[ Pobierz całość w formacie PDF ]

choćby jego wygląd: mięsisty nos, niemal całkowity brak czoła, kilkudniowy
zarost, świńskie oczka czerwone od bourbona, odpychająco monotonny głos,
pohukiwania i pochrząkiwania - wszystko to wystarczyło, aby uczynić z Johnny ego
jednego z największych demagogów w dziejach Ameryki, nawet jeśli, jak często
powtarzała przyjaciołom matka Raymonda, był lekkomyślny i niepoważny. Tak czy
owak, jej Johnny stał się jedynym Amerykaninem w galerii politycznych
złoczyńców, od których roi się w ludowych pieśniach i opowieściach, budzącym
strach i nienawiść w obywatelach innych krajów. Kichał na konstytucję, wycierał
sobie nos systemem partyjnym i innymi wersjami rządowego łańcucha podległości.
Osobiście wytyczał meandry amerykańskiej polityki zagranicznej w czasach, gdy
stanowiła ona dla historii świata monstrualne obciążenie. Dla narodów Islandii,
Peru, Francji i wyspy Pitcairn na Oceanie Spokojnym iselinizm był synonimem
wszystkiego, co brudne, wsteczne, ciemne, represyjne, znieważające, anty
postępowe, zgniłe (przymiotniki te, co do jednego, należy uważać za szczery hołd
składany
162
jakiemukolwiek demagogowi w jakimkolwiek państwie na jakiejkolwiek planecie).
Matka Raymonda, spisawszy biblię i nadawszy ton kazaniom, które Johnny miał
wygłaszać na swojej drodze ku chwale, zostawiła go, by wrzeszczał i wytykał
palcem, sama zaś na blisko piętnaście miesięcy zajęła się organizowaniem komórek
ogólnokrajowej organizacji o nazwie Lojalne Podziemie Amerykańskie. Przez ten
pierwszy okres działalności do organizacji wstąpiło dwa miliony trzysta tysięcy
członków, wszyscy zapaleni zwolennicy Johnny ego i sprawy przez niego
reprezentowanej, głęboko mu wdzięczni za pragnienie „stworzenia naszym
przyjaciołom miejsca, skąd mogą krzepić się sensem historii przez prawdziwe
uczestnictwo w dążeniu do fanatycznie dobrego rządu, oczyszczonego z hańby
komunizmu".
Matka Raymonda i jej mąż przeprowadzali analizy polityczne niezwykłej wagi oraz
planowali strategię w swoim domu niedaleko Georgetown. Rozmawiali, pili bourbon
i piwo imbirowe, a Johnny grzebał w wycinkach o sobie. Zawsze towarzyszyła mu
wtedy myśl, że mroźne zimowe wieczory to najlepszy czas na wklejenie tego stosu
z informacjami o jego pracy do osobnych albumów, tak by pewnego dnia mógł
przekazać te obszerne materiały źródłowe Bibliotece imienia Johna Yerkesa
Iselina, która na pewno gdzieś powstanie. Analizy potyczek z danego dnia czy
tygodnia zawsze dokonywali w sposób nieformalny, zwykle też prowadziło to do
naprawdę konstruktywnych działań w najbliższej przyszłości.
- Złotko - powiedziała matka Raymonda. - Na pewno są takie chwile podczas
posiedzenia komisji, kiedy musisz iść do łazienki?
- Jasne. A według ciebie jestem z bibuły czy jak?
- No i co wtedy robisz?
- Co robię? Wstaję i wychodzę.
- Widzisz? O to mi właśnie chodzi. Chcę, żebyś jutro
163
spróbował zrobić to według moich wskazówek, i zobaczymy, co będzie.
Skrzywił się okropnie.
- Przed tymi wszystkim kamerami telewizyjnymi?
- To bez znaczenia. Kiedy jutro będziesz musiał wyjść, urządzisz scenę. Upewnisz
się, że na pewno cię filmują, jeśli to możliwe, poczekasz na zbliżenie. Uderzysz
pięścią w stół i zaczniesz krzyczeć na przewodniczącego: „Porządek dzienny!
Porządek dzienny!" Następnie wstaniesz i powiesz, że ani chwili dłużej nie
będziesz znosił tej farsy i dodawał jej wiarygodności swoją obecnością.
- W jakim celu to zrobię?
- Musisz zacząć wychodzić we właściwy sposób, Johnny, tak żeby Amerykanie
wiedzieli, że wyszedłeś, i nerwowo czekali na twój powrót.
- Do diaska, złotko, to cholernie dobry pomysł. Muszę przyznać, że przypadł mi
do gustu!
Posłała mu całusa.
- Jesteś bardzo niewinny - powiedziała, uśmiechając się do niego z czułością. -
Czasami myślę, że nic cię nie obchodzi, o czym lub o kim mówisz.
- A czemu miałoby mnie obchodzić?
- Oczywiście, masz rację.
- Jasne że tak. A tam, do diabła, złotko, ze mną tak już jest. Przypuśćmy, że
jesteśmy prawnikami, tak często do siebie mówię. Prawdziwymi adwokatami. Ja
brałbym udział w procesach, manipulował przysięgłymi i wciskał kit chłopakom z
prasy, a ty siedziałabyś w bibliotece prawniczej, szperała w materiałach i
ustawiała przebieg sprawy.
Skończył drinka i podał pustą szklankę żonie.
- Och, zgadzam się z tobą, złotko. - Wstała, chcąc zrobić następne drinki. - Ale
wolałabym, żebyś spróbował trochę bardziej wczuć się w swoją świętą misję.
- Do diabła z tym. Co się z tobą dzisiaj dzieje, dziecinko? W pewnym sensie
jestem jak lekarz. Mam umierać z każ-
164
dym pacjentem, którego nie uda mi się wyleczyć? Zycie jest na to za krótkie. -
Wziął szklankę. - Dziękuję, pszczółko.
- Nie ma za co, najdroższy.
- Co to jest? Calvados?
- Calvados? To dwunastoletni bourbon.
- Śmieszne. Smakuje jak calvados.
- Może to przez piwo imbirowe.
- Piwo? Zawsze piję bourbona z piwem imbirowym. Jakim cudem może smakować jak
calvados z powodu piwa? Nigdy przedtem tak nie smakowało.
- Nie rozumiem - odparła matka Raymonda.
- A zresztą, co za różnica? Tak się przypadkiem składa, że lubię wódkę calvados.
- Jesteś taki słodki, że to nawet nie jest zabawne.
- Nie tak słodki jak ty.
- Johnny, zauważyłeś, że niektórzy z tych idiotów z prasy robią się nieprzyjemni
przy swoich maszynach do pisania?
- Nie zwracaj na to uwagi. - Machnął beztrosko ręką. -Oni mają swoją robotę, a
my swoją. Zaczynasz się robić zbyt wrażliwa i wszystkich tylko wpędzasz w
konsternację. Przydzieleni do mnie dziennikarze mogą siebie nazywać Oddziałem
Matoła, ale jakoś nie widzę, żeby któryś prosił o przeniesienie. To dla nich [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl