[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ukryć przepełniającej go fascynacji. Bezwiednie opanowała go żądza i
wydawało się, że nic i nikt nie mógłby odwrócić jego wzroku od Jeanne.
%7łądza. Jego twarz wyrażała żądzę aż po wyuzdanie. Jeanne
przypomniała sobie nagle bazar w Istambule i mężczyznę, który stojąc
nad ściekiem patrzył na nią takim samym wzrokiem, nie przerywając
masturbacji. Tłum nie reagował, płynąc chodnikami i ulicą.
Mężczyzna ukradł jej obraz, jej ciało i pojękiwał cicho, gdy
przechodziła obok. Mężczyzna zawładnął nią. Co można było
powiedzieć? Co zrobić? Nie był to gwałt, ale magiczny gest wzięcia w
posiadanie. Jeanne odczuła pokusę ucieczki, ale opanowała się i poszła
dalej, nie przyspieszając kroku. Czuła, że jej zniknięcie w niczym nie
umniejszy rozkoszy mężczyzny. On już utrwalił w sobie jej wizerunek i
Jeanne nie miała sposobu, by go mu odebrać. Można rozbić aparat
fotograficzny. Ale z kolei gwałtowność zaognia żądzę. Aż do wieczora
Jeanne krążyła po uliczkach Istambułu z uczuciem zarazem niesmaku i
żalu. Było na całym świecie tyle korzeni, których monstrualnego
rozkwitu nigdy nie pozna.
 Mathieu! SÅ‚yszysz mnie, Mathieu?
Nie. Mathieu nie słyszał Vivy. Słyszysz mnie? Powiedz, słyszysz? 
powtarzała potrząsając nim z całej siły. Nie odrywając oczu od Jeanne,
Mathieu usiłował się uwolnić, ale Viva trzymała go mocno.
 Nie będziecie chyba w waszym wieku tarmosić się jak szczeniaki?
 krzyknęła Victoire, podejmując ostatnią próbę sprowadzenia
namiętności do poziomu dziecinady.
 Słyszysz mnie?  wyła Viva. Mathieu oderwał od swoich ramion
jedną po drugiej jej ręce, pózniej, wciąż na nią nie patrząc, odepchnął z
taką siłą, że potknąwszy się upadła u stóp matki. Jeanne rzuciła jej się na
pomoc. Jak dawniej, chciała wziąć ją na ręce i zanieść do swojego łóżka.
Gdy Viva zobaczyła pochylającą się Jeanne, znów wybuchnęła
krzykiem:
 Wynoś się! Wynoś! Nie chcę cię więcej widzieć! Nigdy więcej!
Zwijała się na podłodze i spod jej białej sukienki wychynęły długie
uda. Jeanne nie czuła się zaatakowana. Nie czuła też nienawiści, jaką
pulsowała Viva. Widziała tylko przed sobą to nie będące jeszcze kobietą
RS
78
dziecko, które nie poznawszy jeszcze rozkoszy miłości, już doświadczało
wszystkich jej cierpień.
 Powiedz im! Powiedz, Mathieu, że kochasz tylko mnie  szeptała
Viva na poły rozkazująco, na poły błagalnie.
Mathieu wciąż milczał. Nie słyszał krzyków, płaczu i wezwań Vivy. Z
pewnością nie zdawał sobie sprawy ze swego okrucieństwa. Odepchnął
Vive, bo stanęła między nim a Jeanne. Widział w niej tylko przeszkodę.
Teraz, gdy leżała na podłodze, mógł już o niej zapomnieć. Czy to jest
miłość, czy podniecenie? Czy raczej rodzaj szaleństwa, które go
opanowało, czyniąc głuchym i ślepym na wszystko, co nie było Jeanne?
Z twarzą pobrużdżoną zmęczeniem i policzkami pokrytymi brzydkim
puchem, w parę miesięcy pozostawił poza sobą dzieciństwo. Jego
nieobecne spojrzenie przypominało młodego kloszarda, który zakłócił im
kolację u Nadege. Co pozostało z miłego chłopca, który troskliwie
czuwał nad powracającą do zdrowia matką? Jeanne odnajdywała w jego
oczach cały jego urok. Pożądania i głodu, deformujących mu rysy,
można było nie nazywać miłością i widzieć w nich tylko szaleństwo
zmysłów, ale Jeanne się nie myliła. Lepiej niż ktokolwiek znała ich
nieskończone wymagania.
 Jeanne, spóznisz się na samolot  powiedziała Victoire.  Nie
martw się o nic. Wszystko się dobrze ułoży.
 Wracam jutro, lotem z Nicei o trzynastej.
Jeanne znikała, zawsze gdy rozciągniętym na ziemi ciałom nie mogła
już ofiarować ani rozkoszy, ani uzdrowienia.
Jak zawsze André oczekiwaÅ‚ jej na lotnisku w Nicei.
 Siądę koło ciebie  powiedziała Jeanne.
 Pan nie będzie zadowolony.
 François nie martwi siÄ™ tak jak ty o wymogi protokoÅ‚u. Pozwól,
André, że bÄ™dÄ™ robić, co zechcÄ™, a obiecujÄ™, że wszystkie winy wezmÄ™ na
siebie.
André byÅ‚ szoferem, lokajem i mlecznym bratem François de
Remiremonta. W towarzystwie ceremonialnie nazywał go  Panem" i
zwracał się do niego w trzeciej osobie. W domowym zaciszu  Pan"
natychmiast stawaÅ‚ siÄ™ Françoisem. Niemniej André, od kiedy stali siÄ™
dorośli, to znaczy od około pięćdziesięciu lat, odmawiał swojemu panu
mówienia per ty. Byli swego rodzaju wspólnikami, a używanie trzeciej
osoby nadawaÅ‚o temu posmak ironii. André wiedziaÅ‚ o François de
Remiremoncie niemal wszystko. François udawaÅ‚, że nie wie, co wie
André.
RS
79
 Czy puÅ›cić muzykÄ™?  spytaÅ‚ André przy wyjezdzie z lotniska.
 Oczywiście. Jak zwykle Luise Miller odpowiedziała Jeanne.
PrzymykaÅ‚a już oczy, gdy André wÅ‚Ä…czaÅ‚ kasetÄ™. Jeanne nie mogÅ‚aby
operować przy muzyce Verdiego, ponieważ jego opery, pełne trucizn i
nagłych zgonów, kojarzyły jej się z rozkoszą, jej nadejściem i
spełnieniem. Niby cudowne oszalałe sanie obite aksamitem czerwonym
jak krew, Verdi szybował ponad przepaściami, wspinał się coraz to
wyżej i wyżej z rosnącą gwałtownością, by osiągnąć wreszcie wyżynę
nie kończącej się rozkoszy.
Kiedy otworzyła oczy, dostrzegła na niebie zapowiedz lata. Za każdym
razem, gdy przyjeżdżała do Francoisa, Verdi i słońce stawali na
wysokości zadania. Nawet jeśli kalendarz wskazywał jeszcze zimę, przed
walką w sali operacyjnej szare chmury rozsuwały się na chwilę, ukazując
światło.
Lubiła te drzewka z wyciągniętymi ku niebu, poskręcanymi gałęziami.
Nie było to jeszcze święto wiosny, początek szybkiego krążenia soków,
lecz tylko oczekiwanie. Oczekiwanie skurczone, a jednak aktywne. Dęby
i oliwki jak chorzy gromadziły siły, by zwyciężyć śmierć. Ponad białymi
willami i pałacykami drżały pagórki, a wysuszone drzewa skręcały się w
spazmie bólu i nadziei. Wkrótce krajobraz zacznie rodzić. Na każdej
gałązce wyrosną lepkie pączki. Każde uszkodzenie kory nasączone [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl