodzenie oblało go kubłem zimnej wody i dopiero teraz, na ulicy, zaczął trzezwo oceniać
fakty.
Skwar był nieznośny. Kapitan znalazł schronienie pod parasolem ulicznej kawiarenki.
Zamówił lody. Panienka w nylonowym fartuszku podała mu czarkę waniliowej mazi. Aykał ją
automatycznie; myśl jego błądziła wokół dziwnego zbiegu okoliczności.  Dlaczego nigdy
dotychczas nie zauważyłem tego podobieństwa?  zastanawiał się i skupiwszy cały wysiłek
na rozważaniu wszelkich za i przeciw, sam sobie dał odpowiedz:  Po prostu dlatego, że na
pudełku musiał być przedtem jakiś inny rysunek!
Czy można w takich sprawach ufać pamięci?
Kapitan Holicz był zwolennikiem metody pedantów:   Sicher ist sicher, powiedział
Manlicher i zrobił bezpiecznik!
* * *
Póznym wieczorem Barbara opuściła budynek milicyjnego aresztu i skierowała się w
stronę śródmieścia.
Wypuszczono ją tak niespodziewanie, jak nagle i niespodziewanie została zatrzymana. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl