[ Pobierz całość w formacie PDF ]

oczami.
- Oczywiście. - Ponownie napełnił jej kieliszek.
* Touche (fr.) - Trafiony!
S
R
Obiad minął szybko. Daisy z niezwykłym ożywieniem opo-
wiedziała mu o swoich marzeniach. Zdradziła plany i pomysły.
Opisała swój przyszły pensjonat ze szczegółami. Mówiła z takim
entuzjazmem, że Alec czuł się chwilami zakłopotany i
zawstydzony.
Kiedy wychodzili z restauracji, miał wrażenie, że zna ją
lepiej, niż kogokolwiek na świecie. W normalnych okolicz-
nościach przeraziłoby go to śmiertelnie. Ale tym razem czuł się z
tym dobrze.
Chłodny wiatr zatrzepotał spódniczką Daisy, owinął ją wokół
jej nóg.
- Odprowadzisz mnie do domu? - spytała.
Wziął od niej ciężkie pakunki i powiedział:
- Prowadz, oberżystko - Chociaż jego wózek golfowy stał tuż
obok.
Szli jasno oświetloną aleją. Z mijanych barów dolatywała ich
muzyka.
Wciąż mijali hałaśliwe grupy rozbawionych nastolatków.
Alec nie zauważał niczego. Liczyły się tylko przypadkowe
dotknięcia ramienia idącej obok Daisy. Jej zapach. Odgłos jej
kroków. I ta gwałtowna chęć pocałowania jej.
Potrząsnął głową. Zawsze był taki ostrożny. Nigdy nie po-
zwalał, żeby kobieta nad nim zapanowała. I nie zamierzał tego
S
R
zmieniać dla Daisy. Zwłaszcza gdy musiał spędzić z nią kolejną
noc pod jednym dachem.
Kiedy doszli do hotelu, Daisy otwarła pokój i weszła
przodem.
- Och, Alec! - zawołała. - Są prześliczne. Kiedy...
- O czym ty mówisz? - Alec zamknął drzwi i wszedł za nią.
- O tym. - Wskazała stojący na stole olbrzymi bukiet róż.
Gdy Daisy sięgnęła po przyczepiony do bukietu bilecik,
Alec usłyszał w głowie dzwonki alarmowe. Czy były to
kwiaty od Toma? CierpiÄ…cego na morskÄ… chorobÄ™?
Daisy czytała liścik i zagryzła wargę. Zerknęła na Aleca.
- I? - spytał.
Wsunęła liścik do koperty.
- I co? - spytała.
- Od kogo są? - spytał zbyt pośpiesznie.
- Od Troya.
Troy? On przysłał Daisy kwiaty? On nie był dla niej dość
dobry.
- Czego chce? - warknÄ…Å‚.
Ruszył w jej stronę.
- Niczego. - Zakręciła się na pięcie i wpadła prosto na Aleca.
Gwałtownie wciągnęła powietrze. Wbiła wzrok w guzik przed
swoim nosem. - Chodzi o to - przemówiła do koszuli - że
S
R
umówiliśmy się na jutro rano. Przysłał kwiaty, żeby mi o tym
przypomnieć.
- Umówiliście się? Po co?
- Znowu zaczynasz być wścibski. - Chciał coś powiedzieć,
ale uciszyła go uniesieniem dłoni. - Albo nadopiekuńczy. Tak czy
tak, nie chcę tego słuchać.
- Jako twój przyjaciel, muszę powiedzieć...
- Nie - powiedziała ostrzegawczo. - Ale...
- Nie słucham. - Zakryła uszy rękami.
- W porządku - powiedział. Odsunął jej ręce od uszu. - W
porządku - powtórzył. - Ale gdyby przypadkiem okazało się, że
jest seryjnym mordercą, zdradz mi miejsce umówienia, żebym
mógł powiedzieć policji, gdzie powinni zacząć szukać twego
poranionego ciała.
Spojrzała gniewnie na swoje ręce zamknięte w jego dłoniach.
Ale nie cofnęła ich. Potem zajrzała mu w oczy.
- JesteÅ› niesamowity.
Cholera. Z każdą chwilą była coraz bardziej urocza. Piegi na
nosku, jedwabista skóra, ciemnobrązowe oczy ze złotymi
plamkami... Dolna warga, którą znowu przygryzła białymi
zębami... Wciąż miał w pamięci smak tych warg.
- Ty też - wyszeptał. Delikatnie odsunął z jej czoła kosmyk
włosów.
S
R
Daisy rozchyliła usta. Ale on nie chciał jej słuchać. Słowa nie
prowadzą do niczego. Nie czekając dłużej, przyciągnął ją i zrobił
to, o czym marzył przez cały dzień.
Alec Mackenzie mnie całuje, pomyślała Daisy. Kolana jej
zmiękły. Alec Mackenzie całował ją. I to jak! Spróbowała wyrwać
ręce z jego rąk. %7łeby objąć go i przytulić jeszcze mocniej. Ale on
nie zwolnił uścisku.
Do licha! Błąd, pomyślała, wielki błąd. Jęknęła głucho prosto
w jego usta. Jego język wprawiał ją w drżenie.
Jeszcze tylko minutkę. I zaraz to przerwę, pomyślała. Dam
radÄ™.
Psiakrew!
- Golf - sapnęła.
Znieruchomiał. Oparł się czołem o jej czoło.
- Golf? - szepnÄ…Å‚.
- Jutro rano gram w golfa - powiedziała. Zmusiła się do
zrobienia kroku do tyłu. - Wcześnie rano. Powinnam więc iść już
spać.
- Rozumiem - powiedział bez przekonania.
Ale nie miało to już znaczenia. Daisy rzuciła mu prędkie
dobranoc, pozbierała torby z zakupami i czmychnęła do swojego
pokoju.
Tylko tak mogła ustrzec się przed katastrofą. Tak się jej
S
R
przynajmniej zdawało.
ROZDZIAA SIÓDMY
Na polu golfowym Santa Margarita Golf Club Daisy ustawiła
piłeczkę, stanęła nad nią, poprawiła się i wykonała kilka próbnych
zamachów kijem. A potem zrobiła to, co robiła miliony razy,
odkąd w wieku ośmiu lat dostała swój pierwszy kij golfowy:
wzięła pełny zamach i uderzyła piłkę. Kij zagrał znajomym
dzwiękiem. Co oznaczało, że, jak zwykle, trafiła idealnie. Zastygła
z kijem za plecami, obserwując lot piłeczki. Spadła prawie
dwieście metrów dalej.
Całkiem niezle, pomyślała. Włożyła kij do torby, którą
wypożyczyła pół godziny wcześniej. Dobrze, że jej nie kupiła.
Ponieważ kiedy zjawiła się w klubie, zastała tam wiadomość od
Troya. Nie mógł spotkać się z nią, bowiem trafił się mu
niespodziewany kurs i przyleci dopiero po południu. Na szczęście
rezerwacja toru nadal była aktualna. Postanowiła więc zostać i
poćwiczyć trochę sama. Kiedy skończyła, uśmiechnęła się smutno
i zarzuciła torbę na ramię. Ruszyła do wypożyczalni wózków.
Właściwie to była nawet zadowolona, że Troy nie mógł
przyjechać. Kiedy umawiała się z nim, była przekonana, że robi
S
R
krok ku nowemu życiu. Ale gdy znalazła się w ramionach Aleca
poprzedniej nocy, zrozumiała, że to nieprawda.
Wszystko było zapewne tylko kwestią czasu. I odrobiny
dystansu, pomyślała. Ale w najbliższej przyszłości to będzie raczej
trudne. Trzeba przede wszystkim szybko skończyć robotę.
- Potrzebuje pani tragarza, proszÄ™ pani?
Obejrzała się. Gotowa już uśmiechnąć się i skorzystać z
okazji. W końcu dzwigała ciężką torbę. Ale to był Alec.
- Hej, Daze - zawołał głosem słodkim jak miód.
- Co ty tu robisz?
- Rozmyślam. Naprawdę nie zamierzam wycofać się z
układu, który wynegocjowaliśmy, gdy zgodziłaś się wrócić do
pracy. - Kiedy zauważył jej zdumione spojrzenie, dodał:
- No, pamiętasz. Chłopiec na posyłki. Pomyślałem więc, że
mogę być dzisiaj twoim tragarzem.
Przez długą chwilę stała w milczeniu. W końcu ruszyła się.
Weszła do wypożyczalni i położyła torbę na kontuarze.
- Nie potrzebuję tragarza. Prawdę mówiąc, już na dzisiaj
skończyłam i...
- A gdzie latający chłopak? - Alec rozejrzał się dookoła,
jakby Troy ukrywał się gdzieś pod ladą.
- No - bąknęła. - On, hm, nie mógł przyjechać. Ważna
sprawa służbowa. - Odwróciła się do niego plecami. %7łeby nie mógł
S
R [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl