[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Potem, kiedy zrzuciła maskę, pluł sobie w brodę, że dał się nabrać na pozory. Teraz poczuł
nagle szacunek do kobiety na stołku przy pianinie. Beth była piękna i miała piękne wnętrze.
Kimże jest ta tajemnicza istota?
Ale jeszcze nie był pewny siebie. Z jednej strony pragnął Elisabeth, tak jak nigdy dotąd
nie pragnął żadnej kobiety, z drugiej strony bał się jej, bo go zraniła, oszukała i nie mógł jej
zaufać mimo widocznych zmian charakteru.
Z zaciśniętymi pięściami słuchał kazania, nie rozumiejąc ani słowa, ze wzrokiem
utkwionym w Elisabeth.
To przyjęcie przed rokiem, kiedy się poznali... Podeszła do niego, trzymając w dłoni
kieliszek szampana, wskazującym palcem dotknęła jego gorsu, zwilżyła wargi i w najlepszym
stylu Marilyn Monroe westchnęła, po czym powiedziała:
 Ty, Kurcie McNally, jesteś moim przeznaczeniem. Przeznaczenie, czyli Destiny, jak jej
sceniczne nazwisko.
Czyżby i ona miała być jego przeznaczeniem? Wzdrygnął się na wspomnienie tamtej
sceny.
 Tylko spokój może cię uratować, szefie  mruknął mu do ucha Hub, dotykając dłonią
ramienia.  I nie pozwól jej sprowadzić się na bezdroża.
Jakże Hub doskonale go znał. Spędzili razem dwadzieścia cztery lata, dzielili wszystkie
życiowe triumfy i porażki. Nie można było sobie wyobrazić bardziej zżytych ludzi. Hub miał
rację. Trzeba się wystrzegać Elisabeth Destiny, bo mimo zmian, jakie w niej zaszły, jest tym
samym cwanym graczem.
Za plecami skrzypnęły otwierane i potem zamykane kościelne drzwi. Hub odwrócił się,
żeby zobaczyć, kto tak pózno wszedł. Szepnął do Kurta:
 Trzymaj się, stary, przyszedł Grant Lewis.
Z kolei Kurt obejrzał się i zobaczył w przejściu między ławkami swego byłego wspólnika
i kochanka Elisabeth...
Wierni powoli zaczęli opuszczać kościół. Bonnie wstała i ruszyła w kierunku ławki, w
której pozostawiła Kurta. Uśmiechała się uszczęśliwiona. Od dawna nie czuła się równie
wspaniale. Wydobywanie melodyjnych tonów z pianina było ożywczym eliksirem dla jej
duszy. Zyskała nowe siły. I mimo iż sobie nie przypominała, by przedtem kiedykolwiek grała,
wiedziała, że w jej życiu instrumenty muzyczne odgrywały ważną rolę, chociaż Kurt jej
powiedział, że Elisabeth Destiny nie ma słuchu.
Minęła przystojnego mężczyznę. Uśmiechnął się do niej, ale nie zwróciła na to uwagi,
szukając wzrokiem Kurta. Aawka, w której siedział, była teraz pusta.
Gdzież wszyscy poszli? Mężczyzna, którego minęła, podszedł do niej. Zmarszczyła brwi i
ruszyła szybko do wyjścia, gdzie otoczyło ją kilka osób. Jedni prosili o autograf, inni
gratulowali kościelnego występu, jeszcze inni chcieli tylko popatrzeć na nią z bliska.
Chcąc być miła, Bonnie uśmiechała się, podpisywała się na książeczkach do nabożeństwa
i półsłówkami odpowiadała na pytania. Jednak przez cały czas rozglądała się za Kurtem.
Nigdzie go nie było. Przyszedł natomiast pastor, by jej podziękować i przedstawić rodzinie.
Cierpliwie wytrzymała piętnaście minut, grzecznie słuchając i zdawkowo odpowiadając.
Wreszcie wierni się rozeszli, pastor się pożegnał i Bonnie została właściwie sama. Wtedy
zobaczyła przystojnego mężczyznę, którego dostrzegła w kościele. Stał z boku i przyglądał
się jej. Był wzrostu Kurta, ale szczuplejszy. Miał ciemne włosy i bardzo ciemne oczy. Coś w
jego zachowaniu wywołało w niej niepokój.
 Cześć, Elisabeth  powiedział, podchodząc i ujmując jej dłonie w swoje ręce.  Kiedy
się tu zjawiłaś?
 Bardzo mi przykro, ale... nie przypominam sobie pana.  Uśmiechnęła się niepewnie.
Mężczyzna wybuchnął głośnym śmiechem.
 Ale zalewasz, kochanie. Znam każdy szczegół twojego ciała, a ty mnie sobie nie
przypominasz! Kapitalne!
 Miałam wypadek. Cierpię na amnezję.
 Ooo! I tym sposobem wkradłaś się znowu w łaski Kurta. Zwietny pomysł! Wprost
genialny, moja droga. Ale ty zawsze byłaś spryciarą. A dzisiaj, jak widzę, wspaniale
odgrywasz nową rolę. Rolę pobożnej parafianki. Chylę przed tobą głowę.
 Wolałabym, żeby pan się do mnie zwracał per  panno Destiny . A w ogóle nie lubię
pana.
 Zwietnie, wspaniale, jesteś cudowna!
Mężczyzna chwycił ją za rękę. Bonnie usiłowała się wyrwać, ale on nie puszczał.
Rozpaczliwie rozglądała się dokoła, lecz była sama z tym obcym mężczyzną.
 Niech pan mnie puści!  krzyknęła. Nie posłuchał.
 Nie mogłem uwierzyć własnym uszom, kiedy powiedziano mi, że znowu pojawiłaś się
w Weatherford. Musiałem przyjść i osobiście sprawdzić...
 Kim pan jest?  Ze strachem patrzyła na mężczyznę, który trzymał jej rękę w obu
dłoniach niby w kleszczach.  Nie znam pana!
 Daj spokój, dziecinko. McNally jest może na tyle łatwowierny, że daje się nabrać na
kawał z amnezją, ale nie ja.
Bonnie nagle zrozumiała, że to musi być człowiek, z którym rzekomo miała romans!
Wzdrygnęła się z obrzydzeniem. Jak kiedykolwiek mógł się jej podobać?
 Już wiem. To jest pan...
 Grant Lewis we własnej osobie. Właściwie to bardzo mi się podoba twoje zagranie,
dziecinko. Bardzo podniecające, niesłychanie pomysłowe.  Pochylił się. Odurzyła ją silna
woń wody kolońskiej.
 Niech pan mnie natychmiast puści!  powiedziała głośno stanowczym tonem, mając
nadzieję, że ktoś usłyszy i przyjdzie jej z pomocą.
 Dalej, dalej, kochanie, bardzo mnie to podnieca... Pamiętasz, jak się bawiliśmy w pirata
i zagubioną dziewicę?  Przechylił głowę i mocno pocałował ją w usta.
Z całej siły ugryzła go w dolną wargę. Odskoczył, wrzasnął i zasłonił dłonią usta.
 Ty, ty, ty... Co ty wyrabiasz?!  wykrzyknął.
 Wyjaśnijmy sobie parę rzeczy, panie Lewis  powiedziała dobitnie Bonnie.  Bez
względu na to, co było, jeśli w ogóle było, od tej chwili się nie znamy. Rozumie pan?
 Rozumiem. Podnosisz stawkę, grasz rolę kobiety trudnej do zdobycia...
Nie odpowiadając, obróciła się na pięcie i chciała odejść, ale chwycił ją za łokieć i po
prostu rzucił sobie w ramiona. Ciemne oczy błyszczały mu gniewnie.
 Zacznę krzyczeć  ostrzegła.
 Przed kościołem? To nawet bardzo ekscytujące. Może wejdziemy nawet do kościelnego
przedsionka.  Pociągnął ją, otworzył drzwi i wepchnął Bonnie do środka.
 Wytoczę panu sprawę o seksualne molestowanie...
 Nie pozwolę, żebyś mnie tak traktowała, Elisabeth Destiny. Ja ci pokażę, ty...!
 Niech pan mnie puści, niech pan mnie puści!  krzyczała i rozpaczliwie wyrywała się,
próbując nawet kopać mężczyznę w kostkę. Nie reagował.
 Chyba słyszałeś, Lewis. Pani grzecznie cię prosi  rozległ się grzmiący głos Kurta,
który cicho wszedł bocznymi drzwiami.
Grant Lewis zastygł, Bonnie umilkła i znieruchomiała. Serce zabiło jej żywiej. Ucieszyła
się z pojawienia Kurta, mimo że był wściekły.
 Natychmiast ją puść!  rozkazał Kurt, podchodząc bliżej. Grant Lewis wykonał
polecenie. Bonnie lekko zatoczyła się, ale stanęła z boku.
Obaj mężczyzni stanęli oko w oko.
 Jeszcze ci było mało?  spytał Kurt.
 Nie ma się o co pieklić, człowieku. Może się i omyliłem...
 Bardzo się omyliłeś.  Kurt stał wyprostowany, w rozkroku, z dłońmi zaciśniętymi w
pięści.
 Ja nie wiedziałem, że ona ma amnezję...
 Kłamiesz. Ale teraz już wiesz.  Kurt postąpił krok do przodu.
 Już chyba sobie pójdę...  wyjąkał Lewis.
 Bardzo rozsądna decyzja.
Lewis szybko umknął, a Kurt zwrócił się sucho do Bonnie:
 Idziemy!
 Chyba nie sądzisz, że w jakikolwiek sposób go zachęcałam?  spytała. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl