[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nieistotnym drobiazgu. - Ma kolor lawendy.
- Co za różnica? - warknął.
Nastrój prysł. Brody zasypał śniegiem ognisko, potem je przydeptał.
- Pogoda się psuje. Powinniśmy ruszać do domu.
Przez chwilę, kiedy patrzył, jak Lila łapie na język płatki śniegu, a potem rzuca
Bubie szyszki, ożyła w nim nadzieja. Na co? Tego nie był pewien.
Może na szczęśliwe życie? Na to, że będzie miał z kim dzielić troski i radości? %7łe
cieszyć go będą drobne codzienne sprawy: wybieranie w lesie choinki, rozpalanie ogni-
ska, głaskanie psa, który obwąchuje koc, szukając okruchów najlepszych ciastek na
świecie?
Niestety życie jest bardziej skomplikowane, a on i Lila stanowią swoje przeciwień-
stwo. Pocałunki sprawiają, że zapomina się o różnicach, ale tylko na moment.
- Brawo! - zawołała Lila, kiedy umieścił drzewo w skrzyni furgonetki. - Zwięta zo-
stały ocalone.
R
L
T
Obejrzawszy się przez ramię, Brody zobaczył Bubę, która leżała zmordowana u jej
stóp; zdrowy pies by się tak nie zmęczył po krótkiej zabawie.
- Nieprawda - rzekł posępnym tonem. - Został ocalony iluzoryczny świat Lili Gra-
inger. Zwiat dziewczynki, która ukradła dla brata grę wideo, pozostał taki sam.
A Buba zdechnie. Tego też nic nie zmieni, choć przez moment, kiedy widział ją
ganiającą za szyszkami, bardzo chciał uwierzyć w magię świąt.
- Wiesz co? - powiedziała nagle Lila. - Twoja markotność jest jak wirus. Przeby-
wając z tobą dłużej, człowiek mógłby się nią zarazić.
Przyznał jej w duchu rację.
- Wsiadaj.
R
L
T
ROZDZIAA PITY
Nie była pewna, dlaczego prysł cudowny nastrój. W jednej chwili czuła się jak we
śnie: przystojny mężczyzna, sypiący z nieba śnieg, gorąca czekolada, rozkoszny pies, og-
nisko. Pomyślała sobie, że właśnie od tego powinna zacząć książkę. %7łeby mieć idealne
święta Bożego Narodzenia, najpierw trzeba wybrać w lesie idealne drzewko.
Potem spojrzała na usta Brody'ego i przypomniała sobie ich smak. Przeszył ją
dreszcz.
Zwięta kojarzyły się z radością, tradycją, magią, rodziną, a tymczasem jej po gło-
wie krążą same zdrożne myśli. Nic dziwnego: nie sposób było obojętnie patrzeć na
Brody'ego, gdy ścinał drzewo.
Stanowił uosobienie męskości, siły, pewności siebie. Potem wyciągnął się na kocu;
leżał na wznak, pies na nim, płatki śniegu osiadały mu na rzęsach. A ona siedziała obok i
wcale nie myślała o książce. Marzyła o pocałunku.
I raptem, bez ostrzeżenia, nastrój się zmienił. Brody poderwał się na nogi, zasypał
śniegiem ogień i zarządził powrót do miasteczka.
Hm, może jednak pierwszy rozdział powinna poświęcić czemuś innemu, a nie wy-
prawie po choinkę?
- Nie sądzisz, że ścinanie drzewek to sprawa kontrowersyjna? - spytała, chcąc
przerwać ciszę.
- Kontrowersyjna?
- W pewnym sensie niszczy się środowisko.
- Za kontrowersyjne uważam klonowanie ludzi.
- Kupując sztuczne drzewka, chroni się przyrodę.
Rozdział pierwszy: wybór idealnego sztucznego drzewka? Fe! Wciąż pamiętała
obrzydliwą choinkę o białych igłach, która towarzyszyła jej w święta przez całe dzieciń-
stwo.
- Czy się chroni? Zależy, jak się te sztuczne wytwarza, ile trujących substancji tra-
fia do ziemi i powietrza.
R
L
T
Przyszło jej do głowy, że z kimś takim jak Brody u boku człowiek inaczej patrzy-
łby na świat. Pisząc książkę o idealnych świętach, zamiast myśleć o światełkach i choin-
kach, myślałaby o dziewczynce kradnącej prezent dla brata.
Zerknęła na niego spod oka. Siedział skupiony, z rękami na kierownicy. Uświado-
miła sobie, że Brody świadomie zachowuje między nimi dystans. A to znaczy, że coś do
niej czuje. Westchnęła. Jeżeli pragnął utrzymać dystans, powinna mieć się na baczności.
Swoim zachowaniem ostrzegał ją, że może ucierpieć, jeżeli liczy na coś więcej.
A liczyła.
Dojechali do wzniesienia. Brody zredukował bieg, tylne koła na moment straciły
przyczepność. Lila krzyknęła wystraszona.
- Spokojnie. Nie ma powodu się denerwować.
Gdyby nie było, nie musiałby jej pocieszać. Mógłby spytać, jakie ma plany na
wieczór albo skomentować pyszne ciastka Jeanie Harper.
- Całą zimę drogi są tak śliskie? Kurczę, będę się bała usiąść za kierownicą.
- Poproś wuja, żeby dał ci kilka lekcji.
Wuja? No tak, nic dziwnego, że nie spytał, jakie Lila ma plany na wieczór. Nagle
samochodem znów zarzuciło. I znów nie zdołała powstrzymać krzyku.
- Przepraszam - szepnęła zawstydzona. - W zeszłym roku przeżyłam niemiły incy-
dent. Od tamtej pory... - Wzruszyła ramionami.
Gdyby zainteresował się, o czym mówi, pewnie o wszystkim by mu opowiedziała,
mimo że powinien być skupiony na prowadzeniu auta, a nie na jej przeżyciach.
- Domyśliłem się, że coś musiało się wydarzyć.
- Wujek ci mówił?
- Nie. Zorientowałem się po ilości zamków, jakie zamontowałaś w drzwiach.
Nic nie uchodzi jego uwadze. Ale nie ocenia jej, nie potępia. Słyszała zrozumienie
i współczucie w jego głosie.
Przyjrzała mu się badawczo. Pogoda i warunki drogowe nie robiły na nim wraże-
nia. Był odprężony, nawet wyciągnął rękę i pokręcił gałką, szukając stacji w radiu.
Wnętrze kabiny wypełniły trzaski. Chmury zakłócały odbiór. Padał tak gęsty śnieg,
że szosa była ledwo widoczna. Zwiat przybierał kolor bieli. Wirującej bieli.
R
L
T
Mimo warunków atmosferycznych Lila również się odprężyła. Brody nie zdradzał
najmniejszych oznak zdenerwowania, pies spał spokojnie na jej kolanach, ogrzewanie
działało, zmarznięte członki powoli tajały.
Powinna była wiedzieć, że nie wolno tracić czujności.
Nagle na drogę wyskoczył ciemny, szybko poruszający się kształt. W jednej se-
kundzie nie było nic, w następnej przed wozem mknęło potężne zwierzę z wielkim po-
rożem.
- Uważaj! Jeleń!
- Aoś.
Była pewna, że dojdzie do zderzenia, ale Brody wrzucił niższy bieg, po czym z ca-
łej siły zacisnął ręce na kierownicy, jakby siłą woli chciał zapobiec kolizji. Niczym na
filmie w zwolnionym tempie Lila zobaczyła przerażone oczy łosia, a po chwili zwierzę
wbiegło do lasu.
Aoś uniknął śmierci, furgonetka jednak ślizgała się po zaśnieżonym asfalcie w
stronę opadającego stromo zbocza. Zlizgała się tak wolno, że nie wyglądało to groznie.
Potem przednie koła zawisły w powietrzu, auto zachybotało się i opadło, wbijając maską
w twardy grunt.
Lila znalazła się z twarzą niemal przyklejoną do przedniej szyby. Bała się drgnąć,
by furgonetka nie zaczęła zsuwać się po skarpie.
- Nic ci nie jest?
Potrząsnęła głową, zbyt przerażona, aby cokolwiek powiedzieć.
- Utknęliśmy. Ale nie martw się.
- Nie... nie martw się? - wydukała. - W każdej chwili możemy się stoczyć w dół.
Droga jest mało uczęszczana. Na zewnątrz szaleje zamieć. Robi się ciemno.
- Wiem.
Chyba nie zdawał sobie sprawy z ich położenia.
- Jesteśmy poza zasięgiem komórki - poinformowała go, coraz bardziej spaniko-
wana.
Wybuchnął śmiechem. Podziałało to na nią niesamowicie kojąco; wszystkie lęki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl