[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Patrzyłem na astrologa z rosnącym zainteresowaniem.
 Niestety tak  potwierdziłem melancholijnie.
 Niestety? To znaczy próbował pan przeciwdziałać potwierdzeniu się proroczej wizji, i
to się panu nie udawało?
 Gorzej. To się odwracało jakby przeciw mnie.
 Nie rozumiem.
Wahałem się, czy mu powiedzieć o Maliku.
 Gdy próbowałem zapobiec tragicznemu wypadkowi, wydarzenia potoczyły się tak,
jakbym go tym przeciwdziałaniem spowodował  powiedziałem dość ogólnikowo.
 I dlatego wierzy pan w przeznaczenie?
 Nie wierzyłem, aż do tego momentu. Teraz... nie wiem, co o tym sądzić.
 Mówiąc szczerze, trudno udowodnić realność tego, o czym pan
mówi. Gdybym chociaż był świadkiem takiego zdarzenia... Jestem zatwardziałym
antyfatalistą.
 Niestety, to nie ode mnie zależy. Wizje pojawiają się zupełnie spontanicznie.
*
Spojrzałem odruchowo na krzątającą się gospodynię. Na przykrytym białym obrusem stole
ustawione już były talerze, kieliszki, szklanki, półmiski z wędliną i rybą. Rawikowa wyszła
znów do. kuchni, a ja przeniosłem wzrok na Walewskiego. I wtedy znów pojawiła się
niebieskawa mgła.
Widzę, że astrolog stoi przede mną z jakimś grymasem na twarzy. Jest chyba czymś
zirytowany i z trudem stara się opanować. To jasne:
na jego ciemnej marynarce i spodniach widzę wielkie białożółte plamy. Jesteśmy w
przedpokoju i Rawikowa, zrozpaczona, usiłuje ręcznikiem oczyścić ubranie gościa. Walewski
spogląda z niepokojem na zegarek. Na jego twarzy maluje się już teraz rezygnacja. W tym
momencie obraz mętnieje...
Byliśmy nadal w salonie. Astrolog coś mówił do mnie, ale treść słów nie docierała przez
chwilę do mojej świadomości.
 ...Czy pan zle się czuje?  usłyszałem jego zaniepokojony głos.  Może pah usiądzie.
Przyniosę panu krzesło.  Zrobił ruch w kierunku stołu.
Chwyciłem go za rękę.
 To nic, nic... to właśnie to... jak na zamówienie  próbowałem niezbyt składnie
wytłumaczyć, co się stało.  Pan się spózni na pociąg!  dodałem po chwili.
Walewski spojrzał na zegarek i aż podskoczył.
 Zostało mi dwadzieścia minut. Jeśli natychmiast wyjdę i złapię taksówkę, powinienem
zdążyć. Dziękuję, że mi pan przypomniał  potrząsnął pospiesznie moją ręką na pożegnanie
i wybiegł do przedpokoju.
 Spotka pana nieprzyjemna przygoda!  zawołałem za nim.  Niech pan uważa na...
 urwałem, słysząc jakieś głuche klaśnięcie o podłogę i okrzyk gospodyni.
Wpadłem do przedpokoju. Przy drzwiach do kuchni stał Walewski z wielkimi białożółtymi
plamami na garniturze. Widocznie chciał pożegnać się z gospodynią i w pośpiechu wpadł na
niesioną właśnie przez nią salaterkę z groszkiem w majonezie. Minutę pózniej byłem
świadkiem niezbyt udanych prób oczyszczenia ubrania. Skończyło się na
dłuższej operacji usuwania plam ciepłą wodą i chyba jakimiś chemicznymi środkami. O
wyjezdzie wieczornym pociągiem nie było oczywiście mowy.
W dyskusji w gabinecie docenta Rawika udziału nie bratem. Towarzyszyłem astrologowi
oczekującemu w sypialni na spodnie. Rozmowa jednak już nie bardzo się kleiła. Walewski
siedział naburmuszony i chociaż wysłuchał z uwagą mojej opowieści o kłopotach z
proroczymi wizjami, rzadko się odzywał, jakby miał do mnie pretensje o swą nieprzyjemną
przygodę. Wkrótce zresztą mógł się ubrać i wróciliśmy do salonu.
Właśnie siadaliśmy do kolacji, gdy zjawiła się Malinowska z mokrym jeszcze negatywem.
 Jest!  zawołała od progu z tryumfem.  Jest widmo Araba! Wszyscy wstaliśmy od
stołu. Gospodarz zapalił stojącą lampę
z abażurem i przez lupę obejrzał film. Zgromadziliśmy się wokół niego,
próbując rozpoznać na negatywie szczegóły.
 Tylko proszę nie dotykać emulsji!  ostrzegała dziennikarka, gdy ktoś zbyt blisko
przysuwał twarz do trzymanego przez nią filmu.
Udało mi się docisnąć do negatywu. Przyglądając się taśmie przez lupę, dostrzegłem stół z
uczestnikami seansu, w głębi zegar, stoliki z dynamometrem i elektroencef Biografem, po
drugiej stronie medium część półki z książkami i telewizor. Na pierwszej klatce  scena
sprzed zgaszenia światła. Na drugiej, trzeciej i czwartej  dobrze widoczne widmo Araba (na
czwartej podnoszącego odważnik). Na piątej  moment rozpływania się widma. Przyjrzałem
się jednak przede wszystkim miejscu, gdzie siedziała Malinowska. Na pierwszej i piątej
klatce miejsce to było puste. Na trzech środkowych zauważyłem zarys głowy i palców
mężczyzny. To był z pewnością ON.
W tej samej chwili jakieś palce przesunęły się po negatywie, zdrapując emulsję w
miejscach, gdzie widoczna była głowa nieznajomego. Chciałem schwycić tę niszczycielską
rękę, lecz wyślizgnęła się i zamiast niej chwyciłem za film.
 Ostrożnie!  krzyknęła dziennikarka.
Puściłem wilgotny negatyw, szukając wzrokiem tego, kto uszkodził emulsję. Za lampą stał
nieznajomy i uśmiechał się do mnie jakoś dziwnie. Rzuciłem się ku niemu, potrącając lampę,
która przewróciła się na Malinowska. Zanim zdołałem dopaść intruza, zdążył on, niestety,
korzystając z zamieszania, uciec do przedpokoju. Pobiegłem za nim,
ścigany głosami oburzenia. W pierwszej chwili myślałem zresztą, że gniew uczestników
zebrania skierowany jest przeciw nieznajomemu, ale pełne wyrzutu i rozpaczy słowa
dziennikarki natychmiast pozbawiły " mnie złudzeń.
 Panie inżynierze, co pan zrobił?!
W przedpokoju nie było już nikogo. Odsunięta zasuwa zdawała się wskazywać drogę
ucieczki nieznajomego. Wyskoczyłem na korytarz, lecz nim zdążyłem odnalezć przycisk i
zapalić światło, dopadł mnie Stasiński z Chochołowską.
 Dlaczego pan uszkodził ten film?  zapytał prezes surowo, ale i z pewnym
zaciekawieniem.
 Ja tego nie zrobiłem!  zaprzeczyłem kategorycznym tonem.
 Wszyscy widzieliśmy!  stwierdził Stasiński cierpko. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl