[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wyszedł z łóżka i bez większego pośpiechu ubrał się i uczesał. Następnie podążył za Johnniem na dół. Wszyscy goście
zgromadzili się przy drzwiach prowadzących do ogrodu. Na ich twarzach malował się strach. Na widok Poirota Eryk zaczął
się krztusić ze śmiechu. Jean podeszła do detektywa i położyła dłoń na jego ramieniu.
 Proszę spojrzeć  powiedziała i dramatycznym gestem wskazała otwarte wejściowe drzwi.
 Mon Dieu!  wykrzyknął Poirot.  To sprawia wrażenie sceny z jakiejś teatralnej sztuki!
Uwaga ta była słuszna. W nocy spadł świeży śnieg i w bladym świetle wczesnego poranka świat wyglądał jak
zaczarowany. Nieskazitelnie białą przestrzeń mąciła tylko jedna wielka, szkarłatna plama.
Nancy Cardell leżała nieruchomo na śniegu. Miała na sobie ciemnoczerwoną pidżamę, spod której sterczały bose stopy,
jej ramiona były szeroko rozpostarte. Przechyloną na bok głowę otaczała masa ciemnych włosów. Nad dziewczyną unosiła
się cisza śmierci, a w jej lewym boku tkwiła rękojeść sztyletu . Plama krwi powoli rozszerzała się wokół nieruchomego
ciała.
Poirot podreptał po nieskazitelnym śniegu ku martwej dziewczynie. Nie poszedł na przełaj po pokrytym białym puchem
trawniku, wolał się trzymać alejki. Zlady dwóch par butów, jeden męskich, drugi damskich, wiodły do miejsca tragedii. Przy
czym ślady po męskim obuwiu wiodły w odwrotnym kierunku. Poirot przystanął i w zamyśleniu gładził podbródek.
Nagle z domu wybiegł Oskar Levering.
 Na litość!  krzyknął.  Co się tutaj dzieje?
Jego zdenerwowanie kontrastowało ze spokojem detektywa.
 To wygląda na morderstwo  odpowiedział. Eryk znów dostał ataku kaszlu.
 Trzeba coś zrobić!  krzyczał Levering.  Ale co, co?
 Należy natychmiast zawiadomić policję.
 Och!  jęknęli wszyscy równocześnie.
Monsieur Poirot spojrzał na nich pytającym wzrokiem.
 Tak, tak, to jedyne wyjście z sytuacji. Kto z państwa to zrobił? Po chwili milczenia naprzód wysunął się Johnnie.
 Koniec zabawy  powiedział.  Mam nadzieję, monsieur Poirot, że nie pogniewa się pan na nas. To był tylko
kawał. Umówiliśmy się, że nabierzemy pana. Nancy po prostu udaje trupa.
Monsieur Poirot przez chwilę patrzył na Johnniego bez specjalnego zdziwienia. W jego oczach zabłysły przelotne
iskierki humoru.
 Więc zażartowaliście sobie ze mnie  wyrzekł spokojnie.
 Bardzo pana przepraszam. Nie powinniśmy byli tego robić. To nie był najmądrzejszy pomysł. Proszę nam wybaczyć.
 Przeprosiny są niepotrzebne  zauważył Poirot. Johnnie odwrócił się.
25
 Wstawaj, Nancy!  krzyknął.  Nie będziesz przecież leżała tak cały dzień.
Leżąca na śniegu postać nie poruszyła się jednak.
 No, wstawaj!  powtórzył Johnnie.
Nancy nawet nie drgnęła. Johnniego przeszył dreszcz strachu.
 Co się dzieje?  zwrócił się do Poirota.  Dlaczego ona się nie rusza?
 Proszę za mną  burknął Poirot.
Ruszył przez grubą warstwę śniegu ku nieruchomo leżącej Nancy. Gestem ręki kazał innym pozostać na miejscu.
Starannie omijał ślady stóp. Johnnie poszedł za nim. Był przerażony świtającą mu w głowie prawdą. Poirot klęknął przy
dziewczynie, po czym dał chłopcu znak.
 Proszę dotknąć jej ręki i poszukać pulsu.
Johnnie pochylił się i po krótkiej chwili wydał z siebie jęk rozpaczy. Ręka Nancy była zimna, ramię sztywne jak kłoda.
Ani śladu pulsu.
 Ona nie żyje!  szepnął.  Jak to się mogło stać? I dlaczego? Poirot zignorował pierwsze pytanie.
 Dlaczego?  powtórzył.  Ja też się nad tym zastanawiam.
Pochylił się nad ciałem dziewczyny i otworzył jej zaciśniętą na jakimś przedmiocie dłoń. Oboje z Johnniem krzyknęli ze
zdumienia. W ręku Nancy błysnął czerwony kamyk.
Poirot szybko wsunął rękę do kieszeni. Była pusta.
 To ten rubin z puddingu  zdziwił się Johnnie. Poirot zaś pochylił się, by obejrzeć sztylet i czerwoną plamę na
śniegu.  To nie jest krew!  zawołał Johnnie.  To farba. To zwykła farba.
 Racja  odparł Poirot i wyprostował się.  To tylko farba.
 Więc jak& ?  zdziwił się Johnnie i zamilkł w pół zdania. Poirot skończył za niego.
 Jak umarła? To musimy wyjaśnić. Czy ona dzisiaj już coś jadła lub piła?
Ruszył z powrotem swoimi śladami do reszty zgromadzonych. Johnnie podążał za nim.
 Wypiła filiżankę herbaty  mówił chłopak.  Pan Levering ją dla niej zaparzył. Ma w swoim pokoju maszynkę
spirytusową.
Głos Johnniego był donośny i wyrazny. Levering dosłyszał jego słowa.
 Zawsze ją wożę ze sobą  oświadczył.  To jedna z najprzydatniejszych rzeczy na świecie. Podczas naszej wizyty
moja siostra była z niej bardzo zadowolona. Oszczędza to bowiem służbie mnóstwa pracy.
Poirot przyklęknął i z przepraszającą miną przyjrzał się kapciom na stopach Leveringa.
 Widzę, że zmienił pan obuwie  mruknął cicho.
Levering utkwił w nim wzrok.
 Panie Poirot!  krzyknęła Jean.  Co my teraz zrobimy?
 Jest tylko jedna rzecz do zrobienia, mademoiselle. Trzeba wezwać policję.
 Zaraz to zrobię!  zwołał Levering.  Tylko włożę buty. To nie potrwa długo. A wy wejdzcie do środka, bo się
pozaziębiacie. I ruszył do domu.
 Pan Levering jest niezwykle roztropny  zauważył Poirot.  Posłuchajmy zatem jego rady.
 Może należałoby obudzić ojca i pozostałych domowników?
 Nie  powiedział Poirot stanowczo.  To absolutnie niepotrzebne. Do przybycia policji nie wolno tu niczego
dotykać. Lepiej chodzmy do środka. Może do biblioteki? Chcę państwu opowiedzieć pewną historyjkę, która może na chwilę
pozwoli wam zapomnieć o tej tragedii.
Ruszył naprzód. Reszta podążyła za nim.
 Jest to historyjka pewnego rubinu.  Poirot rozsiadł się wygodnie w fotelu.  Bardzo słynnego rubinu, który należał
do bardzo słynnego człowieka. Nie wymienię jego nazwiska, ale jest jednym z wielkich tego świata. Otóż ten wielki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl