[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Domyślała się, w jakim celu: by się z nią pożegnać. Tak jak obiecał,
towarzyszył jej na przyjęciu u Gregga, ale od tygodnia szykował się, by
znów wyjechać.
 Od początku wiedziałaś, że gramy  powiedział cicho.  %7łe to nie ja
będę cię ganiał wokół kuchennego stołu.
Trzymała rękę w zgięciu jego łokcia. Teraz ją wyszarpnęła.
 Czyli nic nie było prawdą, tak?
Zawahał się. Serce zabiło jej mocniej.
 Nic. To była wyłącznie gra  odrzekł, odbierając jej resztki nadziei.
 Jesteś najbardziej fałszywym człowiekiem, jakiego spotkałam 
syknęła.
 Ja? A ty?
 Nie przypominam sobie, abym znajdowała przyjemność w
okłamywaniu twojej babci.
115
R
L
T
 Tej babci, która ma zwyczaj całować się w ogrodzie z moim świeżo
owdowiałym ojcem?
 Zabawiałeś się jej i moim kosztem!
 A ty wiedziałaś o romansie mojego ojca z twoją babką. I nawet nie
zająknęłaś się na ten temat.
 Jeśli chcesz wiedzieć  rzekła, akcentując każde słowo  nie
dorastasz ojcu do pięt. On nie jest tchórzem.
 A ja niby jestem?
 Nie boi się miłości.
Przez chwilę Brand milczał. W końcu spytał:
 Twoim zdaniem ojciec kocha twoją babkę?
 Jego spytaj, nie mnie  warknęła.  Wiesz, co? W nosie mam
kulturalne zerwanie! W nosie mam mejle i telefony! Po prostu zakończmy
wszystko tu i teraz!  Nie przejmowała się, że mówi podniesionym głosem,
że goście stojący na skraju trawnika odwracają się z zaciekawieniem.  Po
co ciągnąć tę farsę? Nie potrzebuję twojej pomocy. Potrafię iść z dumnie
uniesioną głową.
I ruszyła przed siebie. Oczywiście natychmiast potknęła się na
nierównym podjezdzie.
Brand podbiegł, jakby chciał ją podtrzymać, jakby po raz ostatni
pragnął wyciągnąć do niej pomocną dłoń, ale Sophie posłała mu piorunujące
spojrzenie. Zdjęła buty i w samych pończochach skierowała się w stronę
tłumu.
Nawet nie obejrzała się za siebie.
Brand całe życie czekał na to, by poczuła się pewna siebie, by nie był
jej potrzebny. I doczekał się. Wiedział, że odtąd Sophie Holtzheim da sobie
116
R
L
T
radę. Była jak pisklę, które wypadło z gniazda. On je podniósł; ogrzewał je,
otaczał opieką, aż było gotowe wzbić się w powietrze.
Nie spodziewał się jednak, że gdy nadejdzie ta chwila, ogarnie go
smutek. Przeszedł na skraj trawnika, świadom, że może więcej Sophie nie
zobaczyć.
Taras przed domem był zatłoczony, ale bez trudu wyłowił ją
wzrokiem. Wyróżniała się nie tylko strojem, choć żadna inna kobieta nie
miała na sobie tak niesamowicie zmysłowej sukni. Także tym, jak szła: z
wyprostowanymi ramionami i uniesioną głową. Emanowała seksem,
pewnością siebie. Wszyscy to czuli.
Doszła do baru. Nie wiadomo, jakim cudem Brand usłyszał ją z takiej
odległości.
 Podwójna whisky z lodem.
Dziesięć minut temu powiedziałby jej, by zwolniła tempo. Teraz nie
miał prawa niczego jej nakazywać.
Wyglądała jak bogini. Podobnie wyglądała tamtego pierwszego
wieczoru przy ognisku, ale wtedy jeszcze tego nie wiedziała. Zresztą może
nadal nie zdawała sobie sprawy z własnej siły.
Brand patrzył z zachwytem na kobietę, w jaką się przeistoczyła.
Wkrótce nie będzie mogła opędzić się od mężczyzn. Jeden przez drugiego
będą donosić jej drinki, prosić ją do tańca, a co odważniejsi spróbują
zaciągnąć ją gdzieś na boki pocałować. Nie wątpił, że nowa Sophie
znakomicie sobie ze wszystkim poradzi.
Zresztą nawet gdyby w czymś nawaliła, to już nie jego sprawa.
Nieśmiała zahukana dziewczyna znikła, jej miejsce zajęła dojrzała kobieta,
która go nie potrzebowała.
117
R
L
T
Na myśl o tym poczuł pustkę; wiedział, że nic jej nigdy nie zapełni.
Jeszcze przez chwilę stał na skraju trawnika, po czym odwrócił się i
skierował do samochodu.
Cicho wszedł do domu ojca, udał się na poddasze, do pokoju, który
zajmował w dzieciństwie, i sprawdził wiadomości. Wszystko było gotowe.
Po przyjezdzie do Kalifornii ma się zgłosić do biura, dostanie tymczasowe
lokum i zadanie: będzie uczył nowych żołnierzy zaawansowanych technik
ratownictwa przy użyciu lin.
Tak wyglądało jego życie. Może tu, w Sugar Maple Grove, przez
moment o tym zapomniał, ale nie miało to znaczenia. Człowiek jest tylko
człowiekiem. Czasem popełnia błędy, upada, ale potem podnosi się,
otrzepuje i dalej robi to, co musi.
Spakował rzeczy. Liczył, że zdoła wymknąć się niepostrzeżenie, ale
natknął się na ojca. Starszy pan zwykle spędzał weekendy poza miastem,
jednak akurat tego wieczoru postanowił zostać w domu.
 Miałeś jechać z Sophie na przyjęcie do Hamiltonów.
 Pojechałem, ale nie byłem jej potrzebny. Tato, muszę wracać do
pracy.
 Teraz?
 Tak, niestety...
 Pokłóciłeś się z Sophie.  Ojciec utkwił w nim badawczy wzrok.
 To nie była kłótnia.
 Obiecałeś, że pomożesz jej zachować twarz.
 Odkryła, że tylko sama może to zrobić.
 Mam nadzieje, że jej nie skrzywdziłeś?
 Pózniej skrzywdziłbym ją o wiele bardziej.
Ojciec westchnął.
118
R
L
T
 Wiesz, prawda? O mnie i Hilde?
 Zdradziła was wydeptana ścieżka między domami.
 Zdradziła? Ja się niczego nie wstydzę.
 Tak? To dlaczego nie powiedziałeś mi wprost?
 Podejrzewałem, że nie zrozumiesz. %7łe będziesz zły. I nie pomyliłem
się.
Brand zaklął pod nosem, a ojciec skrzywił się.
 Nie musisz przeklinać.
 Jestem zwykłym żołnierzem, który niczego sobą nie reprezentuje.
Stale mi to wypominasz. Jak również to, że zawiodłem cię, bo sam
zdecydowałem o swojej przyszłości. To, że nie przyjechałem na pogrzeb,
jedynie utwierdziło cię w przekonaniu, że masz rację.
 Brand, ja wcale nie...  zaczął ojciec, zdumiony oskarżeniem syna. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl