[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rękach, krew odpłynęła mu z policzków i poczuł ukłucie rozlewającego się po
całym ciele chłodu. Miał poczucie, jakby ktoś postrzelił go w klatkę piersiową,
jakby coś w nim eksplodowało, nieodwracalnie niszcząc cząstkę jego
osobowości. %7ładne słowo, żaden przymiotnik, żadna hiperbola nie pozwalała
opisać jego odczuć w tamtej chwili. A przecież powinien był to przewidzieć,
powinien był się, do jasnej cholery, domyślić, że ta chwila pewnego dnia
nadejdzie, powinien był dostrzec oznaki - a jednak niczego nie zauważył.
Pozostał ślepy na wszystko. Okazał się naiwny jak jakieś cholerne dziecko.
Po prostu nie spodziewał się tego po swoim przyjacielu Marku, po
chłopaku, którego poznał, kiedy byli parą dziwaków z żydowskiego bractwa
studenckiego próbujących odnalezć się na Harvardzie. Różnie między nimi
bywało, Mark bywał chłodny i nieprzystępny, ale żeby posunął się do czegoś
takiego?
Eduardo odebrał to jako najzwyklejszą na świecie zdradę. Mark go
zdradził, zniszczył, pozbawiał wszystkiego. Wszystko to zostało zapisane w
tych dokumentach równie wyraznie, jak czarne litery były widoczne na
jasnokremowym papierze.
Po pierwsze, trzymał w ręku datowaną na czternastego stycznia 2005 roku
pisemną zgodę udziałowców TheFacebooka na zwiększenie liczby akcji, które
firma ma prawo wyemitować, do dziewiętnastu milionów. Drugi dokument z
dwudziestego ósmego marca mówił o emisji nawet 20 890 000 akcji. Trzeci
zezwalał na emisję dodatkowych 3,3 miliona akcji Markowi Zuckerbergowi, 2
milionów Dustinowi Moskovitzowi i ponad 2 milionów Seanowi Parkerowi.
Eduardo wpatrywał się w liczby, przeprowadzając w myślach
błyskawiczne rachunki. Po emisji nowych akcji jego udziały w Facebooku nie
będą z pewnością bliskie 34%. Po emisji nowych akcji dla Marka, Seana i
Dustina jego udziały spadną poniżej 10%, a gdyby wyemitowano wszystkie
pozostałe akcje, pozostałby niemal z niczym.
Jego udziały stopniałyby prawie do zera.
Kiedy Eduardo przeglądał dokumenty, prawnik zaczął coś mówić.
Eduardo był ciekaw, czego spodziewał się po nim Mark. Być może sądził, że nie
zareaguje w żaden sposób. Być może Mark uważał, że Eduardo odszedł z firmy
już jesienią, kiedy podpisał dokumenty, które umożliwiły wszystkie kolejne
posunięcia. A może nawet wcześniej - jeszcze w lecie, kiedy zamroził konto
bankowe firmy. Każdy z nich nadawał na innych falach, każdy patrzył na
sprawę ze swojego punktu widzenia.
Prawnik nadal coś ględził, wyjaśniając, że emisja nowych akcji jest
konieczna, ponieważ Facebookiem zainteresowało się kilku inwestorów, że
podpis Eduarda jest formalnością, że zgoda na emisję nowych akcji i tak już
została wydana, że wszystkie działania mają na celu dobro firmy i są konieczne
dla jej rozwoju, że decyzja w tej sprawie i tak już zapadła...
- Nie.
Eduardo usłyszał swój głos rozbrzmiewający w głowie, a następnie
odbijający się od szyb, ozdobionych graffiti schodów i ścian niemal pustego
biura.
- Nie!
Nie zgadzał się na pozbawienie go udziałów w Facebooku. Nie zgadzał
się na przekreślenie jego dorobku. Pracował dla firmy od samego początku. To
on stał na samym początku u boku Marka w jego pokoju w akademiku. Był
jednym z założycieli Facebooka i zasługiwał na swoje 30%. Taka była umowa
między nim a Markiem.
Prawnik zareagował natychmiast.
Eduardo nie należał już do zespołu Facebooka. Stracił pozycję dyrektora,
nie był pracownikiem firmy - przestał być z nią związany w jakikolwiek sposób.
Zostanie wymazany z historii przedsiębiorstwa.
Z punktu widzenia Marka Zuckerberga i Facebooka Eduardo Saverin
przestał istnieć.
Eduardo miał wrażenie, że świat wali mu się na głowę.
Musiał natychmiast wydostać się z tego miejsca.
Wrócić na Harvard. Wrócić na kampus. Do domu.
Nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Nie mógł uwierzyć, że został w ten
sposób zdradzony. Poinformowano go, że nic nie może zrobić. Decyzja została
podjęta, usłyszał. Podjęta przez Marka Zuckerberga, założyciela i dyrektora
generalnego, oraz przez nowego prezesa Facebooka.
Kolejna myśl zrodziła się w głowie Eduarda: kto, do jasnej cholery, został
nowym prezesem Facebooka?
Po chwili namysłu uświadomił sobie, że zna odpowiedz.
ROZDZIAA 30 KTO POD KIM DOAKI KOPIE...
Sean Parker wysiadał ze swojego bmw z niepohamowanym, szaleńczym
animuszem. Jego mózg pracował z częstotliwością tysiąca obrotów na minutę,
czyli jeszcze szybciej niż normalnie. Wszystko dlatego, że - metaforycznie rzecz
ujmując - zmierzał po najsłodszy deser w swoim życiu.
Zatrzasnął za sobą drzwi, następnie oparł się o samochód i skrzyżował
ręce na piersi. Podniósł głowę i spojrzał na szklanochromowy budynek, w
którym mieściły się główne biura Sequoia Capital. Mój Boże, jak ja nienawidzę
tego miejsca, pomyślał. Nie bez poczucia pewnej ironii losu przypomniał sobie,
że kiedyś z całkowicie odmiennymi uczuciami wkraczał do tego budynku,
szukając pomocy finansowej, partnerów biznesowych, zainteresowania,
czegokolwiek. Najpierw udało mu się wzbudzić owo zainteresowanie, pózniej
jednak został stamtąd wykopany na zbity pysk; wyrzucony z firmy, którą sam
założył, której sukces okupił potem i łzami.
A teraz wszystko się odwróciło. To Sequoia błagała, aby rozważyć jej
propozycję. Nieustannie nękała biura Facebooka telefonami, próbując umówić
się na spotkanie. Tak naprawdę to dzwonili do nich już teraz wszyscy święci.
Greylock, Merritech, Bessemer, Strong - wszyscy. Zresztą nie tylko fundusze
inwestycyjne. Krążyły pogłoski, że przyglądały im się Microsoft i Yahoo.
Friendster złożył już nieformalną propozycję - gówniane dziesięć milionów -
którą Sean i Mark bez wahania odrzucili. MySpace również wyrażało
zainteresowanie współpracą. Wszyscy czegoś od nich chcieli. A Sequoia,
największy chłopak na podwórku, z pewnością nie zamierzała zostać na lodzie.
Sean zwodził ich przez jakiś czas, wyobrażając sobie, jak Moritz zwija się
z niecierpliwości w swojej samotni, powrzaskując na swoich giermków z tym
dziwacznym, nikczemnym walijskim akcentem. Sean przypuszczał, że Moritz
zdążył się już domyślić, że to on stoi za zwłoką w odpowiedzi. Podejrzewał
jednak, że jako wielki megaloman jest święcie przekonany, że Sean prędzej czy
pózniej musi dać za wygraną. A kiedy Sequoia zaczęła pienić się z wściekłości,
Sean zaaranżował spotkanie, na pozór całkowicie zgodnie z oczekiwaniami
Moritza. Teraz stał pod ich siedzibą, uśmiechając się jak głupi do sera. Ubrał się
cały na czarno - taki kolor miał jego samochód - od spodni marki DKNY do
paska z krokodylej skóry. Wiedziony poczuciem sprawiedliwości Batman
wyrusza na ulice San Francisco, aby przywrócić porządek.
Usłyszał trzaśnięcie drzwi po stronie kierowcy, a kiedy się odwrócił,
zobaczył Marka okrążającego maskę samochodu.
- Słodki Jezu - wymruczał pod nosem Sean. Rozjaśniający jego twarz
uśmiech przerodził się w niepohamowany atak śmiechu.
Mark miał na sobie pidżamę w jaskrawych kolorach. Pod pachą trzymał
laptopa. Włosy miał w kompletnym nieładzie, ale na jego twarzy malowało się
skupienie.
- Jesteś tego pewien?
Sean zaśmiał się jeszcze głośniej. O tak, niczego w życiu nie był bardziej
pewien niż właśnie tego.
- Wyglądasz idealnie.
Sean zerknął na zegarek. Pod tym względem też wszystko szło idealnie.
Mark miał nie tylko przyjść z dziesięciominutowym spóznieniem na
spotkanie z najpotężniejszym inwestorem w Dolinie Krzemowej, ale również [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl