[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przygnębionym.
- Nieraz już nasz klasztorek opierał się nieprzyjacielowi - mówił
ukazując tkwiące w ścianach kule - teraz jednak, gdy nieprzyjaciel
podejdzie, przejdziemy do zamku. %7łal ostawiać kościół na zniszczenie, ale
wszystkie świętości ukryjem lub zabierzem, a widzi mi się, że moja obecność
w twierdzy może być pomocą...
Pan Słotyło trochę się zdziwił, lecz nie śmiał zapytać, na co.
- Dużo podobno ludzi w zamku? - pytał przeor.
- O, bardzo dużo. Przez dziedziniec przejść niesposób...
- Otóż to, otóż to - westchnął przeor. - Pan Kozłowski zacny człek, ale
nigdy z Turkami nie wojował... Zdaje mu się, że Turcy to samo, co orda,
przed którą wystarczy bramy zamknąć i z dział kilka razy grzmotnąć...
Tak był tą sprawą zajęty, że nie zwracał uwagi na wykrętne pytania pana
Filipa dotyczące zaginionego przed dziesięciu laty Wilczka. Czy go znał?
Oczywiście, że znał. Dzielny był rycerz, szkoda, że zginął. On by się
nadawał na komendanta!...
I nów wracał do obrony. Pytał, wzdychał i zapowiadał, że niedługo do
zamku się przeniesie.
- Może wtedy zdołam co od niego wyciągnąć - pocieszał się pan Filip. O
wyjezdzie już nie myślał. Odcinające zewsząd drogę łuny w nocy a w dzień
dymy nie zachęcały do wyjazdu. Zresztą w nim samym zaszła w tym czasie
nieoczekiwana przemiana: Zamiast jak dotąd szukać powodów do
najrychlejszego wyjazdu, poczynał śledzić przyczyny, które by ten wyjazd
utrudniały. Ciasny, zatłoczony zamek, ziejący wilgocią murów, zaczął się
zdawać rozkosznym miejscem pobytu. Szczególnie, jeśli się stało na murach
obok pewnej młodej osoby we wdowim czepcu, dowiadując się od niej nazw
widnych z dala miejscowości. Ruch ramienia, którym ukazywała kolejno
dalekie przysiółki i wsie, zasługiwał na uwagę baczniejszą niż wszystko
inne. Miła krągłość widnego spod skrzydeł czepca policzka nasuwała ochotę
pozostania tutaj jak najdłużej.
Te nieoczekiwane wrażenia pan Filip przypisywał wyłącznie życzliwości i
współczuciu, jakie w nim budziła młoda wdowa. W jej wieku tak ciężkie
przejścia! Trzy pogrzeby, trzy żałoby! Biedactwo! Ludzie patrzą na nią niby
na złowróżbnego ptaka, jak gdyby ona była temu winna. O ludzka
sprawiedliwości! Pierwszy jej mąż, Brochowicz Kąski, zginął w pojedynku
wywołanym sporem o to, kto ustrzelił ściganego przez ogary jelenia. Dołęgę
krew zalała przy uczcie, przy której założył się, że wszystkich przepije.
Zakład wygrał, ale sam na tamten świat się przeniósł. Niesobia miał
najuczciwszą śmierć: zginął pod Chocimiem. Tym wszystkim trzem
przedwczesnym zgonom cóż nieboga była winna?
- Oho, strzeż się waść tego pierścionka, bo zginiesz - dogadywał wesoło
miecznik, zawsze pogodny.
- Powiadają - ciągnął sentencjonalnie miecznik - że po nieśmiałym jezdzcu
konia, a po śmiałym mężu wdowy szkoda brać... Do waszmości przeca to się
nie stosuje, bo odwagę masz wielką, więc wal!
- Nie pojmuję zgoła, nie pojmuję - bąkał Słotyło, czerwony jak burak.
- Jagna też nie rozumiała, aż gdy przy ołtarzu stała... Baczym wszyscy,
co się święci... Rezolut jesteś waść, że się nie boisz... ale niewiasta jak
złoto i substancyjka niczego... Chorąży pęknie ze złości...
- Na Boga, czemu miałby pękać?
- Nie udawaj, lisie, barana... Póki Kasieńka w szacie wdowiej chodzi,
póki majątkiem opiekuje się chorąży... Oj, gorliwy to opiekun. Per fas et
nefas, byle było u nas... Przed kim było klucze kryć, temu w ręce dano...
Niewiele tam ona Kachna swoich dostatków obaczy... Zaś gdyby znów za mąż
poszła, opiekunem byłby mąż... Tedy chorąży najgłośniej odstrasza, że ona
nieszczęście przynosi...
W panu Filipie wezbrał gniew.
- Uwierzyć trudno, że pan chorąży podobnie niecnotliwie postępował!
- Pierwsza miłość od siebie... A koszula bliższa ciała nizli synowica...
%7łeń się waszmość, żeń! Wprawdzie gadają, że kto się ożeni, ten się odmieni,
ale nie odmieniaj się raczej, boś dobry jakiś jest.
- Gdzie mnie o żeniaczce myśleć... %7łarty sobie waszmość dobrodziej
raczysz stroić!... Starym... Nigdy o niewiastach nie myślałem...
- To bardzo zle. Kto się w porę sam nie ożeni, tego wyswatuje diabeł...
- Nie pora mi już na żadne swaty, chyba z Kostuchą...
- Kiedyż stara rozpustnica właśnie woli młodych...
- Jeśli suponujesz waść, że nawet Kostucha mnie nie zechce, jakżeby
jejmość pani Niesobina zechciała?...
- Bo uważałem, że mile na waści spogląda. Ona lubi rezolutnych, śmiałych
kawalerów...
...Rezolutnych... śmiałych... w sercu pana Filipa wzbierał żałosny
szloch. Jeżeli rzeczywiście, jak twierdzi miecznik, pani Kachna spogląda na
niego bez wstrętu, to tylko dzięki temu, że ma go za bohatera.
Dowiedziawszy się, jakim jest tchórzem, aniby się odezwała!...
...Rezolutnych lubi... śmiałych... ognistych pojedynkowiczów...
zadzierżystych wojaków, pierwszych do szklanicy i do szabli... Gdzież tu
on? Nieśmiały domator, którego największą radością cicho na swojej wsi
siedzieć i patrzeć, jak dni się snują, równe niby ziarnka różańca...
...Po nieśmiałym jezdzcu konia, a po śmiałym mężu wdowy... Oj, słusznie
powiedział miecznik! Mądre są przysłowai... Nie dla Filipa Słotyły Kasia
Niesobina... Nie on ją obroni przed chciwością chorążego...
Te myśli i rozważania ogarnęły pana Słotyłę do tyla, że sprawa Wilczkowa
nieco w jego myśli zbladła. Nie zapomniał o niej, ale nie troszczył się
równie żywo jak przedtem. Nie szukał sposobności rozmowy z miecznikową,
choć obozowanie w ciasnocie i ogólna przymusowa bezczynność stwarzały
częste okazje. Stolnikowicze również byliby mu całkiem wyszli z pamięci, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl