[ Pobierz całość w formacie PDF ]

inteligencją, wrażliwością i intuicją. A to wszystko zmienia, prawda?
R
L
T
- Odwieczny problem, co poeta czy malarz chciał wyrazić w swoim dziele. I do
kogo to dzieło tak naprawdę należy, gdy już zacznie funkcjonować w publicznym
obiegu.
Spojrzał na szkicownik.
- Akurat ten obrazek jest i twój, i mój. Oddaje to, co czułem w galerii i podczas
pozowania. I oddaje twoje pragnienie wobec mojej osoby. - Przerwał na moment,
dumając o czymś głęboko, po czym otrząsnął się, rozluznił i dodał znacząco: - Pora, byś
spełniła swoją obietnicę.
- Jak mus, to mus - odparła z uśmiechem, niecierpliwie ściągając z siebie koszulkę.
R
L
T
ROZDZIAA SIÓDMY
W niedzielny poranek Lydia obudziła się wtulona w Jake'a. Jej ramiona mocno go
oplatały, jego udo było wciśnięte między jej uda, a jego policzek był przyciśnięty do jej
ramienia. Było jej ciepło i wygodnie. Dziwne, ale czuła się jak w domu, a nie w
hotelowym pokoju setki kilometrów od swojego mieszkania w Londynie.
Z uśmiechem przypomniała sobie nocne ekscesy. Zgodnie z obietnicą
doprowadziła Jake'a do takiego orgazmu, że cała galaktyka wybuchła mu w głowie. Lecz
nie skończyło się na tym. To był dopiero początek erotycznego szaleństwa.
A teraz obudziła się w ramionach Jake'a, czując się bezpieczna i doceniona.
To byłoby zbyt łatwe, by przyzwyczaić się do takiego budzenia każdego dnia. Zbyt
łatwe, by pozwolić sobie zakochać się w Jake'u. A miał wszystko to, czego szukała w
partnerze: gorące serce, inteligencję, boskie ciało i nadzwyczaj seksowny uśmiech.
Nie wspominając o tym, że był mistrzem miłosnych igraszek.
Nie szukał jednak partnerki. Otwarcie wyznał, że koncentruje się na karierze. Ten
romans miał jasno określone granice, a Lydia nie miała zamiaru przełamywać barier,
którymi otaczał się Jake.
Mimo to czuła się niewiarygodnie szczęśliwa.
Lot do Tromsø trwaÅ‚ dwie godziny. Lydia usiadÅ‚a przy oknie i rysowaÅ‚a chmury, a
Jake czytał gazetę. Mimo wczesnej pory, gdy wysiadali z samolotu było szaro i padał
śnieg. Dookoła było biało.
- To się nazywa prawdziwy śnieg - zachwycała się Lydia.
- Musimy się pośpieszyć na autobus - ponaglał ją Jake.
- Nie możemy wynająć samochodu?
- Jesteśmy za kołem polarnym, więc lepiej nie ryzykować, że zakopiemy się w
jakiejś zaspie. Autobusy są bezpieczniejsze. Większe, masywniejsze, no i mają
przymocowany z przodu pług.
Gdy ruszyli w drogę, Lydia z podziwem patrzyła na olbrzymie zaspy na
poboczach.
R
L
T
- Kilka lat temu w Tromsø jeszcze w kwietniu byÅ‚o dwa i pół metra Å›niegu - poin-
formował ją Jake.
- Niemożliwe!
- To były rekordowe opady, ale zawsze jest biało.
Autobus zatrzymał się przed hotelem i wysiedli.
- Więc tu zatrzymamy się na noc - powiedziała Lydia.
- Niezupełnie.
- Jak to?
- Niespodzianka. Obiecuję, że przeżyjesz coś nadzwyczajnego. - Spojrzał na
zegarek. - Zdążymy jeszcze coś zjeść.
Po lunchu poszli do hotelowej recepcji, gdzie dostali kombinezony śniegowe.
- Idziemy na narty?
- Nie, moja. droga. Na coś znacznie ciekawszego. I nie będziesz musiała absolutnie
nic robić.
- Jestem prawnikiem. Nie cierpiÄ™ niespodzianek.
- Jesteś artystką. I uwielbiasz nowe przeżycia. - Podał jej mniejszy kombinezon. -
Jeszcze go nie wkładaj. Najpierw czeka nas jazda autobusem.
Tym razem autobus zatrzymał się przed wielką chatą z bali drewnianych. Kiedy
wysiedli, rozległo się szczekanie psów.
Jake uśmiechał się od ucha do ucha.
- Zapraszam na przejażdżkę psim zaprzęgiem. Tylko ty, ja i mrozna północ. Oraz
husky. Teraz włóżmy kombinezony.
Przewodnik zaczął coś mówić po norwesku, lecz gdy spostrzegł, że Jake wszystko
jej tłumaczy, przeszedł na angielski:
- Mam na imię Erik. Przejażdżka potrwa około godziny, a gdy wrócimy,
dostaniemy gorÄ…cej czekolady. To sÄ… nasze husky, dzielne, silne i nadzwyczaj
wytrzymałe psy.
Lydia uklękła i zaczęła je głaskać po grzbietach, na co odpowiedziały jeszcze
mocniejszym machaniem ogonów.
R
L
T
- Nie spytałem cię o to, choć powinienem, ale już widzę, że lubisz psy. Masz ja-
kiegoÅ› w domu?
- Emma ma czarnego labradora. Chciałam mieć psa, gdy byłam dzieckiem, ale
rodzice się nie zgodzili. Mówili, że to za dużo bałaganu, no i trzeba chodzić na spacery...
- U nas zawsze były psy. Dziadkowie mieli dwa elkhundy, bojowe psy wikingów.
- Psy bojowe?
- Tak, ale wcale nie są grozne, gdy się je dobrze ułoży. Są bardzo ciekawskie i
robią mnóstwo hałasu, więc ludzie się ich boją. Moja matka ma dwa białe terierki,
nazywają się Poppy i Woody. Strasznie je rozpuściła, są potwornie rozpieszczone.
Gdy zaprzężono psy, Jake pomógł Lydii wsiąść do sanek i otulił ją futrami.
- Pojedziesz w innych saniach? - spytała.
- Nie, kochanie, pojedziemy razem.
- Potrafisz prowadzić psi zaprzęg? - To musi być bardzo trudne, pomyślała. Do
każdych z sań zaprzężono osiem psów.
- Dawno tego nie robiłem, ale to jak z jazdą na motocyklu, nigdy się nie zapomina.
Nie martw się, będziesz ze mną bezpieczna.
Erik ruszył przodem po miękkim śniegu, oni jako drudzy, a za nimi jeszcze trzy
zaprzęgi. Lydia miała wrażenie, jakby lecieli przez baśniową krainę.
Migające po bokach świerki wyglądały niczym leśne duszki na tle błyszczącego
jak diamentowy pył śniegu. Jechali po świeżym puchu i po twardych jak skała
zmarzlinach, po głębokich, mrocznych parowach i skutych lodem jeziorach.
Czuła za sobą obecność Jake'a, który sprawnie prowadził zaprzęg. Roztaczał wokół
siebie aurę bezpieczeństwa, był jak niezwyciężony wiking. Z kimś takim u boku można
niczego się nie obawiać, pomyślała.
Po powrocie do chaty rozgrzali się gorącą czekoladą, a gdy wrócili do hotelu, było
już zupełnie ciemno i temperatura spadła jeszcze niżej.
- Zamarzłaś? - spytał Jake.
- Brr... Ale było cudownie.
- Musimy się rozgrzać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl