[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rzeczy jego żony.
 Ach nie, doktorze Leidner!  odparłam.  Nie mogę, naprawdę. To nadmiar dobroci z
pańskiej strony.
Jednakże on nalegał.
 Naprawdę chciałbym, żeby siostra coś wzięła, I jestem pewien, że Luiza by sobie tego
życzyła.
I zaproponował, żebym zabrała szylkretowy komplet toaletowy.
 Ach nie, doktorze Leidner! To bardzo kosztowna rzecz. Nie mogę, naprawdę!
 Ona nie miała rodzeństwa, siostra przecież wie. Nie miała nikogo, kto chciałby to mieć.
Siostra jest naprawdę jedyną osobą&
Byłam przekonana, że doktor Leidner po prostu nie chce, aby ten komplet wpadł w chciwe
łapska pani Mercado. A nie sądziłam przecież, że chciałby to ofiarować pannie Johnson.
 Niech to siostra przemyśli  powiedział bardzo miło. Aha, a tu jest klucz do szkatułki
z biżuterią Luizy. Może tam siostra znajdzie coś, co by siostra wolała. I byłbym siostrze
bardzo wdzięczny, gdyby siostra była łaskawa zapakować jej ubrania. Jestem pewien, że
Reilly znajdzie potrzebujących z biedniejszych chrześcijańskich rodzin w Hassanieh.
Byłam zadowolona, że mogę się czymś przysłużyć doktorowi Leidnerowi i bez zwłoki
zabrałam się do roboty.
Pani Leidner miała bardzo skromną garderobę i szybko się uporałam z zapakowaniem
wszystkiego do dwu walizek. Wszystkie jej papiery zgromadziłam w teczce. W kasetce na
biżuterię było jedynie kilka prostych przedmiotów: pierścionek z perłą, diamentowa broszka,
sznur pereł i dwie złote broszeczki w kształcie agrafek. Aha, jeszcze sznur bursztynów.
Oczywiście nie miałam zamiaru zagarniać dla siebie pereł czy diamentowej broszki, ale
zawahałam się nad wyborem między bursztynami a tym szylkretowym zestawem toaletowym.
Ostatecznie jednak, pomyślałam sobie, dlaczego nie ten komplet? Doktor Leidner zachował
się bardzo uprzejmie proponując mi taki prezent i byłam pewna, że robi to z dobrego serca, a
nie litości. Przyjmę podarunek w duchu, w jakim został ofiarowany, nie odmawiając z
powodu fałszywej dumy. Ostatecznie przecież bardzo lubiłam panią Leidner.
No, wszystko zostało wreszcie załatwione. Walizki spakowane, a szkatułka ponownie
zamknięta na klucz. Odstawiłam ją na bok, by wraz z fotografią ojca pani Leidner i paroma
drobiazgami osobiście oddać ją doktorowi.
Ogołocony z rzeczy osobistych pokój wyglądał smutno. Nie miałam już tu nic więcej do
roboty, a mimo to coś mnie powstrzymywało przed wyjściem, zupełnie jakby coś tu jeszcze
należało zrobić. Jakbym coś jeszcze powinna zobaczyć! Albo czegoś się dowiedzieć. Nie
jestem przesądna, ale przyszło mi do głowy, że unosi się tu duch pani Leidner próbujący
wejść ze mną w kontakt.
Pamiętam przed laty w szpitalu kilka z nas, dziewcząt, wygrzebało skądś okrągły stolik i
bawiłyśmy się w seanse spirytystyczne.
Nigdy o tym przedtem nie myślałam, ale może jestem medium?
Tak się zasugerowałam, że gotowa byłam uwierzyć w te bzdury.
Niepewnie kręciłam się po pokoju. Nie było tu jednak nic oprócz gołych mebli. Nie było
nic za szufladami, nic pod szufladami. Nic nigdzie wetkniętego. Zresztą niczego się nie
spodziewałam.
Wreszcie (może to zabrzmi dość głupio, ale jak już wcześniej powiedziałam, człowiek
potrafi się zasugerować) zrobiłam raczej dziwną rzecz.
Położyłam się na łóżku i zamknęłam oczy. Zwiadomie starałam się zapomnieć, kim jestem
i co tu w tej chwili robię. Myślami usiłowałam powrócić w owo tragiczne popołudnie. Byłam
panią Leidner, która sobie leży, odpoczywa, spokojna i niczego nie podejrzewa.
Nieprawdopodobne, jak człowiek potrafi doprowadzić się do tak nierzeczywistego stanu.
W zasadzie jestem zupełnie normalną, przeciętną osobą, nie wierzę w żadne duchy, ale
teraz leżąc tak przez pięć minut na jej łóżku poczułam się bardzo dziwnie.
Wcale nie usiłowałam z tym stanem walczyć, wprost przeciwnie.
Powtarzałam sobie:  Jestem panią Leidner. Jestem panią Leidner. Leżę na łóżku,
zasypiam. Wkrótce, już za chwilę, otworzą się drzwi.
Powtarzałam to, jakbym chciała się zahipnotyzować.  Jest prawie wpół do drugiej&
nadchodzi czas& Drzwi się otworzą& drzwi zaraz się otworzą& Zobaczę, kto wejdzie& 
Wzrok miałam utkwiony w drzwi. Za chwilę drzwi miały się otworzyć. Będę widziała, jak
się otwierają. I zobaczę osobę, która wejdzie.
Tego popołudnia musiałam być nieco przemęczona i rozbita wszystkimi wydarzeniami,
skoro mogłam przypuszczać, że w ten sposób rozwiążę tajemnicę.
I głęboko w to wierzyłam. Poczułam mrowienie w krzyżu. Dreszcz spłynął mi aż do nóg,
które jakby zupełnie sparaliżowane straciły czucie.
 Wpadasz w trans. I w tym transie zobaczysz&  , mówiłam do siebie.
I tak w kółko powtarzałam jedno i to samo.
 Drzwi się zaraz otworzą& Drzwi się zaraz otworzą& 
Czułam coraz bardziej lodowate zimno.
I nagle, powolutku, drzwi zaczęły się otwierać!
To było przerażające.
Nigdy przedtem ani potem nie przeżyłam czegoś podobnie okropnego.
Byłam całkowicie sparaliżowana, na wskroś zlodowaciała.! Nie mogłam ruszyć palcem.
Nie potrafiłabym drgnąć nawet wówczas, gdyby od tego zależało moje życie.
Byłam przerażona. Czułam zimny, przenikający mnie lęk!
Te wolniutko otwierające się drzwi.
Bezszelestnie.
Za chwilę zobaczę&
Powolutku, powolutku, coraz szerzej!
Do sypialni cichutko wszedł Bill Coleman.
Musiał się na śmierć przerazić.
Z przerazliwym krzykiem zerwałam się z łóżka i rzuciłam ku drzwiom.
Pan Coleman skamieniał, czerwona twarz jeszcze bardziej mu poczerwieniała, otworzył
usta ze zdumienia.
 Rety, rety!  powiedział.  Co tu się dzieje, siostro? Nagle powróciła rzeczywistość.
 Na miłość boską, panie Coleman! Ale mnie pan przestraszył!
 Przepraszam!  powiedział wykrzywiając twarz w przelotnym uśmiechu.
W tym momencie zobaczyłam, że trzyma w ręku małą wiązankę szkarłatnych jaskrów.
Takie ładne kwiatki, które rosły dziko wokół Tell Jarimdża. Pani Leidner bardzo je lubiła.
Spłonił się, był czerwieńszy od raka, kiedy powiedział:
 W Hassanieh nie można dostać żadnych kwiatów ani nic. Przykro mi było nie położyć
wiązanki na grobie, więc sobie pomyślałem, że tutaj zerwę, zrobię bukiecik i wstawię do tego
naczynia, w którym ona zawsze trzymała te kwiatki na stole, żeby pokazać, że jej nie
zapomniano, prawda? Głupie to może, ale wie siostra, co chcę powiedzieć&
Pomyślałam sobie, że to bardzo miło z jego strony. Ale jak on się zaczerwienił ze wstydu!
Anglicy zawsze purpurowieją, kiedy są wzruszeni. To było wprost słodkie ze strony pana
Colemana.
 Bardzo dobrze pan zrobił. To strasznie miło z pana strony, panie Coleman 
powiedziałam.
Wzięłam wazonik, wlałam do niego wody i wstawiliśmy kwiaty. Po tym, co pan Coleman
zrobił, zaczęłam go bardziej cenić. Potrafił okazać serce i miło się zachował. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl