[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wcześniej, tym lepiej. Lecz główny szkopuł tkwił w jej wdowieństwie. W obyczajach
Komanczów nie było ściśle zalecanego okresu żałoby i zwolnienia z niej mógł udzielić
jedynie ojciec kobiety. Jeśli nie miała ojca, odpowiedzialność ta spoczywała na wojowniku,
który był jej głównym żywicielem. W przypadku Tej Która Stoi Z Pięścią mogła ona zwrócić
się o zwolnienie tylko do Wierzgającego Ptaka. On jeden był władny stanowić, od kiedy
przestaje być wdową. A to mogło potrwać długo. Tańczący Z Wilkami próbował dodać
otuchy swojej ukochanej, mówiąc, że wszystko się ułoży i nie ma się co martwić. Lecz ona i
tak się martwiła. W przystępie jednej z fal przygnębienia wywołanego tą sprawą
zaproponowała, by razem uciekli. Ale on tylko się roześmiał i nie podejmowano więcej tego
tematu.
Korzystali z okazji. Dwukrotnie w ciągu czterech dni, które nastąpiły po ich
zespoleniu nad rzeką, wychodziła w ciemnościach wczesnego poranka z wigwamu
Wierzgającego Ptaka i wślizgiwała się nie zauważona do tipi Tańczącego Z Wilkami. Leżeli
ze sobą do pierwszego brzasku i rozmawiali szeptem, obejmując swoje nagie ciała pod derką.
Wziąwszy wszystko razem, postępowali tak, jak można tego oczekiwać od dwojga
ludzi całkowicie zatraconych w miłości. Byli uszlachetnieni, przezorni i zdyscyplinowani.
I niemal nikogo nie oszukali.
Każdy w obozie, kto był na tyle dorosły, by wiedzieć, jak wygląda miłość między
mężczyzną a kobietą, dostrzegał ją na twarzach Tej Która Stoi Z Pięścią i Tańczącego Z
Wilkami.
Większość ludzi nie mogła w głębi duszy zdobyć się na to, by potępić miłość,
niezależnie od okoliczności. Ci nieliczni, którzy mogli się poczuć obrażeni, trzymali język za
zębami z braku dowodów. Co ważniejsze, ich więz nie stanowiła zagrożenia dla ogółu hordy.
Nawet starsi, konserwatywni jej członkowie musieli przyznać, że ich ewentualny ożenek
byłby całkiem rozsądny.
W końcu oboje byli białymi.
2
Piątej nocy po spotkaniu nad rzeką Ta Która Stoi Z Pięścią musiała się znów z nim
zobaczyć. Poczekała, aż wszyscy w wigwamie Wierzgającego Ptaka zasną. Odczekała jeszcze
długą chwilę po tym, jak odgłosy lekkiego chrapania wypełniły tipi, chcąc zyskać pewność,
że jej wyjście pozostanie nie zauważone.
Uświadomiła sobie właśnie, że w powietrzu unosi się silny zapach deszczu, gdy ciszę
rozdarł nagły szwargot podnieconych głosów. Głosy były na tyle głośne, by wszystkich
obudzić, i w parę sekund pózniej pozrywali się z posłań i wybiegli na zewnątrz.
Coś się przydarzyło. Cała wioska była na nogach. Pobiegła główną aleją w ciżbie
innych ludzi, pędzących w stronę wielkiego ogniska, które wydawało się być ośrodkiem
zainteresowania. W zamieszaniu na próżno szukała wzrokiem Tańczącego Z Wilkami i
dostrzegła go dopiero, gdy zbliżyła się do ogniska.
Kiedy przecisnęli się do siebie przez tłum, zauważyli nowych Indian skupionych
niedaleko ogniska. Było ich z pół tuzina. Wielu innych leżało rozciągniętych na ziemi,
niektórzy martwi, inni straszliwie poranieni. Byli to Kiowowie, odwieczni przyjaciele i
towarzysze wypraw myśliwskich Komanczów.
Sześciu nietkniętych mężczyzn było wprost oszalałych ze strachu. Płomiennie
gestykulowali, rozmawiając na migi z Dziesięcioma Niedzwiedziami i dwoma lub trzema
jego najbliższymi doradcami. Widzowie zamilkli w oczekiwaniu, przysłuchując się, jak
rozwija się opowieść Kiowów.
Ona i Tańczący Z Wilkami niemal już pokonali dzielącą ich przestrzeń, gdy kobiety
zaczęły krzyczeć. W chwilę potem zgromadzenie rozpierzchło się, a kobiety i dzieci pobiegły
do swoich wigwamów, garnąc się ku sobie w panice. Wojownicy zbili się w gromadę wokół
Dziesięciu Niedzwiedzi i ze wszystkich ust dobywało się jedno słowo. Przetaczało się ono po
wiosce jak grzmot, który zaczął wstrząsać czarnym niebem nad głową.
Było to słowo dobrze znane Tańczącemu Z Wilkami, bo wielekroć słyszał je w
rozmowach i opowieściach.
 Pawnisi. Z Tą Która Stoi Z Pięścią u boku przepchnął się bliżej wojowników
stłoczonych wokół Dziesięciu Niedzwiedzi. Gdy przypatrywali się im, mówiła mu na ucho,
co przydarzyło się Kiowom.
Wyruszyli małą grupą, mniej niż dwudziestu mężczyzn, na poszukiwanie bizonów
jakieś dziesięć mil na północ od obozu Komanczów. Tam uderzyła na nich potężna wojenna
wyprawa Pawnisów, co najmniej osiemdziesięciu wojowników, a może więcej. Zostali
zaatakowani w ostatnich blaskach zachodu słońca i nikt z nich nie uszedłby z życiem, gdyby
nie zmrok i lepsza znajomość terenu.
Zatarli ślady odwrotu najlepiej jak potrafili, ale przy tak wielkiej armii było tylko
kwestią czasu, kiedy Pawnisi natrafią na ten obóz. Możliwe, że nawet już zajęli pozycje.
Kiowowie sądzą, że na przygotowania zostało najwyżej parę godzin. To, że nastąpi atak,
najpewniej o świcie, było z góry przesądzone. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl