[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pokręciły głowami.
- Szukasz Helen? - zapytał ktoś za moimi plecami. Zobaczyłam pannę
Dalrymple, a koło niej potężną, ponurą nauczycielkę matematyki, pannę
Raglan. W ciemnych szatach wyglądały jak kruki, choć panna Dalrymple
uśmiechała się szeroko. - Helen, biedactwo, ma dzisiaj karę. Głuptas!
Powinna już znać zasady.
- Niektórzy wiecznie pakują się w kłopoty - burknęła panna Raglan.
123
- Muszę z nią porozmawiać, choćby przez chwilę - jęknęłam. - Gdzie jest?
- No cóż, niestety musisz poczekać - orzekła panna Dalrymple. Zmrużyła
oczy. - Chyba że mamy jej coś przekazać?
- Nie, nie - wycofałam się. - Dziękuję.
Leżałam na łóżku i czekałam, aż Helen wróci, ale godziny mijały, a jej nie
było. Nie mogłam dłużej czekać. Może zachorowała i znowu trafiła do
infirmerii. Muszę się spotkać z Sebastianem, zanim będzie za pózno. Za
pózno, za pózno. Te słowa niosły się echem w mojej głowie jak ostrzeżenie.
Sebastian czekał przy bramie, tak jak się umówiliśmy. Wycinek z gazety
był ukryty w mojej kieszeni. Może jeszcze poczekać. Najpierw chciałam
usłyszeć, co ma do powiedzenia.
- Dziękuję, że przyszłaś - powiedział, jakbyśmy się spotkali na
surrealistycznym przyjęciu. Głos mu drżał, podobnie jak dłoń, gdy pomagał
mi wsiąść na konia. Przywarłam do niego, jakbyśmy mieli nigdy się nie
rozstawać, i klacz ruszyła galopem. Wydawało mi się, że w tętencie kopyt
słyszę refren: za pózno, za pózno, za pózno... Nad wzgórzami pojawiła się
mgła, księżyc zawisł na niebie. Sebastian ponaglał wierzchowca i wkrótce
rozpoznałam zarys budynków poniżej. Byliśmy przy Fairfax Hall.
Sebastian ściągnął cugle i koń ostrożnie schodził ze wzgórza w stronę
domu. Widziałam staw, nad którymsiedziałyśmy i szkicowałyśmy elegancką
fontannę. Teraz ją wyłączono, ogród spowijały cisza i mrok.
- Dlaczego tu jesteśmy? - Szczękałam zębami z zimna.
- Chciałem ci coś pokazać.
- Zeskoczył z konia. Szłam za nim przez trawę, aż znalezliśmy się przy
niewyraznym kształcie - ciemnym głazie wśród krzaków Uświadomiłam
sobie, że dokładnie w tym miejscu, jak mi się zdawało, widziałam Helen.
- Spójrz, Evie. - Ujął moją dłoń zimnymi palcami. Razem stanęliśmy przed
granitowym nagrobkiem.
 Pamięci ukochanego syna
Sebastiana Jamesa Fairfaksa
urodzonego w 1865 roku
zmarłego z własnej ręki w 1884 roku
Panie, świeć nad jego duszą"
To mój nagrobek. To ja.
Strach obmył mnie lodowatą falą.
- Nie dramatyzuj, to głupi...
124
- To prawda. - Wydawał się śmiertelnie znużony i smutny. - Rodzice
wznieśli ten nagrobek tak, żeby widzieć go z domu. Ale się pomylili. Nie
umarłem w 1884. Nigdy nie umarłem.
Nie, nie, nie. Chciało mi się krzyczeć, ale starałam się zachować spokój.
Rozsądna, rozważna Evie, zawsze logiczna i przytomna...
- Przecież nie nazywasz się Fairfax - zauważyłam.
- Sebastian James, nie pamiętasz? Przedstawiłem ci się drugim imieniem.
Bardzo wygodnie zapomniałem o nazwisku. Przepraszam, że cię okłamałem,
ale nie miałem wyboru.
- Proszę, przestań...
- Biedna Evie. Myślisz, że oszalałem, prawda? I masz rację. Oszalałem, gdy
zacząłem się z tobą spotykać, gdy to ciągnąłem, gdy się w tobie zakochałem.
Zakochał się. Miłość.
To było słowo z innego świata, ale tylko to miałam. Sebastian mnie kocha.
Ja kocham jego. Musiałam się tego trzymać i nigdy nie rezygnować.
- Ponieważ cię kocham, muszę wyznać ci prawdę - ciągnął. - Już za pózno,
by udawać, że to wszystko dobrze się skończy.
Za pózno. Moje serce było puste jak splądrowany grób.
- Dzisiaj wrócisz do szkoły i już nigdy więcej mnie nie zobaczysz. Muszę
ci to wytłumaczyć. Pozwól mi.
- Dobrze - odparłam odruchowo, ale moje słowa zdawały się płynąć ze
snu.
Odeszliśmy od granitowego nagrobka. Sebastian rozłożył pelerynę na
trawie. Usiadłam, on przechadzał się nerwowo, jakby nie wiedział, od czego
zacząć. A potem wyjął z kieszeni małą książeczkę i wsunął mi w dłonie.
- Musisz to przeczytać. Nawet jeśli nie uwierzysz mnie, uwierzysz jej.
- Komu? O kim ty mówisz?
- O Agnes, ma się rozumieć. To jej pamiętnik. Jest tu wszystko, co
powinnaś wiedzieć.
Spojrzałam na malutką, poplamioną książeczkę. Stroniczki pokrywało
drobne pochyłe pismo. Niektóre kartki się skleiły, atrament wyblakł. Na
pewno była bardzo stara.
Wpadłam w panikę. Głos mi się załamał.
Skąd to masz?
- Proszę, Evie. Przeczytaj. Dla mnie. Dla nas. Proszę.
125
Słowa tańczyły mi przed oczami. Czy naprawdę w końcu poznam prawdę?
Zaczęłam odczytywać pochyłe litery:  Dowiedziałam się, że najdroższy S.
wreszcie wrócił z podróży..."
Rozdział 40
Dotarłam do ostatniego wpisu w pamiętniku. Sebastian siedział u mojego
boku, nie zauważaliśmy upływu czasu. Towarzyszyłam Agnes w jej dziwnej
drodze. Jej opowieść dobiegała końca:
 11 grudnia 1884 Po męczącej podróży dojechałyśmy do Wyldcliffe,
jesteśmy tu już od kilku dni. Marta i jej krewni obiecali dyskrecję, póki nie
odważę się spotkać z rodzicami. Są dla nas bardzo dobrzy. Jej siostrzeniec
John niedawno się ożenił, a jego żona uwielbia moją małą, zachwyca się jej
rączkami i nóżkami. Wszyscy już ją pokochali. Ich miłość i wyrozumiałość
ułatwią mi zadanie, ale i tak obawiam się pierwszego spotkania z rodzicami.
Nadal nie wiem, czy śmiało zapukać do ich drzwi, czy najpierw napisać. O
zmierzchu chodzę na dalekie spacery. Dziecko - i inne skarby - zostawiam
Marcie, a sama włóczę się po dawnych kątach, pogrążam we wspomnieniach.
Raz wydawało mi się, że w oddali widziałam jezdzca na czarnym koniu i
serce zabiło mi żywiej na myśl, że to on. Ale Marta mówi, że rzadko kiedy
opuszcza Hall i żyje w odosobnieniu. Tak jest lepiej, choć przyznaję, że
chciałabym zobaczyć go jeszcze raz i przekonać się, czy porzucił dawne
mrzonki. Mam nadzieję, że tak, ze względu na nas wszystkich.
Dlaczego nie możemy wrócić do przeszłości, zanim to wszystko się
zaczęło, i powłóczyć się po wrzosowiskach, jak dawniej, gdy byliśmy
dziećmi? Ale przecież nie żałuję niczego, bo gdyby nie taki splot wydarzeń i
okoliczności, nie miałabym dziecka, mojej cudownej Effie. Teraz liczy się
tylko ona. Wkrótce zdobędę się na odwagę i spotkam z rodzicami. Dowiem
się, czy zaopiekują się małą, gdyby mnie zabrakło. Bo coś mi mówi, że
wróciłam do Wyldcliffe, żeby umrzeć.
Mimo to jestem pełna nadziei. Czuję, że moje dziecko będzie szczęśliwsze
niż ja. A kiedy resztką mocy zaglądam w przyszłość, wiem, że gdy minie już
czas mojej córki i jej córek, przyjdzie dziewczyna znad wzburzonego morza i
zakończy wszystko".
Miałam łzy w oczach. Z trudem odczytałam ostatnie linijki.
126
 Wczoraj mi się śniła. Stała na wzgórzu na wrzosowiskach, w jej włosach
hulał wiatr, na jej szyi zawieszony był mój dar. Patrzyłam, jak unosi rękę i
okoliczne wzgórza zmieniły się w zielone fale wzburzone podczas sztormu.
Nie wiem, co to miało znaczyć. Ale to moja córka, moja siostra, moja [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl