[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Na zewnątrz jest ich więcej  przypomniał mu ponury Bane.
Nie zrażony tym Brocando zaciągnął najbliższego martwego moula na balkon
opromieniony pierwszymi blaskami poranka, zwinął dłonie w trąbkę i ryknął:
 Tooo jaaa, Brooocaaandoooo! Wróóóciłeeeem!
I zwalił nieboszczyka przez barierkę.
Na placu było już trochę ludzi, a sądząc po odgłosach, zarówno wieść o po-
wrocie, jak i jej bezpośredni efekt, czyli latający moul, zostały przyjęte wręcz
entuzjastycznie.
 Pomóżcie mi z tronem  rzucił Brocando do towarzyszy, po czym zatarł
ręce i złapał za oparcie.
W końcu unieśli go dopiero we trójkę, przy czym Glurk w jednym ręku trzy-
mał nieco wymiętego wymoczka w koronie, który próbował prysnąć, ledwie me-
bel drgnął.
 Antiroc, oddaj koronę!  polecił Brocando.  Mówię o tym co masz na
głowie, a co nie jest twoje.
 Myśleliśmy, że nie żyjesz. . .
 A gdyś mnie zobaczył, to wzruszenie siły ci odebrało, co?  warknął Bro-
cando.
57
 Ktoś musiał zostać królem! Starałem się, jak mogłem, dla dobra ludu. . .
Ciągu dalszego nie było, gdyż do sali wpadł moul goniony przez dwie strzały
i z pół tuzina tubylców. Strzały dogoniły moula prawie natychmiast, toteż nikt się
nim nie interesował, natomiast nowo przybyli nie zainteresowali się nawet prawo-
witym władcą, lecz bez słów, za to z pełnym zdecydowaniem odebrali Antiroca
z uchwytu Glurka i skierowali się ku balkonowi.
 Nie możesz im na to pozwolić!  oznajmił Snibril, podchodząc do Bro-
canda.
Tymczasem czterech Zwinnów złapało Antiroca za ręce i nogi i zaczęło bujać
z całkowicie jednoznacznym zamiarem.
 Na trzy puszczamy!  zakomenderował jeden.  Raz. . .
 Dlaczego nie?  zdziwił się Brocando.
 Bo to twój brat!
 Racja. Moi mili, postawcie tego obwiesia na podłodze  polecił Brocando.
 Nie każe wam puszczać go wolno, bo się za długo znamy. Widzicie, mamy
problem: nie jest właściwa sytuacja, w której poddani wyrzucają przez balkon
krewnych panującego. To by się mogło okazać zarazliwe. . .
 Doskonale  skomentował Snibril.
 Wobec tego pozostaje tylko jedno: wyrzucę go własnoręcznie!
 NIE!  zabrzmiało chóralnie, przy czym Antiroc był głośniejszy od
wszystkich pozostałych.
 %7łartowałem.  Sądząc po minie, Brocando bynajmniej nie żartował. 
%7łeby to wszyscy. . . no, dobrze. To może mam się jeszcze wstydzić za zdrajców
zrzucanych ze skały?!. . . No, wasze szczęście. Taka była tradycja i królewski obo-
wiązek. Teraz je sobie zmienimy, niech już będzie moja królewska krzywda. Mo-
żecie go puścić. Niech się stąd wynosi!
Puszczony Antiroc wylądował na czworakach i tak pozostał.
 Przecież oni mnie zabiją!  pisnął nie bez racji.
 A dziwisz im się? Jakby tak ktoś mojego ojca sprzedał w niewolę, też bym
go zabił. Naturalnie, możesz się udać w ślady swego doradcy i totumfackiego. . .
 Ale Gormaleesh zszedł na dół!  Antiroc pozieleniał.
 Tak się nazywa? Też paskudnie. Cóż, pogwarzycie o starych dobrych cza-
sach. . .  Brocando skinął na czterech niedoszłych instruktorów latania.  Jeśli
się będzie za długo zastanawiał, pomóżcie mu podjąć jedynie słuszną decyzję.
Cała czwórka jednomyślnie zdecydowała, że czas do namysłu właśnie się
skończył, i jak na komendę ruszyła ku Antirocowi. Ten nie czekał ani sekundy
 na czworakach pognał ku drzwiom do sekretnych schodów i zatrzasnął je za
sobą.
 Niech się tam nawzajem pozagryzają  westchnął Brocando  wszystko
mi jedno. Wejście jednak trzeba będzie jakoś zablokować, żeby mi tu nie przycho-
dzili na audiencje. To tyle, jeśli chodzi o tajne przejście. Skończcie może z tymi,
58
którzy się pochowali po mieście: wątpię, żeby mieli jeszcze ochotę się bić.
 A jakbyśmy tak wzięli jeńca, to co mamy z nim zrobić, wasza królewska
mość?  spytał najbardziej rozgarnięty.  Albo i paru jeńców?
 Cóż, jak wiecie, okolica nie obfituje w podziemia i lochy  przypomniał
Brocando.  Może więc byście byli tak mili i uniknęli brania jeńców? Uprości-
łoby nam to wszystkim życie.
 Nie powinno się zabijać wroga, który rzucił oręż  odezwał się Bane.
 Naprawdę? A zawsze uważałem, że to najlepsza pora  zdziwił się Bro-
cando.  No cóż, całe życie człowiek się czegoś uczy. . .
Rozdział jedenasty
Snibril siedział sobie przed pałacowymi stajniami, obserwując Rolanda po-
chłaniającego zawartość prowizorycznego żłobu. %7łłób był prowizoryczny z tego
samego powodu, dla którego koń nie był w stanie stać pod dachem  gabaryty je-
go wierzchowca i tutejszych tak się różniły, że do stajni po prostu się nie mieścił.
Roland nie miał jednakże nic przeciwko temu. Snibril też.
W sali bankietowej trwało przyjęcie, którego odgłosy docierały na podwórze.
Przebijał się przez nie harfoflet Pismire a, który tak fałszował, że uszy więdły. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl