[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wacanowi nie wolno, wara! Lepiej, żebyś niesprawiedliwie komu mydło sprawił, niż najmniejszą winę przebaczył!
Mówiąc to kiwał Pasiutynowiczowi palcem przed samym nosem, a na niektóre wyrazy kładł nacisk, tupiąc nogą o
ziemię; przy tym zdawało się, że mu iskry z oczu wypadają.
 Pamiętaj sobie wacan, że jakby mi tu co na świat wyszło z domu!... jakby służba plotki jakie robiła, to będziesz za
to odpowiadał!... A przede mną pod ziemię się nie skryjesz!
Toteż rządca nawet w domu z żoną nie ośmielił się nigdy rozmawiać o rotmistrzu i o dwóch paniach ze dworu.
- Mężuniu, - mówiła raz wieczorem pani rządczyni - podobno ta starsza, Ewa, straciła już łaski u dziedzica?...
- Psst!... - zawołał Pasiutynowicz, tajemniczo kładąc palec na ustach.
- Podobno się tam straszne rzeczy działy?...
- Psst - krzyknął rządca przestraszony, dłonią zamykając usta żonie.
- A cóż ja mam milczeć? Ekonomowa ze Złotogóry publicznie po sumie przed kościołem opowiada, że...
Nie zdołała Pasiutynowiczowa dokończyć, gdyż mąż obiema rękami przycisnął jej silnie usta powtarzając ciągle:
 Psst!....
 Ale rządczyni odepchnęła męża, poskoczyła do środka izby i zawołała:
 Czyś ty zwariował?... Mówię ci, że Ewa sztyletem chciała tę młodszą...
Wtem Pasiutynowicz porwał z łóżka ogromną poduszkę i z taką siłą cisnął nią w żonę, że kobieta padła na ziemię;
potem rzucił na nią drugą poduszkę, kołdrę, podbiegł do swego łóżka, porwał znowu poduszkę  rzucił i przywalił
małżonkę stosem pościeli, a nieustannie wykrzykiwał:
 Psst!...
Pasiutynowiczowa poczęła wrzeszczeć, że się dusi; wtedy rządca pochwycił bat, wybiegł za drzwi jak oparzony, a
napotkawszy przed domem jakąś babę, począł ją bić bez litości, wołając:
 A psst! psie dusze, baby!... Języki wam wszystkim każę poucinać!... Podłe nasienie, posadę mam przez was
stracić?... Gorzej może jeszcze niż posadę!... Wiedzcie, że to nie są żarty!... A psst, psst!...
Spostrzegł drugą babę w oddaleniu i puścił się także za nią w pogoń.
ROZDZIAA IV
Przed dworem w Jackach stanęła jednego dnia nejtyczanka, zaprzężona w parę ciężkich i niezwykle opasłych gniadych
koni; z bryczki wysiadł człowiek wysoki jak tyka, chudy, ruchliwy, strzelający oczyma na wszystkie strony, i zapytał
kogoś ze służby, czy rotmistrz Piszczalski jest w domu; odpowiedziano mu, iż pan wyjechał z chartami na polowanie,
ale przed wieczorem niezawodnie powróci.
 Serce moje  rzekł do służącego przybyły  powiedz mi, kto się tu domem zajmuje, kto u was rządzi?... Musi być
taki rządca, plenipotent  ha?...
Sprowadzono więc do dworu Pasiutynowicza.
- Jestem Eugeni Horda Drakiewicz, krewniak rotmistrza Piszczalskiego.
Pasiutynowicz skłonił głowę na znak szacunku i pokornie zapytał:
- Co jaśnie pan rozkaże?
- Ot, serce, nic nie każę!... Jesteś rządca, widzę?... Bardzo pięknie!... Ja, duszo moja, nikomu nie rozkazuję... Ja
człowiek taki sam, jak inni ludzie... Ja, serce, o wszystko proszę; dla mnie wszyscy ludzie są równi... aa!,..
Rządca Jacków szeroko rozwartymi oczyma spoglądał na przybyłego, który go niebawem wziął poufale pod
rękę i rzekł:
 Serce moje, widzisz, Horda Drakiewicze to wszystko gwiazdy... Rodzony ojciec mój, widzisz, marszałek
gubernialny.... ładnie  co? Aa?... Widzisz?
Zaniepokoił się Pasiutynowicz tym, że z nim tak poufale obcuje jakiś znakomity człowiek, co też przybyły spostrzegł
niebawem i zaczął prawić:
 Duszo moja, serce, ja tobie powiem... widzisz... Drakiewicze za pan-brat żyją z małą szlachtą, z kupcem, chłopem,
grafem... Dobrze  ha?
I mówiąc to, poklepał Pasiutynowicza po ramieniu.
 Serce, a obroku dla koni dostać tu u was można  aa?... No, widzisz, duszko, ja bym się
takoż wódeczki napił, przekąsił... Bigosik, wędlinki jakie są u was w domu - aa?
- Oh, jaśnie panie, owszem, do usług!
- Tak, serce moje, każ konie zawieść do stajni... A wiesz, duszko, Drakiewicza konie tylko czysty owies jedzą - ha?...
Mnie posilcież, dusze; od Radomia na czczo jadę, tęsknię do rotmistrza... Miły on mój! Ot nieszczęście, kochasz go,
przyjeżdżasz i w domu jak raz nie ma... aa!...
Rządca czym prędzej wydał rozkazy, żeby konie nakarmiono czystym owsem w stajni, a dla Drakiewicza zastawiono
stół w jadalnej komnacie. Przybyły rozgościł się niebawem, jak we własnym domu, a kiedy ujrzał na stole wódkę i za-
kąski, pochwycił niebawem kieliszek, nalał go i pyta:
 Można do ciebie, serce, w twoje ręce... aa?  Nie czekając na odpowiedz Pasiutynowicza, wypił, a trzymając w
jednej ręce kieliszek, w drugiej butelkę, wołał:  Co to za wódka! Jak Boga kocham, gdańska! Dawno nie piłem
takiej... aa!... Powtórzymy... hę?...
I przy tych słowach wypił drugi kieliszek, skrupulatnie napełniony. Ale że rządcy nie oddał butelki ani kieliszka do rąk,
więc ten sam brać się ze stołu nie ważył, łyknął tylko ślinkę i usiadł opodal. Tymczasem Drakiewicz z nadzwyczajnym
apetytem zmiatał z talerzy różne zakąski. Gorliwa praca szczęk nie przeszkadzała mu atoli rzucić od czasu do czasu
kilku wyrazów.
 At, śledzie marynowane... delicje! Z miasteczka, czy w domu przygotowane  aa?
- Hurtownie się kupuje w Radomiu, a w domu je marynują - odparł rządca.
- Serce, at nasze polskie domy - aa?... Zlicznie!... No, omne trinum perfectum, duszko!... Rozkosz ta wasza gdańska!
Rotmistrz bogaty człowiek - aa?... Koni dużo macie na stajni?... Rodzi u was - ha?... Pięknie!... Dworno, bogato... aa?
Ale kieliszek, błazenek taki... większego nie ma u was - co?...
Kiedy Drakiewicz nalał sobie czwarty, większy już kieliszek wódki, Pasiutynowicz, chcąc wyjść z biernej roli widza i
słuchacza, przemówił:
 Nie możemy narzekać, jaśnie panie, z górą dwa tysiące korcy pszenicy sprzedajemy corocznie.
 Pięknie, serce, pięknie! No, proszę, z górą dwa tysiące korcy... Aa!... Pięknie!... Rotmistrz zuch... Dusza moja,
skarb, żebyż ja jego prędzej zobaczył! Ah, co my też razem oba przeżyli!... Jak ujrzy, zdusi mię ze szczęścia. Pokaż ty
mi, serce, stajnię rotmistrza! Koniki pewnie żwawe... Aa?...
Nareszcie Drakiewicz skończył jeść, otarł usta serwetą, pokręcił sobie wąsy, poklepał się po brzuchu i powiada:
 Co to znaczy, duszo, podjeść!... Głodnyś i do niczego, a kiedy syt, masz zaraz i humor... At zapaliłbyś fajeczkę,
wsiadł na konika, a jakby można... ho, ho! Dlaczego nie?... Drakiewicz, serce,
jedyny do wszystkiego - aa! Prowadz mię, duszko, do stajni!
Nie czekając wcale na odpowiedz, szedł żywo do drzwi, wybiegł na ganek, a kiedy się z nim połączył tutaj
Pasiutynowicz, podążyli obaj ku stajni.
- Słuchaj, serce - mówił Drakiewicz - wszak rotmistrz nie sam w domu?... Kobieta tu jest - aa?... Mów śmiało, duszo, ja
druh jego od serca, sekretu między nami nie ma!
- Ale, proszę jaśnie pana, u nas we dworze mieszka jaśnie pani rotmistrzowa, dziedziczka... - odparł Pasiutynowicz.
- Jaż mówił, serce!... rzekł Drakiewicz chytro mrugając oczyma. - Ona się ludziom nie pokazuje - ha?
 Pani dziedziczka wychodzi czasem  powiada rządca, zafrasowany tymi badaniami.
 Co ty przede mną masz być skryty... Ja lepiej, jak rodzony brat rotmistrza. Słówko jemu na ucho pisnę i sypnie ci [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl