[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tecznych trąbek, oklaskami nagradzającymi pojawienie się coraz to nowych postaci pochodu
stwarzała radosny nastrój. Ten dzień co roku wyglądał tak samo. Zawsze wtedy ucichały
kłótnie, znikały smutki. Miasto, kraj, cały Kontynent cieszyły się z nastania Godów, i ten
nastrój miał potrwać do ich końca, choć może już nie tak szalony, jak przez pierwszych kilka
dni. W miarę upływu czasu podniecenie słabło, zaspokojone przechodziło w nasycenie, aż do
stanu błogiego spokoju, którym charakteryzowały się ostatnie godziny. Na niewielkich pla-
cykach odbywały się jednak na razie pokazowe pojedynki. Tam Technicy mogli się dzisiaj
zmierzyć w prastarej walce  O Samicę". Wieczorem wszyscy spieszyli do centralnego punktu
Wielkich Godów. Na gigantycznym stadionie piłkarskim całą noc trwać miało baletowe
widowisko nagich rąk i' igrzyska, które miały zakończyć' się nad ranem. Wspaniały Turnie j, w
czasie którego przestawały istnieć kastowe różnice. Raz do roku Technik mógł pokonać
Mądrego, Rozumny Wszechwiedzącego lub odwrotnie, a stawką tych walk była jak zwykle
wybrana przed walkami najpiękniejsza kobieta Grin Krongu, chluba miasta. Potomstwo tej
pary miało być najsilniejsze i przez resztę roku wiadomości na temat życia tych ludzi nie
schodziły z łamów prasy. Tutaj raz do roku bezimienny Technik miał szansę stać się
Rozumnym, wygrywając wszystkie pojedynki i najpiękniejszą kobietę kraju. Mask nigdy nie
brał udziału w tych zawodach, ale wielu Rozumnych startowało w nich co roku, chcąc
udowodnić innym, że mają nie tylko rozum, ale i siłę. Mask z Wióra odłączyli się od pochodu
na rogu Złotej i Brązowej i wmieszali się w wystrojony tłum. Niewiele kobiet-było ubranych
dzisiaj tak, jak Wióra. Zwłaszcza starsze patrzyły na nią wręcz z oburzeniem. W większości
karnawałowe stroje pań były bufiaste, opadające do ziemi i opinające ciało tak, że ich
właścicielki wyglądały jak kopki siana ustawiane w rezerwatach dla dokarmiania zwierząt.
Niektóre przykrywały głowy kapeluszami, były nawet takie, które zasłaniały twarze siatkowymi
woalkami. Ostatnimi czasy pojawiało się jednak coraz więcej kobiet w obcisłych
kombinezonach, noszących wysoko smukłe szyje na pięknych owalnych ramionach. Starzy
ludzie uważali je za bezwstydne, a czasy, które nadeszły, za rozpustne i przestrzegali bez
przerwy, że miłość traci swoją wartość, uczucia stają się płytkie, a podniecenie, miast rosnąć,
spada. Mask miał inne zdanie na ten ^ temat. Krążył ulicami u boku Wióry podniecony i pod-
ekscytowany, nie wiedząc, na czym oprzeć wzrok. Ona także wypatrywała mężczyzn,
zwłaszcza tych odważniejszych, jedynie z wąskimi nakładkami, nasuniętymi na grzbiety dłoni.
Złota przez resztę roku była najsmutniej-czą ulicą miasta. Wzdłuż niej znajdowały się bowiem
gabinety, kina erotyczne, pijalnie gwertu wzmagającego napięcie, i podniecenie-Lokale te
otwierano wyłącznie na kilkanaście dni Godów, w czasie których każda instytucja miała
służyć ekscytowaniu i rozbudzaniu zmysłów, tak aby efekty Godów były jak najokazalsze, by
naród powiększał swą liczebność.
 Pójdziemy do kina?  zapytał Mask.
 Wolałabym teatr  odparta.
 Teatr to długa impreza, musielibyśmy poświęcić cały dzłeo. Do teatru pójdziemy innym
razem. Teraz nie mogę się już doczekać naszej pierwszej nocy-
 A pamiętasz o tym, że mamy bilety na Turniej?  uśmiechnę"^ się. ' .-
Jakiś młody mężczyzna z nakładkami otarł się o. nią elektryzująco. Obejrzała się za nim-
Mask pochwycił to spojrzenie, a ona dostrzegła to. Oboje wiedzieli, że nic nie grozi ich zwią-
zkowi. Ci wszyscy ludzie wokoło nie mieli żadnego znaczenia.
Igrzyska opuścili po balecie. Walki nie zajmowały ich specjalnie. Mask czuł, jak napięcie,
narastające przez cały dzień, rozsadza go po prostu. Całe szczęście, że nie dał się namówić
Wiórze na gwert.
'  Chodzmy szybciej  mówił do niej.  " Jesteś tak piękna, że umrę, zanim będziemy na
miejscu.
Zmiała się cicho, czując jego podekscytowanie, które pochlebiało jej bardziej, niż jakie-
kolwiek inne objawy uwielbienia.
17.
' " "
Trzynastka przemierzał ulice bez większego entuzjazmu. Właśnie wyszedł z kina, gdzie
wyświetlano słodki romans, przelukrowany ponad wszelką miarę i drażniący apoteozą ładu,
porządku i praworządności. Zastanawiał się, czy nie odwiedzić pijalni, ale właściwie po co
miałby to robić? Nigdy jeszcze nie był tak samotny w Gody. Na razie bawił się tym.
Zastanawiał się patrząc na wszystko, co go otaczało, kiedy zacznie podejrzewać siebie o
impotencję. Jednak nie zboczył na gwert i szedł bez celu, mijając szeroko otwarte bary ulicy
Złotej z wiszącymi nad drzwiami lampionami. Wewnątrz lokali roiło się od Techników i
nędznych dziwek. Nie wahał się użyć tego określenia. Uważał kobiety z gabinetów za dziwki i
była to prawda. Miał ich dość. Nie życzył sobie więcej patrzyć na tępą twarz u swego boku i
wysłuchiwać prymitywnych zachwytów nad byle kwiatkiem, byle wystawą, byle czym. Jego
nastrój był raczej daleki od świątecznego. Od mijanej grupki doleciała go salwa śmiechu.
Przystanął na moment w pobliżu, ciekaw, z czego się śmieją.
 Pewien Rozumny szedł wzdłuż muru na Linii Fioletowej ł w pewnej chwili usłyszał zza
muru komendę  mówił to wysoki, szczupły Rozumny, który na pierwszy rzut oka przypo-
minał Trzynastce chudą małpę. Z podobnym młodzieńcem siedzieli w jednej ławce w Po-
wychu. Nie miał pojęcia, co 2 tamtym się stało. Nie wiedział nawet, jaki dali mu numer i gdzie
skierowali do pracy. Mężczyzna kontynuował:
 Zielonym do góry! Zielonym do goryl  wyrzucał z siebie, śmiesznie skracając ostatnie
sylaby,
Trzynastka czym prędzej ruszył przed siebie. Znał ten kawał doskonale i nie chciał się
denerwować. Skręcił w stronę parku. Park zajmował centrum dzielnicy i stanowił olbrzymią
oazę zamieszkaną przez różnego rodzaju zwierzęta. Pełen był ptaków, motyli i ryb w licznych
sadzawkach. Kiedyś Trzynastka uwielbiał motyle. Nocne motyle o cudownych rysunkach na
skrzydłach, nikomu niepotrzebnych, bo przecież w ciemności niewidocznych. my zajmowały
w Powychu ogromną gablotę i nim jeszcze został Trzynastką wyobrażał sobie, że to będzie
kiedyś jego stałe zajęcie, jego praca.
Ciepły wiatr giął śmiesznie przycięte ama-ranty i szafirniki. Płatki kwiatów opadały w
kałuże. Prze% chwilę nie uświadamiał sobie, skąd kałuże, skoro w mieście nie było deszczu,
gdy nagle dostał się w jego strefę. Rozpylacz pracował na pełnych obrotach. Trzynastka
szybko przebiegł przez teren nawadniania. Znalazł ławkę i usiadłszy obserwował motyla
wielkości spodka, który nadlatywał nad latarnię.
 Samotnik?  wyrwał go z zapatrzenia kobiecy głos.
Rozejrzał się niepewnie, lecz nie dostrzegł nikogo.
 A kuku!  usłyszał za swoimi plecami i w tej samej chwili, roztrącając z szelestem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl