[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Już dawno tak dobrze się nie bawiłem.
- Lady Agatho, pani ma prawdziwy talent. Nie sądzi pan, sir Ellio­
cie?
- Nadzwyczajny.
Odwróciła głowę. Stał obok niej.
- Lady Agatho - pozwoli pani, że pogratuluję występu? Był zachwyca­
jmy.
- Sir Elliocie. - Czy to możliwe, by ten zdyszany szept należał do niej?
O Boże. Niech on przestanie tak na nią patrzeć, bo kręci jej się w głowie
i traci rozum, i...
Odsunął się, a jego miejsce zajął kolejny dżentelmen. Gdy uniosła wzrok
ponownie, Elliota już nie było. Dopiero po piętnastu minutach udało się
jej uwolnić od wielbicieli. Ruszyła przez tłum, by go odszukać, dziękując
uśmiechem za życzliwe uwagi.
W końcu znalazła go w zatłoczonym przedpokoju. Siedział przy oknie
z łokciem opartym na poręczy krzesła, uważnie słuchając chudego niskie­
go mężczyzny. Zobaczyła, jak od tyłu podchodzi drugi mężczyzna i doty­
ka jego ramienia.
Elliot uniesioną dłonią dał znak, by im nie przeszkadzał, i mężczyzna
odszedł. Wkrótce na jego miejsce zjawi się kolejny. Elliot, gdziekolwiek
się zjawił, przyciągał ludzi jak magnes opiłki żelaza.
Podniósł wzrok - chyba wyczuł jej spojrzenie - i popatrzył jej w oczy.
Przez chwilę było tak, jakby w pokoju byli tylko oni dwoje. Nie słyszała
nic poza biciem swojego serca. Usta mu złagodniały, układając siew obiet­
nicę uśmiechu.
127
- Tak?
Odwróciła się do pana Jepsona, mocno zaczerwienionego na twarzy.
- E, hm, chyba nie zamierzała pani tam wejść, lady Agatho? - zapytał
niezręcznie.
- Oczywiście, że nie - powiedziała Letty wyniośle. - A dlaczego nie?
- Bo to... hm... jest... eee... palarnia.
No tak. Nawet idiota by to zauważył. Dym wisiał w powietrzu jak nie­
bieska zasłona. Połowa mężczyzn miała w rękach cygara, pozostali kie­
liszki brandy. Kobiety... Kobiet nie było. Och...
- Proszę mi wybaczyć. Szukałam toalety dla pań.
Boże spraw, by tu taką mieli.
- Ach tak! - zawołał pan Jepson. - Prosto korytarzem i pierwsze drzwi
na lewo.
Zanim odeszła, zerknęła na Elliota, pochłoniętego teraz rozmową ze
szczupłym, siwym mężczyzną. Zawróciła do bawialni, ale przyszło jej na
myśl, że pogawędka z miejscowymi plotkarkami może być całkiem za­
bawna. Poszła więc za wskazówkami pana Jepsona i zobaczyła uchylone
drzwi do damskiej toalety. Podeszła bliżej, spodziewając się w progu ob­
łoczku pachnącego pudru i już miała wejść, gdy usłyszała głos Catherine
Bunting.
- Nie, nie powiedziałabym „wulgarna".
Letty się zatrzymała.
- Ale można by powiedzieć „pospolita" - padła odpowiedź.
To była Dottie, żona dziedzica Himplerumpa. Nie odezwała się do Letty
nawet słowem, poza wymamrotanym: „Jak się pani miewa?"
- Wiesz, co mówią ludzie? - spytała Dottie dramatycznym tonem.
- Kochanie, wiesz, że nie słucham plotek - odparła Catherine.
- Oczywiście, że nie, ale właściwie to są bardziej spekulacje niż plotki.
- Ach tak. No cóż. W takim razie co ludzie spekulują?
- Mówią, że sir Elliot, że użyję wulgarnego określenia, całkiem zgłu­
piał na jej punkcie.
Letty się uśmiechnęła. Naprawdę tak mówią?
Catherine roześmiała się. Uśmiech Letty zbladł.
- Elliot? Zgłupiał? To idiotyczne!
- Z pewnością jest nią oczarowany - powiedziała Dottie.
No, no!
128
-
LadyAgatho? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl