[ Pobierz całość w formacie PDF ]

podrapanego i obtłuczonego biurka. Pitt rozejrzał się z zaskoczeniem - ten
cały wystrój był zbyt uporządkowany, zbyt profesjonalny... Szybko doszedł
do wniosku, że najlepsze perspektywy wciąż stwarza grubiańska
manifestacja wrogości.
- To mi bardziej wygląda na generalski punkt dowodzenia niż biuro
prowincjonalnego inspektorka policji.
- Pan i pański przyjaciel jesteście dzielnymi ludzmi - odparł ze znużeniem
Zacynthus - i dowiedliście tego swoimi czynami. Ale postępuje pan głupio,
nie wychodząc z roli prostaka, jakkolwiek - muszę przyznać - gra ją pan
wyśmienicie. - Obszedł biurko i siadł na piszczącym, obrotowym krześle. -
Tym razem proszę mówić prawdę. Wasze nazwiska.
Pitt nie odpowiedział od razu. Był stropiony i jednocześnie zły,
niekonwencjonalne zachowanie ludzi, którzy ich pochwycili, wytrącało go z
równowagi. Podświadomie doznawał osobliwego uczucia, ba, miał niemal
stuprocentową pewność, że nie musi się niczego obawiać: Zacynthus, Zeno i
Darius w żaden sposób nie pasowali do jego wyobrażenia o typowych
greckich policjantach. A jeśli byli na usługach von Tilla, to dlaczego z takim
uporem domagają się nazwisk jego i Giordino? Chyba, że bawią się w kotka i
myszkę.
- A zatem? - W głosie Zacynthusa pojawiły się twarde nuty. Pitt wyprostował
się i rzucił karty na stół.
- Pitt, Dirk Pitt, dyrektor wydziału operacji specjalnych amerykańskiej
Narodowej Agencji Badań Morskich i Podwodnych. A ten dżentelmen po
lewej to Albert Giordino, mój zastępca.
- Be zwątpienia, ja zaś jestem premie... - Zacynthus urwał w pół słowa,
uniósł brwi, przechylił się przez biurko i popatrzył wprost w oczy Pitta. -
Chciałbym usłyszeć to jeszcze raz. Jak, powiada pan, brzmi jego nazwisko? -
Tym razem jego głos był cichy i pełen pobłażliwości.
- Dirk Pitt.
Zacynthus nie poruszył się i nie przemówił przez pełnych dziesięć sekund, a
pózniej powoli odchylił się do tyłu, wyraznie wytrącony z równowagi.
- Pan kłamie, musi kłamać...
- Czyżby?
- Imię pańskiego ojca? - Zacynthus wciąż wpatrywał się w Pitta bez
zmrużenia oka.
- Senator George Pitt z Kalifornii.
- Proszę go opisać: powierzchowność, historia, sytuacja rodzinna...
wszystko.
Pitt przysiadł na skraju biurka, wyjął papierosa, zaczął przetrząsać kieszenie
w poszukiwaniu zapalniczki i dopiero po chwili uświadomił sobie, że leży na
podłodze tam, gdzie ją upuścił atakując Dariusa.
Zacynthus potarł zapałkę o biurko i podał Pittowi ogień.
Pitt podziękował skinieniem głowy.
Potem bez chwili przerwy mówił przez dziesięć minut. Zacynthus słuchał
zadumany, a poruszył się tylko raz, aby włączyć lampę, ponieważ gęstniał
mrok. Na koniec uniósł dłoń.
- Wystarczy. Musi pan być jego synem, osobą, za którą się pan podaje. Cóż
jednak robi pan na Thasos?
- Dyrektor NUMY, admirał James Sandecker, wydelegował mnie i Giordino w
celu zbadania serii dziwnych wypadków, jakie ostatnimi czasy dotknęły
jeden z naszych statków oceanograficznych.
- Ach, to ten biały, który kotwiczy na wysokości Lotniska Brady. Teraz
zaczynam rozumieć.
- To cudownie - stwierdził sarkastycznie wciąż zgięty wpół Giordino. -
Wybaczy pan, że przerywam, ale jeśli natychmiast nie ulżę pęcherzowi,
kolejny wypadek zdarzy się tutaj, na podłodze pańskiego gabinetu.
Pitt szeroko uśmiechnął się do Zacynthusa. - Niech mu pan uwierzy.
Zacynthus coś sobie w myślach przekalkulował, a potem wzruszył ramionami
i przycisnął guzik, ukryty pod blatem biurka. Drzwi natychmiast rozwarły się
na oścież, ukazując Zeno z jego pistoletem glisenti krzepko trzymanym w
garści.
- Problemy, panie inspektorze?
Zacynthus zignorował pytanie. - Niech pan odłoży broń, zdejmie kajdanki i
wskaże... hm... panu Giordino drogę do toalety. Zeno uniósł brwi. - Czy jest
pan pewien, że...
- Wszystko w porządku, stary przyjacielu. Ci panowie nie są już naszymi
więzniami, lecz gośćmi.
Nie okazując zaskoczenia w żaden widoczny sposób, bez jednego słowa
więcej, Zeno wsunął pistolet do kabury, uwolnił Giordino i poprowadził
dokądś korytarzem.
- Teraz ja chciałbym uzyskać kilka odpowiedzi - powiedział Pitt,
wydmuchując półprzezroczystą chmurę niebieskawego dymu. - Jakie związki
łączą pana z moim ojcem?
- Senator Pitt jest w Waszyngtonie osobą znaną i szanowaną, zasłużonym
członkiem kilku komisji senackich. Między innymi Komisji ds. Narkotyków.
- Co jednak nadal nie wyjaśnia, jaka w tym wszystkim jest pańska rola.
Z kieszeni marynarki Zacynthus wyjął wysłużony kapciuch, niespiesznie
nabił fajkę i monetą starannie ubił tytoń. - Z powodu mych długoletnich
doświadczeń śledczych na polu narkotyków wielokrotnie pełniłem funkcję
łącznika pomiędzy komisją pańskiego ojca a moim pracodawcą.
Stropiony Pitt podniósł głowę. - Pracodawcą?
- Tak. Wujaszek Sam wypłaca moją pensję tak samo jak pańską, drogi Picie
- powiedział z uśmiechem Zacynthus. - Wybaczy pan, że formalnej
prezentacji dokonuję z opóznieniem. Inspektor Hercules Zacynthus z
Federalnego Biura ds. Narkotyków. Przyjaciele mówią mi Zac i byłbym
zaszczycony, gdyby poszedł pan za ich przykładem.
Z duszy Pitta uleciały wszelkie wątpliwości, a uczucie, że znowu stanął na
pewnych nogach, zalało go niczym niosąca ulgę chłodna morska fala.
Dopiero gdy jego mięśnie zaczęły się rozluzniać, pojął jak bardzo był spięty.
Z uwagą, powstrzymując mimowolne drżenie, rozdusił papierosa w
popielniczce.
- Czy przypadkiem nie wysunąłeś się o parę kroków poza granice swojej
jurysdykcji?
- W sensie geograficznym - tak, w profesjonalnym natomiast - nie. - Zac
urwał, aby rozbudzić z uśpienia swoją fajkę. - Jakiś miesiąc temu biuro [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl