[ Pobierz całość w formacie PDF ]

drugiego spalił razem z posterunkiem. Na wsi, niedaleko Dąbrowy. Jemu niedobrze się
sprzeciwiać.
Cygan poczuł zimny pot, spływający cienką strużką pod koszulą. Przebiegło mu przez
głowę, że bezpieczniej czułby się chyba... chyba w rękach prokuratora. Ten przecież nie
zadusi ani nie pchnie nożem. A z tym... kto wie, co jeszcze będzie?
Skulił się w sobie, przymknął oczy. Zastanawiał się, czy ma jakieś szanse ucieczki, i
doszedł do wniosku, że żadne. Wyjrzał przez szybę. Mijali ulice w zawrotnym tempie. Nagle
pomyślał, że jeżeliby tak zaczął ich gonić na przykład milicyjny radiowóz, to może... może
byłoby jednak lepiej? Pierwszy raz w swej dość długiej karierze przestępczej zatęsknił za
milicją.
Na cichych ulicach Pragi jeszcze przyśpieszyli tempa, chwilami ocierając się niemal o
drzewa lub kioski. Na Wiatracznej stał milicjant i na ich widok machnął ręką, wyraznie
domagając się zatrzymania. Ale kapitan w ostatniej chwili skręcił tak gwałtownie w jego
kierunku, że tamten przerażony odskoczył, potknął się o wystający z bruku kamień,
przyklęknął na moment. Potem zerwał się, ale samochód był już daleko.
- Banda, psiakrew! - krzyknął za nim, rozwścieczony. - Czekaj, ty! - pogroził pięścią. -
Już ja cię kiedyś dostanę. Odsapnął, obciągając na sobie mundur, poprawił pas. I nagle
nadstawił uszu. Od Saskiej Kępy leciał z wiatrem ryk syreny milicyjnej. Wpatrzył się w ulicę,
dojrzał radiowóz, poznał Komendę Ruchu i ucieszył się. - O, czekaj! Teraz cię mam.
Wybiegł na jezdnię, ale samochód z niebieskimi pasami po bokach już hamował.
Pisnęły cienko opony, starszy sierżant wychylił się przez opuszczoną szybę i krzyknął:
- Czarny citroen jechał tędy? Leci jak wariat, nie możemy go złapać...
- Tak, o mało mnie nie rozjechał, psia jego mać. Tam polecieli - pokazał ręką w stronę
Gocławka.
Radiowóz już rwał naprzód. Kierowca zgasił syrenę. Gnali teraz w ciszy, wpatrzeni
przed siebie, mrużąc oczy z natężenia, aż bolały.
Po godzinie szukania zrezygnowali.  Cytryna jakby się pod ziemię zapadła. Nie
darmo Szczęsny dostał najlepszy motor...
***
Po kwadransie szaleńczej jazdy kapitan zatrzymał samochód przed starym,
parterowym domkiem na wąskiej uliczce Grochowa.
Sklep Grubej Irmy był zamknięty na kłódkę, w żadnym oknie się nie świeciło.
Dąbkowski wyskoczył z wozu i obszedłszy dom dokoła, zastukał w drzwi sklepowe.
Otworzyły się niemal natychmiast.
- Tędy - szepnął kobiecy głos.
Na znajomym terenie Cygan od razu poczuł się lepiej. W świetle latarki, którą trzymał
jeden z podoficerów, rozpoznał jasne włosy Markowskiej i chwycił ją za ramię.
- Ty... - Baśka zaczęła mu coś szeptać, ale Kora odsunął ją niecierpliwie.
- Rozmówki młodej pary na potem - mruknął. - Czasu będzie dość.
Weszli na stryszek. Grubej Irmy nie było. Udawała, że śpi. Nie chciała mieć z takimi
sprawami nic wspólnego. Jakby co, to zawsze może potem poskarżyć się milicji, że nieznani
ludzie wkradli się do sklepu, pewnie w celach rabunkowych.
Nie zapalali światła, tylko Dąbkowski położył na skrzynce od cukru swoją latarkę,
która rzucała długi snop promieni w jeden kąt strychu. W tym kącie Szczęsny przyjaznym
pchnięciem swych silnych ramion usadził Cygana, po czym zwrócił się do pozostałych:
- Jeden do wozu, reszta gdzie chce. My tu mamy trochę do pogadania.
Przelotne spojrzenie na Korę przypomniało mu, żeby na wszelki wypadek nie
odstępował Markowskiej. Podoficer odpowiedział ledwo dostrzegalnym przymknięciem
powiek.
Gdy zostali sami, kapitan przez chwilę uważnie przyglądał się Cyganowi, mrużącemu
oczy w ostrym świetle latarki. Wreszcie rzekł:
- Mówili ci, kim jestem? Cygan skinął głową.
- Słyszałeś o mnie?
- Tak. Parę razy. Szczęsny uśmiechnął się.
- To dobrze. Wiesz, że się z ludzmi nie patyczkuję? Cygan znów potwierdził.
- No, to uważaj...
Kapitan lewą ręką wyjął z kieszeni portfel - prawą miał przez cały czas w kieszeni,
jego  siódemka była odbezpieczona - i cisnął nim w Cygana. Ten schwycił w locie, nie
rozumiejąc jeszcze, o co chodzi.
- Zobacz!
Cygan otworzył czarny, nowiutki portfel z plastyku i zajrzał do środka. Były tam
cztery pięćsetki i jeszcze kilka setek.
- Oddaj - Szczęsny wyciągnął lewą rękę. Cygan z ociąganiem podał mu portfel.
- O co chodzi? - mruknął, teraz już tylko zaciekawiony. Na widok pieniędzy poczuł,
że sprawa wygląda realnie.
- O Szarego - odparł Szczęsny bez namysłu. Cygan drgnął i jakby zmalał.
- Ja nic nie wiem.
- Szkoda. Milczeli chwilę.
- Jestem szybki nie tylko z nazwy...
Zabrzmiało to jak ostrzeżenie i tak je Cygan zrozumiał. Przypomniało mu się, co
usłyszał po drodze w samochodzie, i znowu poczuł strużkę potu na plecach. Prawa ręka
tamtego nie opuszczała kieszeni.  Zastrzeli - pomyślał. - Taki to naprawdę się nie
patyczkuje .
- Przypomniałeś sobie?
- O czym? - chciał zyskać na czasie.
- Ja dwa razy powtarzać nie lubię.
- Co chcesz wiedzieć?
- Wszystko. Kto sprzątnął Szarego, dlaczego, jak i kiedy?
- Szarego czy Wojtka?
- Idiota. Po mordzie chcesz?
 %7łeby to tylko po mordzie - pomyślał Cygan frasobliwie - to by jeszcze nie było
zmartwienia . Spojrzał niechętnie w czarne, ostre, oczy Szybkiego. Nie, z nim lepiej nie
zaczynać. Trudno.
- Ewa go zabiła. W styczniu, gdzieś na początku. Taka jedna, co z nim przedtem
chodziła. Ewa Pilsz. Teraz jej tu nie ma.
- Co się z nią stało?
- Nie wiem. Tego naprawdę nie wiem.
Szczęsny zrozumiał, że w tym ostatnim zdaniu Cygana nie było kłamstwa.
- Dlaczego go sprzątnęła?
- Mówią, że ona się bała, że ją wsypie. Bo oni przedtem razem załatwili jednego
takiego... Kierowcę Bruzika. Wlali mu coś do wódki czy do herbaty. Pewnie do herbaty, bo
on miał popołudniową zmianę i właśnie na miasto jechał, to by wódki nie pił.
- Co to było?
- A jakieś - Cygan skrzywił się i podrapał po dawno niemytej głowie. - Coś na sen. On
zasnął pewnie nad kierownicą i...
- Wiem. Rozbił wóz i siebie na rogu Szucha i Ujazdowskich.
- Zgadza się. No, więc potem Ewa Pilsz - Szarego.
- Gdzie to było?
- Tu.
- Tu, gdzie siedzimy?
- No. Tak mówią, ja nie widziałem. Potem oni go przewiezli do...
- Co to znaczy:  oni ? Kto był oprócz Ewy?
- Obcy gość. Nie z Grochowa, a może i nie z Warszawy. Ma... - Cygan urwał nagle.
Szybko skojarzył w myśli dwa fakty i ścierpła mu skóra. Przecież Szybki też ma starą, czarną
 cytrynę ...
- No? Co ma? Wóz?
- Wóz. Taki jak...
- Jak co? Mam ci szerzej pysk otworzyć?
- Ma czarną czy granatową  cytrynę z dobrym motorem.
- Taką jak moja?
- Tak. Nie wiem... Ja tamtej nie widziałem.
- Nie kłam! - rzucił ostro kapitan.
- Nie widziałem, jak pragnę zdrowia. Może taka sama, może inna. Mało to czarnych
 cytryn w Polsce?
- Miała warszawskie znaki i numer?
Ale Cygan nie dał się podejść.
- Jak nie widziałem, to skąd mogę wiedzieć? Nie wiem.
- Więc gdzie go przewiezli?
- Do lasku, jak się jedzie do Otwocka i Zwidra. Tam go gdzieś zagrzebali. Ewa z tym
obcym.
Szczęsny czekał chwilę, czy Cygan coś jeszcze doda. Potem pomyślał, że tamten mógł
po prostu nie wiedzieć o wydobyciu zwłok Bednarskiego. Zastanawiał się, czy to już
naprawdę wszystko, co można było z Cygana wyciągnąć, gdy usłyszał skrzyp drabiny i we
drzwiach ukazał się Kora.
- Szefie, gliny łażą po Grochowskiej - mruknął z niepokojem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl