[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Funambules, gdy clowni i akrobaci, wiedząc, że zaraz opadnie
za nimi, doskonalą swe popisy: kolorowe piłki wyżej lecą w
górę, mężczyzni z czerwonymi nosami przewracają się i robią
salta aż do samej krawędzi sceny, a Pierrot, idąc jak we śnie,
dostaje kopniaka, który posyła go, w obrotach, za kulisy.
Tego majowego wieczoru w Paryżu czuć było ten
frywolny nastrój całkowitego oddania się i zapomnienia, gdy
wyruszyłam na poszukiwanie mego ojca i domu. Młodzi
kochankowie spacerowali objęci, pod kasztanami, z których
śnieg kwiatów opadał im na głowy. Stoiska z ostrygami i
oursins, jeżowcami, kulkami złożonymi z czarnych kolców i
wyschniętego różowego ciała, ustawione były na rogach
gwarnych ulic, wraz z tysiącami kwiatów, przez co zapach róż
i konwalii mieszał się z ostrą wonią morza. Wystawy
sklepowe, oświetlone gazowymi latarniami przy bulwarach,
odsłaniały przemianę, miłość i upadek prezentowanym
asortymentem obcisłych jedwabnych staników i wydętych
spódnic. Przy rzece na quai des Grands Augustins, stoiska z
książkami tworzyły bibliotekę na świeżym powietrzu, a
kawiarnie, co rozrzuciły swe krzesła i stoły aż do samego
muru nabrzeża, serwowały wino ochłodzone dokładnie do
właściwej temperatury.
Tego wieczoru wszystko w Paryżu było takie, jak trzeba -
oprócz zagubionej dziewczyny chodzącej w kółko, niezdolnej
stawić czoła przeszłości ani przyszłości, odmawiającej
powrotu do domu, a jednocześnie pragnącej tego bardziej niż
czegokolwiek na świecie. Każdy bowiem, kto wychodził dziś
na miasto, w tę heure bleue (Heure bleue (fr.) - czas
poprzedzający świt, dosł. niebieska godzina.), co opadła na
Paryż, wiedział, do jakiego domu powróci, gdy zapadnie w
końcu noc. Jednak ja, osoba znana w całym swym krótkim
życiu jako  mała Adelka Varens", nie miałam gdzie pójść.
Było to bowiem niepojęte, by dom, zniszczony przez
mego ojca tak dawno temu, stał jeszcze i powitał mnie ciepło,
jak to czynił kiedyś.
Z wściekłości powodowanej zazdrością zniszczona została
najpierw ładna oranżeria, ulubione miejsce do wypoczynku
mojej matki, pomiędzy jej długimi, męczącymi występami w
teatrze; następnie, przy udziale zimnej kalkulacji, którą już
niejednokrotnie widziałam wśród bogatych, dom sprzedano
lub ogołocono ze wszystkich mebli i błyskotek, kiedyś
kupionych dla niej z miłością i radością. Nie może być tam dla
mnie domu, co by nie mówiła czarownica Cibot.
Czyżby ona i Jenny popychały mnie w kierunku
wicehrabiego? Czy wierzyły, mimo wszystkich gestów
czynionych przez monsieur Rochestera i ozdobnych liter
wygrawerowanych na spodzie mej maleńkiej podobizny, że
naprawdę jestem blizniaczką Luciena - że jedynym powodem,
dla którego znalazłam się w Thornfield Hall - była zachcianka
angielskiego arystokraty, chcącego być może zrobić wrażenie
na wielkiej damie takiej jak mademoiselle Blanka Ingram?
Czy całe moje pragnienie, by być kochaną i właściwie uznaną
przez mego ojca, ma pozostać niezaspokojone?
Strasznie było o tym myśleć, jednak ruszyłam od lewego
brzegu Sekwany do rue Jacob i gdy zmrok zapadał w starych
uliczkach quartier (Quartier (fr.) - dzielnica.), pozwoliłam
zwolnić moim krokom, aż w końcu spojrzałam przez mur,
niemal tak wysoki jak ja, który otaczał podłużny ogród. Mur
był trochę niższy przy domku letnim ozdobionym filarami,
który pewnie był miejscem schadzek mej ukochanej maman i
jej kochanka; zatrzymałam się, by przyjrzeć się powyginanej
ławce biegnącej wzdłuż muru i kamiennemu stołowi, na
którym maman być może opierała książkę, by czytać na głos
wiersze, co bardzo lubiła.
Wieczór był cichy, słychać było jedynie gruchanie gołębi,
a ten spokój przypomniał mi wieś, leżącą za Fontainebleau
albo Chantilly, gdzie jezdziliśmy, wicehrabia, maman i ja.
Serce skoczyło mi więc w piersi, gdy jakaś postać, niemalże
niewidoczna w zapadających ciemnościach, podniosła się z
ławki w najdalszym kącie Tempie de 1'Amour, i poszła,
wzdychając, w kierunku oświetlonych okien domu. Nie
miałam wątpliwości, że był to wicehrabia: był starszy, a jego
prawa ręka, w eleganckim białym jedwabnym temblaku,
przylegała do ciała. Jednak wiedziałam - jak wtedy, gdy
zobaczyłam chód jego syna, Luciena, i teraz, widząc, jak on
sam chodził, linię jego szczęki i nosa, gdy odwrócił się, by
spojrzeć na świątynię, jakby czuł tam czyjąś obecność:
wszystkie te gesty od razu rozpoznałam u jego syna - że
wicehrabia był ze mną tak związany, jak jakikolwiek
przechodzień na ulicy. Jeśli kimś jestem, jestem córką Celiny
Varens i Edwarda Fairfaxa Rochestera. Ta zamglona
osiemnastowieczna scena - świątynia, stary dom i cała reszta -
nie ma ze mną nic wspólnego. To nie jest mój dom.
Z nowym celem idę więc teraz na Montparnasse, do
dzielnicy, którą omijałam w moich wszystkich chaotycznych
wędrówkach po zostawieniu Jenny u La Cibot. Przechodzę
przez szeroką aleję, gdzie jako dziecko stałam, gapiąc się na
wytworne damy, jak przejeżdżały w swych powozach. Ze
spuszczoną głową i szybkim krokiem, jak pielgrzym
zbliżający się do celu, świętego miejsca, gdzie ofiary muszą
zostać złożone, a grzechy odkupione, zbliżałam się do długiej
ulicy, zwanej rue Vaugirard. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl