[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się do nas.
 Co my tu mamy  mruknął, gdy Hetman wręczył mu sporą sumkę. Kapi-
tan przeliczył ją i pokręcił głową.  Za mało.
 Oczywiście  zgodził się Hetman.  To tylko zaliczka. Resztę dostaniesz
po wylądowaniu na jakiejś przyjemnej planecie, na której będą dyskretni celnicy.
 Masz duże wymagania. Nie chcę zadzierać z władzami planetarnymi, prze-
mycając nielegalnych imigrantów. Aatwiej będzie po prostu zabrać wam pieniądze
i jakoś się was pozbyć.
 To niemożliwe. Dostaniesz ostateczną wypłatę w formie imiennego cze-
ku na dwieście tysięcy kredytów, płatnych w Galaktycznym Towarzystwie
Kredytowo-Walutowym. Jednak nie będziesz mógł go zrealizować, jeśli go nie
podpiszę. A ja nie zrobię tego, nawet gdybyś mnie torturował. Dopóki nie stanie-
my na twardym gruncie.
Kapitan znacząco wzruszył ramionami i odwrócił się w stronę przyrządów,
coś przekręcił i znów spojrzał na nas.
 Jest jeszcze kwestia opłaty za przelot  powiedział spokojnie.  %7ładna
instytucja dobroczynna nie płaci mi za paliwo.
 Jasne. Ustalmy stawki.
Wyglądało na to, że wszystko jest załatwione, ale gdy szliśmy korytarzem,
Hetman ostrzegł mnie szeptem:
 Nasza kabina jest już na podsłuchu. Na pewno przeszukali też bagaż. Mam
przy sobie wszystkie nasze pieniądze. Trzymaj się blisko mnie, żeby nie było
żadnych niespodzianek. Ten oficer, na przykład, wygląda na zawodowego kie-
103
szonkowca. A teraz co byś powiedział na małą przekąskę? Zapłaciliśmy, więc
możemy zakończyć ten przymusowy post wspaniałą ucztą.
Mój żołądek przyjął tę propozycję aprobującym skurczem i ruszyliśmy do
kuchni. Jako że nie było pasażerów, tłusty i zarośnięty kucharz serwował tylko
wiejskie potrawy z Yenii. Dobre może dla tubylców. My musielibyśmy się do nich
długo przyzwyczajać. Czy próbowaliście kiedyś jeść, zatykając nos palcami? Nie
zapytałem kucharza, co jedliśmy, bo bałem się, że mi powie. Hetman westchnął
głęboko i zaczął pałaszować swoją porcję tego świństwa.
 Zapomniałem, co się jada na Yenii  powiedział ponuro.  To wina pa-
mięci selektywnej. Kto chciałby kiedykolwiek wspominać taką ucztę?
Nie odpowiedziałem, bo właśnie spłukiwałem letnią wodą ohydny posmak tej
brei.
 Jedyną pociechą jest to, że ta woda nie jest tak wstrętna jak lura w naszej
kabinie.
Hetman westchnął ponownie.
 To kawa.
Zabawny to ten rejs nie był. Obaj schudliśmy, bo lepiej było unikać posiłków,
niż je jeść. Kontynuowałem naukę, przyswajając sobie zawiłości defraudacji, sztu-
kę zatajania dochodów oraz zasady prowadzenia podwójnych i potrójnych ksiąg
rachunkowych. Oczywiście wszystko w esperanto, dopóki nie opanowałem tego
pięknego języka, tak jakbym mówił nim od dziecka.
Podczas pierwszego lądowania nie opuściliśmy statku, bo żołnierze i celnicy
roili się wszędzie jak wszy.
 Nie tutaj  powiedział kapitan, obserwując wraz z nami kosmodrom wi-
doczny na ekranie.  To bardzo bogata planeta, ale nie lubią tu obcych. Spodo-
ba się wam następna w tym systemie. To świat rolniczy, słabo zaludniony, więc
przyjmują tam imigrantów, nie ma nawet kontroli celnej.
 Jak się nazywa?  zapytał Hetman.
 Amphisbionia.
 Nigdy o niej nie słyszałem.
 Nic w tym dziwnego. To przecież jedna z trzydziestu tysięcy skolonizowa-
nych planet.
 To prawda, ale mimo to. . .
Hetman wydawał się niespokojny, a ja nie rozumiałem dlaczego. Jeśli nie
spodoba się nam ta planeta, to stać nas było, aby ją opuścić. Lecz jakieś prze-
czucie nie dawało mu spokoju. W końcu przekupił oficera, by uzyskać dostęp do
komputera pokładowego. Gdy modliliśmy się nad kolejnym obiadem, powiedział:
 W tej sprawie coś cuchnie. Gorzej niż to jedzenie! W przewodniku galak-
tycznym nie ma wzmianki o planecie Amphisbionia. A przewodnik jest automa-
tycznie aktualizowany za każdym razem, gdy lądujemy gdzieś i podłączamy się
104
do planetarnej sieci komunikacyjnej. W dodatku nasz następny port jest wśród
tajnych danych. Tylko kapitan zna do nich kod.
 Co możemy zrobić?
 Nic, dopóki nie wylądujemy. Wtedy dowiemy się, co on knuje.
 Nie możesz przekupić któregoś z oficerów?
 Już to zrobiłem, w ten sposób dowiedziałem się, że tylko kapitan wie, do-
kąd lecimy. Oczywiście powiedział mi o tym dopiero, gdy dałem mu pieniądze.
Podła sztuka. Ale sam bym tak postąpił.
Bezskutecznie próbowałem go rozweselić. Chyba to jedzenie tak obniżyło je-
go morale. Dobrze by było, gdybyśmy już wylądowali na tej planecie, czymkol-
wiek by ona była. Z pewnością dobry złodziej wyżyje w każdym społeczeństwie
i jedno było pewne; jedzenie musi być tam lepsze niż te pomyje!
Leżeliśmy w kojach, dopóki statek nie wylądował i nie zapaliło się zielone
światło. Nasz szczupły dobytek był już spakowany. Zanieśliśmy go do śluzy. Sam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl