[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyszli i wracali. Musiało się wam podobać? Stary miód najlepszy ma Paweł, a stare wino
frankoÅ„skie u Möncha, a mÅ‚oda piÄ™kna panna, co rycerzy chÄ™tnie przyjmuje... w rynku pod wiechÄ…
na górce...
 Nie byłem ani na miodzie, ani na winie, ani mi w głowie takie dziewczęta  rzekł Kuno.
 Przepraszam, bo to po młodych chodzi  rozśmiał się Abel  ale gdzieżeście byli, bać
kościół i tu macie, a tam zamknięty we dnie. Kuno spojrzał mu w oczy.
 Wiecie  rzekł  że jeńcem jestem i że biłem się dla Zakonu, któremu od lat kilku
służę.
 A jakże, poznałem zaraz, żeście nie z Polski. Oni inaczej mówią i na koniach siedzą 
rzekł Abel zbliżając się, i podparł się na stole poufale.
 Mówiono mi, że z wami można się w złym razie poradzić, bo rozum macie.
Abel Grzyb aż poskoczył i okręcając się dziwacznie, aż ku drzwiom uszedł.
 He! he!  krzyknął  z tej beczki! Ja mam rozum! Ja jestem proste chłopisko co w
piecu lega, skąd u mnie rozum ma się znalezć?  Położył rękę na klamce.  Kto wam mówił, że u
mnie rozumu szukać, to zbójca, co chce, aby mnie umęczono! Gdzież wy byliście?
 Widzę, że ufności nie macie do mnie  odparł Kuno  na to radzić trudno.
 Młodzi jesteście  mruknął Abel  u młodych derce i gęba otworem stoi.
Uderzył się szeroką dłonią po ustach, a oczyma wskazał na drzwi.
Dienheim widząc, że z nim nie łatwo do czego dojdzie, zamilkł.
Abel jednak zamiast wyjść, namyśliwszy się wrócił do niego i pochylając do ucha spytał:
 Kto wam mówił o mnie?
 Wdowa Matiaszowa w rynku.
 A coście wy robili u niej?
 Jest z niÄ… dawna znajoma z Torunia.
 Wiem  mruknął Abel  Noskówna! To wariatka, ledwie ją w drodze nie pochwycili
Polacy. Schroniła się tu z deszczu pod rynnę i teraz ani naprzód, ani w tył. Niechże siedzi na
pokucie.
 Właśnie, że siedzieć nie chce i nie może, i wyrwać. się pragnie.
Abel przystąpił bliżej.
 To nie sztuka wyrwać się, a cóż z tego? dokąd? Do Torunia? Toruń już się poddać
musiał, zamki się wszystkie poddają, bo Malborka jednego bronić trzeba.
Mówiąc to Abel nie zdawał się ani smucić, ani rozpaczać.
 Cóż to, koniec Zakonu! zguba ostatnia...
Grzyb kiwał głową, oczy wlepił w stół i zbierając po nim kruszynki, które machinalnie niósł
do ust, mówił jakby sam do siebie, nie podnosząc wzroku:
 Nie bójcie się, Zakon mocny jeszcze; ludzi zbierzemy, czasu potrzeba, zamki się wrócą.
Stracimy dużo, ale Bóg łaskaw,. Bóg łaskaw; ja jeszcze na godziny dzwonić im będę. Polacy, ja ich
znam: tak, naród bitny, ale stać w miejscu nie lubi.
Rozśmiał się dziwnie.
 Wina i chleba będą mieli do syta, najedzą się, napiją, do żonek zatęsknią i pójdą precz!
Uchowaj Boże głodu a biedy, to byśmy byli w niebezpieczeństwie, bo oni zli są, gdy głodni, i biją
się jak lwy, kiedy boso i w utrapieniu na wojnę idą. Ano my...  uderzył się w czoło  damy im
jadła i napoju po uszy, rozmiękną i nic z tego nie będzie.
Patrząc ciągle w stół i zbierając kruszynki Abel śmiał się szydersko.
 W pierwszej godzinie straszni, a potem! Potem i dziecko im da radÄ™, Niemiec ma naturÄ™
inną: jego powalić można, da się wziąć, a powoli siłę odzyska i zwycięzcę za kark wezmie.
Zaczął Abel rękami wywijać na wsze strony.
 Z pomocą Bożą wyzwolimy się.
Kuno wstawszy zbliżył się doń powoli.
 Pomożecie nam do ucieczki?  szepnął. Odskoczył Grzyb, schwycił się, strzepnął.
 Ja? ja? niech Bóg uchowa! Komu trzeba pomagać a sam sobie pomóc nie umie, tego
ratować nie warto. Ja jestem prosty chłop, mówiłem wam, legam w piecu, z psami na podwórzu
kości ogryzam, nic nie wiem, nic nie umiem.
Skłonił się i wyszedł szybko.
Niewiele się z tego było można spodziewać. Kuno siadł znowu, ale go zawołano do pana
Andrzeja. Poszedł jaka jeniec rozkazom posłuszny.
Siedzieli obaj z księdzem Janem w komturskiej izbie na rozmowie, a w progu zoczywszy
Dienheima, pan Andrzej zawołał zaraz, czemu nie przyszedł doń opowiedzieć: się wróciwszy.
 Nie miałem z czym!  odparł kwaśno Kuno.
 A siedzieliście, do kata, długo! gdzie? z kim?  począł Brochocki.
 Włóczyłem się bąki strzelając  rzekł hrabia Kuno.
Rozmowa zaczęta w tym tonie dla obu niedobrze wróżyła. Brochocki tęsknił za wojskiem i
towarzyszami i zły był, Kuno Dienheim nie lepszy; przypomnieli sobie łacno, jak się zrazu kłócili i
koty darli. Poczęła się zwada z niczego. Od słowa do słowa Dienheim słowo rycerskie odebrał i
oświadczył, że chce być strzeżony i jak jeniec traktowany, a o łaski nie prosi.
Brochocki zagroził mu, że go do lochu posadzi, albo nawet w żelaza zakuć każe, bo do tego
miał prawo. Harde hrabiątko, drzwiami rzuciwszy, poszło. Na tym się tego dnia skończyło.
Nazajutrz posłał pan Andrzej do niego po słowo księdza Jana, Dienheim odmówił, kazano
go do lochu wsadzić. Abel dostał polecenie wyszukać karceres i z kluczem w ręku przyszedł do
jeńca, który nie mówiąc nic, udał się za nim. Grzyb był zafrasowany wielce, ale w podwórze
wyszedłszy udawał stworzenie, które nic nie czuje, nie rozumie i czyi, co mu kazano. Brochocki na
schodkach stał. %7łal mu się zrobiło znać drapieżnego młokosa, krzyknął więc na Abla:
 Dać mu pokój!  a straży tylko zlecił, aby go krokiem z zamku nie puszczała i choć
Dienheim ani mu dziękował, ani go słuchał, odezwał się po ojcowsku doń:
 Dobrze ci życzę, bo na tarczy wspólne godło nosimy, a może tam jaka kropla krwi u nas
jest wspólna, ale musisz i ty ze mną być dobrze lub biedy przycierpisz. Jam nie łatwy też, gdy mi
kto za skórę lać zechce.
Skończyło się na tym, że Dienheimowi z zamku się ruszyć nie było wolno, a on już i z celi
swej na złość nie wychodził i twarzy nie pokazywał.
Ksiądz Jan tylko do niego przez litość zachodził, skłaniając go do łagodności względem
tego, co los jego miał w rękach.
Ale zacięli się obaj, starszy i młody.
Dienheimowi tylko na miasteczko się gwałtem chciało, a wypraszać się nie mógł i dać
poznać, że go tam coś ciągnęło. Utrapienie było wielkie. Ofka mogła mu się wymknąć sama i z
oczu stracić ją mógł na zawsze. Młoda myśl i serce w samotności rozgorzały. Trzeciego dnia
wysunął się w podwórze. Brochocki żołnierzy swych;
męczył i mordował, nie mając kogo innego. Zoczywszy Dienheima, począł mu prawić
morały. Chłopak już milczał; to rozbroiło starego, złagodniał.
 Chodz do mnie na kubek wina  rzekł  mamy go dosyć, a pić nie ma z kim. Chodz, to
ci powiem coś, z czego będziesz rad.
Nie dla wina, bo mu go Abel dostarczał co dnia, ale dla ciekawości Dienheim poszedł.
Stary pan Andrzej był lepszy niż kiedykolwiek.
 Słuchaj Waszmość  rzekł kubek mu podsuwając  za zdrowie wasze! Bądz ty sobie
zły, jak chcesz, a między nami jest coś we krwi, bo czuję, że mam do ciebie słabość. Biłeś się
dobrze, nie winieneś, żem ja silniejszy. Harda dusza w rycerzu powinna być, nie mam ci jej za złe.
Wiesz co, daj mi ino słowo, że do Brochocic się stawisz, choćby za pół roku, i że Krzyżakom
służyć przez ten czas nie będziesz, puszczę cię wolno, czyń, co chcesz... Za pół roku wojna musi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl