[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zainteresowaniem. .. Było to mniej niż dwadzieścia cztery godziny przed jego śmiercią - tak
jakby wiedział, że coś się wydarzy.
SCENA TRZYNASTA
Miejsce:
Mieszkanie Chuillerana
Czas:
Poniedziałek wcześnie rano... i wtorek zbyt wcześnie rano
Osoby:
Pete Parrott, tapeciarz z Brr
Telefon zadzwonił wcześnie rano. To była Francesca.
- Czy Pete już jest? - dopytywała się.
- Kto?
- Pete, tapeciarz. Zleciłam mu tapetowanie twojego gabinetu. Miał dostarczyć tapety
dzisiaj rano. Jeśli chcesz, naklei je dzisiaj, albo możesz odłożyć to na kilka dni.
- Im szybciej, tym lepiej - zdecydował Qwilleran. - Przez resztę tygodnia będę
potrzebował miejsca do pracy. Jak Pete ma na nazwisko?
- Parrott. Pete Parrott. To ten, który tapetował twój salon, kiedy nie było cię w
mieście. Jest najlepszy w całym okręgu.
- I, jak przypuszczam, najdroższy.
- Stać cię na niego - powiedziała z niedbałością, która go zirytowała. Nigdy nie lubił,
jak ktoś mówił mu, co ma robić z pieniędzmi, niezależnie od tego, czy miał ich dużo, czy
mało.
Zaczął pospiesznie sprzątać swój gabinet. Upychał papiery do szuflad, zacierał ślady
kawalerskiego życia: dwa brudne kubki po kawie, krawat, zgniecioną papierową kartkę, którą
nie trafił do kosza, parę butów, stare gazety, klejący się talerz i stary sweter. Zamknął koty w
ich pokoju, mimo że nie dostały jeszcze śniadania. Uwięzienie spotkało się z ich strony z
głośno wyrażonym sprzeciwem.
Potem Qwilleran usiadł i czekał na dzwonek. Kiedy o dziewiątej w końcu zadzwonił,
okazało się, że to Derek Cuttle-brink przywiózł pasztet z kurzych wątróbek i dwa żabie udka
dla wyjących syjamczyków.
Pomocnik kelnera nie spieszył się z powrotem do swojego miejsca pracy, chciał
porozmawiać o Klubie Teatralnym.
- Szkoda, że odwołali przedstawienie tylko dlatego, że nie zagra już w nim Harley -
powiedział. - Dostałem fajną rolę, no wiesz, miałem grać policjanta. Nawet kostium był już
dopasowany. Trzeba było przedłużyć nogawki i rękawy.
- Jesienią będzie kolejne przedstawienie i zawsze możesz przyjść na przesłuchania -
poinformował go Qwilleran.
- Myślę, że jesienią wrócę do szkoły. Pójdę na kurs policyjny. To dużo lepsze niż
mycie brudnych talerzy. Jeżdżenie policyjnym wozem, w mundurze, to coś dla mnie!
- Praca w policji nie polega tylko na noszeniu munduru i jeżdżeniu radiowozem,
Derek. Ale to dobry pomysł, żebyś uzupełnił swoją edukację. A przy okazji, jak sie miewa
nasza nerwowa kelnerka, która upuściła tacę we wtorek wieczorem?
- Sally? W porządku. Zdążyła się już wprawić w robocie, ale i tak wraca do szkoły na
jesieni - do szkoły plastycznej, gdzieś na Nizinach. Chciałbym być na jej miejscu. Ma
opłacone całe studia, i to przez pana Fitcha.
- Harleya Fitcha? - zapytał Qwilleran z nagłym zainteresowaniem.
- Nie, przez jego ojca. To dlatego tak się cała trzęsła, kiedy się zastrzelił, mimo że
dostała już pieniądze.
W wyobrazni Qwilleran swatał czarującego, przystojnego i wykształconego bankiera z
nieśmiałą, smukłą, sepleniącą kelnerką i wyobrażał sobie różne niezgodne z prawem
koneksje.
- Ojciec Sally jest woznym w banku - wyjaśnił chłopak, jakby czytał w myślach
Qwillerana.
- To jedyna korzyść z tej pracy - powiedział Qwilleran. - Może powinieneś zostać
woznym, a nie gliną.
O jedenastej tapeciarza jeszcze nie było. O dwunastej i pierwszej też nie. Dopiero o
drugiej trzydzieści biała firmowa półciężarówka wtoczyła się przed wozownię. Kierowca był
młodym muskularnym mężczyzną w białym kombinezonie i białej czapce z daszkiem, spod
której wymykały się bujne blond włosy. W tej północnej krainie nie brakowało zdrowych,
młodych ludzi o blond włosach.
- Przepraszam za spóznienie! - krzyknął z dołu. - Coś mi wyskoczyło i musiałem się
tym zająć.
- Szkoda, że nie zadzwoniłeś.
- Prawdę mówiąc, nie pomyślałem o tym. To była nagła sprawa i musiałem ją
niezwłocznie załatwić.
Przynajmniej jest szczery i ma szczerą twarz, pomyślał Qwilleran.
- No dobra, lepiej przyniosę mój sprzęt - powiedział. Syjamczyki, uwolnione ze
swojego pokoju całe godziny temu, patrzyły z zaciekawieniem, jak w gabinecie ustawiano
drabinę, stół do rozwijania tapety, wiadra i pudła z narzędziami.
- Nie było mnie w mieście, kiedy tapetowałeś salon. Wykonałeś pierwszorzędną
robotę.
- Tak, pracuję porządnie.
- Ile ci zejdzie z moim gabinetem?
Pete obrzucił pokój profesjonalnym spojrzeniem.
- Niedługo. Tylko wąskie paski nad boazerią, a gładz jest w dobrym stanie. Trochę
kitu, mały retusz. I nie ma sztukowania. Jakiś czas temu robiłem jeden pokój cały w paski, i to
na ukos. A najgorsze było to, że cały ten pokój był krzywy. W ani jednym miejscu nie
trzymał pionu. Kiedy skończyłem, miałem zeza i zataczałem się jak pijany.
- Czy to był pomysł Fran?
- No, miała kilka niepowtarzalnych projektów, ale tu sprawa jest prosta.
Zciany miały być pokryte cienką okładziną z naturalnego korka na rdzawym
podkładzie.
- No to lepiej już zacznę.
- Uprzątnę ci z drogi koty. - Koko wszystko obwąchiwał, a Yum Yum namierzyła już
buty tapeciarza.
- Nie przeszkadzają mi. Były ze mną poprzednim razem. Ten duży wtykał nos we
wszystko, czego się dotknąłem.
- Koko ma wrodzoną ciekawość. Nie masz nic przeciwko, że i ja popatrzę?
Pete posługiwał się nożycami, miarką, nożem, pędzlami i rolkami pewnie i zwinnie.
- Jestem pod wrażeniem! Rzeczywiście znasz się na swojej robocie - powiedział z
podziwem Qwilleran. - Ja jestem zatwardziałym zwolennikiem filozofii  nie rób tego sam".
- Wieszam tapety, odkąd skończyłem czternaście lat - powiedział Pete. -
Wytapetowałem najlepsze domy w tym okręgu. Nigdy nie miałem reklamacji.
- To dobre referencje. A dom Fitchów w Hummock też tapetowałeś?
Pete przerwał gwałtownie pracę i odłożył nożyce. Trudno było odgadnąć, co wyrażała
jego twarz.
- Tak, byłem tam trzy albo cztery razy.
- Szokujące wydarzenia, prawda?
- Ehe - Qwilleran zauważył, że Pete przełknął ślinę.
- Policja nikogo nie aresztowała, ale chyba przesłuchują jakichś podejrzanych.
- Tak, wykonują swoją robotę - Pete wrócił do pracy, ale już nie tak energicznie jak
poprzednio.
- Ja nigdy nie widziałem domu Fitchów. Jaką tapetę lubili?
- Surowy jedwab - bardzo prosty. Kiedy pani i pan Fitch mieszkali w rezydencji,
położyłem u nich dużo surowego jedwabiu. Potem przeprowadzili się do Indian Village i tak
samo chcieli urządzić swój apartament. Ci to mieli przestrzeń!
- A dla Harleya i jego żony też coś robiłeś po ich przeprowadzce?
- Tak, pokój śniadaniowy. Ona chciała tam mieć taki zwariowany wzór w różowe
słonie. Lubiła wszystkie odlotowe rzeczy. Zrobiłem im też sypialnię, całą w czerwonym
aksamicie.
- Chcesz się czegoś napić? Kawa, coś zimnego, a może piwo? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl