[ Pobierz całość w formacie PDF ]

go czasu. Większość jego poświęcała czytaniu. Najchętniej siadywała w gabinecie Pawła na
wielkiej otomanie. Wszystko tu było duże, surowe, poważne. Połowę bocznej ściany zajmo-
wała wielka kasa ogniotrwała o zielonym matowym połysku i okuciach z brązu. Olbrzymie
czarne biurko, pozbawione wszelkich ozdób, miało spracowany, zniszczony blat, w wielu
miejscach poprzeżerany kwasami lub pocięty głębokimi szramami.
Przy tym w powietrzu był tu zapach jakby świeżej gazety i spalonego laku.
Tu czuła się najlepiej. Każdy mebel, każdy sprzęt przypominał jego. Przed wyjazdem Pa-
weł zostawił jej klucz od tego pokoju i prosił, by nie pozwalała nikomu tu wchodzić. Nigdy,
nawet kiedy wychodził z domu na krótko, nie zostawiał otwartych drzwi do gabinetu. Sprzą-
tanie odbywać się musiało z rana, gdy obok ubierał się w swojej sypialni. Zauważyła to, a
dziwiła się temu tym bardziej, że wszystko tu było przecie pozamykane na mocne zamki, i to
zamki bardzo oryginalne, sądząc z kluczy, które kiedyś, podczas choroby Pawła, miała u sie-
bie.
Gdy przychodziła Nita, co zdarzało się raz lub dwa razy na tydzień, przechodziła do salonu
lub do swego buduaru.
Pewnego wieczoru zjawił się Blumkiewicz. Zabrała go do siebie. Była przekonana, że za-
szło coś ważnego, a umocniło ją w tym przekonaniu jeszcze bardziej to, że na jej pytanie od-
powiedział:
 Nic się nie stało. Ot, wstąpiłem dowiedzieć się, jak zdrowie, czy pan nie ma żadnych
kłopotów, może będę potrzebny.
 Dziękuję, panie Blumkiewicz. Wszystko dobrze.
Wpatrywała się weń, usiłując odgadnąć, co miał w zanadrzu. Blumkiewicz rozglądał się
spokojnie:
 Aadnie tu u pana, panie Krzysztofie. Pan Paweł postarał się, żeby było ładnie i wygodnie.
I ciepło. Na dworze straszny mróz. A propos, nie miał pan wiadomości od pana Pawła?
Drgnęła. W monotonnym głosie Blumkiewicza zdawała się czaić jakaś zła nowina. Wy-
raznie czuła, jak krew jej uciekła z twarzy.
 Nie  odpowiedziała  nic nie pisał.
 Tak...
 Ma pan jakieś wiadomości?
Blumkiewicz uśmiechnął się niewyraznie i przesunął ręką po łysinie, jakby ścierał z niej
kurz.
 Niech pan mówi, niech pan prędzej mówi  chwyciła go kurczowo za rękę.
 Co mam mówić, przecie się jeszcze nic nie stało, nic nie wiadomo na pewno...
 Boże!... On nie żyje!
Nie straciła przytomności. Zerwała się z miejsca, zrobiła dwa kroki naprzód i poczuła
straszny zawrót w głowie. Pokój zawirował przed oczami. Blumkiewicz chwycił ją pod rękę i
usadowił w fotelu:
72
 Ależ nic się nie stało. Panie Krzysztofie, może wody?...
 Nie, nie, niech pan mówi!
 Kiedy nie mam nic do mówienia. Sam nic nie wiem. Nikt nie wie. Przed chwilą byłem u
dyrektora Kolbuszewskiego. On też nic nie rozumie.
 Mówże pan!
 Właśnie przyszedłem, bo pomyślałem sobie, że może pan dostał od niego depeszę?
Tymczasem okazuje się, że nikt. Miał wczoraj wydać mi ważne dyspozycje, miał telefonować
z Paryża, nawet telegraficznie zapowiedział, bym nie wychodził z  Optimy przed połu-
dniem. Czekałem cały dzień. Dziś sam zatelefonowałem. W hotelu jest tylko sekretarz i nic
nie wie. Kolbuszewski zatelegrafował do Londynu i hotel odpowiedział, że miał przybyć, ale
nie przybył. Sprawdzono, że widziano go ostatni raz na paryskim lotnisku, ale nie odleciał
żadnym samolotem, w spisie pasażerów nie ma go.
Odetchnęła z ulgą. Spodziewała się czegoś znacznie gorszego.
 No  odpowiedziała  nie miał przecie obowiązku nikomu się opowiadać. Może istotnie
miał jechać samolotem do Londynu, lecz coś go zmusiło do zmiany planów.
Blumkiewicz gorliwie przytaknął:
 Oczywiście. Ja też nie wierzę, żeby te dwa dni nieobecności miały zaraz świadczyć o
czymś nadzwyczajnym. Dzięki Bogu, pan Paweł zupełnie zdrowy, a żeby tam jakieś niepo-
wodzenie w operacjach giełdowych miało każdego przyprawiać o samobójstwo...
 Co?  zerwała się bardziej oburzona niż przerażona  co za brednie! Skąd pan wziął to
przypuszczenie?!
 Ależ to nie ja, jak Boga kocham, panie Krzysztofie, że nie ja! Ja na moment w to nie
wierzę. To londyński agent pana Pawła tak się przestraszył.
 No, ale na czymś musiał opierać te swoje niedorzeczne obawy?
Blumkiewicz rozłożył ręce. Z wyrazu jego twarzy można było wnioskować, że wie znacz-
nie więcej, niż chciałby powiedzieć. Wreszcie zapytał jakby mimochodem:
 Czy pan zwrócił uwagę na akcje kauczukowe?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
 Ale pan wie, panie Krzysztofie, że pan Paweł kupował ich trochę... Może nawet dużo?
Nic o tym nie wiedziała, lecz znowu skinęła głową.
 Otóż pan Paweł mógł się w tym przerachować. Mógł liczyć na hossę. Tymczasem wła-
śnie przedwczoraj przyszła nowa zniżka, i to znaczna. Przed trzema dniami zdołał doprowa- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl