[ Pobierz całość w formacie PDF ]

samolocie, ale na statku mają oddzielne kabiny - uspokoił ją Rick. -
Możesz spytać mamę. To ona zamawiała bilety.
Strona 142 z 147
RS
- Megan prawie go nie pamięta.
- Może to i lepiej - uśmiechnął się Rick. - W tych sprawach nie szło
mu tak gładko jak mnie.
Caron zesztywniała.
- Megan uważa, że to bardzo miło, że o niej pamiętałeś -
zauważyła sucho.
- No cóż, próbowałem jedynie udowodnić, że nie jestem taki zły -
powiedział. - Gdybym zadzwonił do niej wtedy, po tamtej randce,
może miałaby o mnie lepsze zdanie.
- Ale wtedy to ja musiałabym jezdzić na wrotkach po sklepie -
skrzywiła się Caron.
- I może dobrze by ci to zrobiło - roześmiał się Rick. - Zawsze
byłaś taka poważna. Myślałem, że już się z tego wyleczyłaś, ale
widzę, że...
- Do licha, Rick - przerwała mu Caron. - Nie sądzę, aby to było
najlepsze miejsce na takie rozmowy.
- Owszem - upierał się mężczyzna, chwytając ją za ramiona. -
Najlepsze z możliwych. Na lotnisku każdy się trochę rozkleja.
- Może wtedy, kiedy żegna się z kimś bliskim.
- Ty też mnie opuściłaś.
- A ty mnie oszukałeś, Rick.
- I postanowiłaś się zemścić, prawda? Oczarować i porzucić, co?
No i jak było? Podobało ci się?
- Jak śmiesz - szarpnęła się Caron.
- No jak? Podobało ci się, prawda? Przyznaj się - powtórzył cicho,
wtulając twarz w jej miękkie włosy.
- Owszem, było mi z tobą dobrze - przyznała niechętnie Caron.
Głos drżał jej lekko. - I co z tego?
- Tylko to, że należymy do siebie.
- To nie wystarczy.
- A jeśli powiem ci, że zawsze cię kochałem, że jesteśmy dla siebie
stworzeni? - nalegał. - Nie wspominając o bogatym dziaduniu -
zażartował, przyciskając ją mocniej do swego silnego, muskularnego
ciała.
Strona 143 z 147
RS
- Do licha, Rick! Czy tobie w ogóle można ufać - zniecierpliwiła się
Caron.
- Zawsze mi ufałaś, maleńka - roześmiał się. - Tamtego
pierwszego razu, na tylnym siedzeniu mego starego chevroleta, a
potem na suszarce, w górach...
- Seks to nie wszystko.
- To prawda - zgodził się z nią Rick. - Widzisz, Caron, nigdy nie
udałoby mi się przeprowadzić tego planu, gdyby nie twoja pomoc.
James nie był osamotniony. Ty również wierzyłaś, że potrafię podjąć
właściwą decyzję. Wierzyłaś we mnie, Caron!
- Chyba tak - westchnęła cicho Caron.
- I nigdy nie pozwoliłbym nikomu cię skrzywdzić - zapewnił ją
gorąco. - Zawsze pragnąłem, żebyś była szczęśliwa. Nawet wtedy,
kiedy jak niepyszny odszedłem z kwitkiem sprzed progu twego
domu po rozmowie z Deborah, wierzyłem, że robię to dla ciebie.
- A ja nigdy nie przestałam marzyć, żebyś do mnie wrócił -
szepnęła Caron, oblewając się ciemnym rumieńcem.
- Przychodzę do ciebie teraz, Caron. Tak bardzo cię kocham.
Wyjdz za mnie, proszę. Będziemy mieli pół tuzina takich
rozkosznych maluchów jak Brzdąc. Zmusimy Deborah, by zaczęła
zachowywać się jak człowiek. Wniesiemy trochę życia w to zatęchłe
zamczysko Ramseyów.
- I będziemy się wiecznie kłócić - protestowała słabo Caron. -
Zawsze tak było. Sam wiesz.
- Nic nie oczyszcza tak dobrze atmosfery jak mała sprzeczka od
czasu do czasu - uśmiechnął się. - Właśnie tego mi najbardziej
brakowało.
- A... a co z twoją pralnią?
- A cóż miałoby być? - zdziwił się Rick.
- Pan Ramsey wspominał mi, że zamierza wprowadzić cię w
interesy. Nie będziesz miał czasu na siedzenie w pralni. Nie
chciałabym tylko, abyś stał się podobny do swego dziadka.
- Mowy nie ma.
- Och, Rick - odetchnęła z ulgą Caron.
Strona 144 z 147
RS
- Och, Rick. Tylko tyle masz mi do powiedzenia? - zażartował. -
Jeśli dobrze pamiętam, kiedy byliśmy w szkole, nigdy nie brakowało
ci słów.
- No wiesz.
Miłe tete-a-tete przerwało znaczące chrząknięcie. Rick odwrócił
się gwałtownie.
- Czy mogłabym przeprosić państwa na chwilę? - spytała
korpulentna dama w średnim wieku.
- Przepraszam panią, ale to całkiem prywatna rozmowa -
poinformował ją żartobliwie Rick.
- Tak się, niestety, składa, że opiera się pan o moją skrytkę na
bagaż, młody człowieku! - obruszyła się dama. - A poza tym nie jest
to chyba najlepsze miejsce, by oświadczać się kobiecie.
- Ma pani rację - zgodził się nieoczekiwanie Rick, pochylając się
do ucha Caron. - Najlepiej będzie, jeśli omówimy ten temat u mnie,
na suszarce. Co ty na to, skarbie?
- Tak, Rick - uśmiechnęła się Caron. - Tylko nie zapomnij powiesić
na drzwiach tabliczki z napisem: Zamknięte.
- Nie zapomnę - zapewnił ją. - Jakie masz na dzisiaj plany?
- Po południu muszę być w wiezieniu, a ty?
- Dziadek ma przysłać po mnie limuzynę o drugiej. Poproszę
Franklina, żeby wysadził cię pod więzieniem.
- Zwietnie! - uśmiechnęła się Caron.
Rick kiwnął głową zdumionej kobiecie, po czym ująwszy Caron
pod ramię, poprowadził ją w stronę wyjścia.
- Czy wiesz, że ja ciągle... no wiesz? - szepnęła mu do ucha Caron,
ściskając delikatnie jego ramię.
- Naprawdę?
- Nigdy nie przestałam cię kochać, Rick. Ani wtedy, ani teraz -
wyznała cicho, całując szorstki od zarostu policzek.
Przystojną twarz mężczyzny rozjaśnił łobuzerski uśmieszek.
- Musisz mi to udowodnić, skarbie. Dziś wieczorem, dobrze? Na
suszarce.
Strona 145 z 147
RS
Strona 146 z 147
RS [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl