[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tysiącletni las pełen niewidocznych ście\ek, gąszczu i wysychających zródeł. Na wzgórzu
stał kościół otoczony krzy\ami, wymarły, bez tchnienia modlitwy, wypełniony pustką lasu
i zapachem gnijącej podściółki starych liści i zwłok zwierząt. Nie potrafiłam stamtąd
uciec, nie umiałam odnalezć drogi. Obcią\one nieznanym cię\arem nogi wbijały się w
lepką ziemię wokół kościoła. Wiatr zamarł, było bezszelestnie, bez ruchu.
Rozpoczęłam tajną wojnę z odbiornikami telewizyjnymi. Spikerzy przekazywali
społeczeństwu rozkaz wykonania na mnie wyroku śmierci. System transmisji przebiegał
przez moje jelita i wysysał resztki \ywotności. Zbrodnia doskonała. Latarnia pod domem
przekazywała sygnały świetlne przeciwnikom, czas emisji, kiedy udało mi się przyjąć
trochę pokarmu.
Olśnienie prawdy ostatecznej: ka\da choroba to maska.
Nie śmierci, tak nie będziemy się zabawiać. Je\eli zale\y ci na tym tekście, to przywróć
mi lepszą sprawność umysłu i wzroku.
Instynktowne pragnienie śmierci nad ranem przeradzało się w obsesyjną chęć \ycia,
choćby kilku lat szansy na inną postać.
Szatan zapładniał mnie co noc, nakazywał rodzić potworki. Usiłowałam je topić wkładając
kamienie do wzdętych brzuszków, lecz woda wyrzucała je jak baloniki i fale gniewnie
pluły mi w twarz.
Jesień wypełnia otoczenie.
Ju\ czas.
Czym było tamto ciało pełne zaczarowanych labiryntów, uniesień rozbudzonej z
porannego snu skóry, pełne tajemnicy dotyku, kiedy stawałam się kobietą, ja, dziecko
kobieta w wibrujących światłach poklasku, oparów kokainy, zaciśniętych palcach na
wszelkiej maści członkach albo tłoczona cię\kimi dłońmi policjantów na kraty. Cielesność.
Dusza. Rozdzielenie od początku istnienia. Kto staje się całością? Zapach jesieni jest
realny, bardzo wyrazny, wypełnia dom, ociera się leniwie jak kot o drzewa w ogrodzie.
Moje kolejne urodziny: 22, 23, 24, 25 lat. Odmierzano mnie przez kroniki policyjne czy
karty statystyczne szpitali, oczy kobiet: Spójrz, nie ma jeszcze 30 lat, a wygląda na sto,
mo\e 1000 lat.
To dorośli tworzą obłąkane dzieci.
Ja wykonuję jedynie ich zamiary.
Nie znałam zbyt wielu ludzi w zwykły sposób. Mę\czyzni na jedną noc zawsze odgrywali
jakieś role, supermenów lub nieszczęśliwych i pokrzywdzonych. Chyba w jednym
człowieku jest wiele postaci, które obumierają jak skóra wę\a, odpadają od głównego
trzonu, a na ich miejsce odrastają nowe, mniej lub bardziej zagmatwane, polepszone lub
zakazane. Tylko ja malałam w kolejnych warstwach.
Człowiek potę\nieje jak słoje drzewa, upada pod jednym ciosem lub powoli obumiera od
środka.
Diagnoza ludzkości tragizm nawracający.
Wystraszyłam się dzisiaj. Ponownie zaczęłam odliczać godziny, sekundy, drgnienia słońca
na horyzoncie.
Powraca majaczenie jakiś rozkaz?, nakaz?, \ądanie?, prośba? Kolejne ostrze\enie
bliskości.
Nie mogę stwierdzić, \e kiedykolwiek kochałam \ycie, rozświetlone poranki, złotawe
jesienie, wybudzanie świtem, rozśpiewane stada ptaków, spacer po mieście, po\ądanie
pięknych dusz o tak, na pewno są tacy ludzie, duchowo cudowni, krzewy ciepłych ró\,
marzenia, marzenia, marzenia.
A jednak znalazłam swą doskonałość. W umieraniu.
Mój ogród walczył o istnienie. Słońce pochylało się nad nim zawstydzone, wysuszało
krzewy i drzewa. Strzepywałam spokojnie z siebie wę\e, jaszczurki, wybierałam z włosów
motyle, zrzucałam ze stóp ropuchy. Obrazy i barwy wirowały, rozbiegane kolory łączyły
się w mozaiki, pokrywały zeschnięte liście, usiłując wydobyć z nich światło. Z oczu
wypływała mgła, osnuwała trawniki. Krzyk parali\ował ptakom serca, wykrzywiały dzioby
w grymasie podobnym do ludzkiej twarzy. Z gniazd wypadały martwe pisklęta. Ibi magis
iam non ego św. Augustyn nie daje \adnej szansy człowiekowi na dopełnienie się,
niezale\nie od kierunku ruchu.
Sądzę, \e to nie ja wszystko to piszę. Patrzę na tekst szklanymi oczami, nie widzę słów,
nie czuję zdań, nie oddycham, nie cierpię. Nie przeklinam. Nie uśmiecham się. Nie
opowiadam. Samotność jest potęgą.
Spotkałam dzisiaj drzewo, rozbudzone kolorami jesieni, ciepłe, przyjazne, delikatnie
szumiące w słonecznym poranku. Udało mi się swobodnie odetchnąć. Twory wyobrazni
nadal przybli\ają się i oddalają, przelatują jak spłoszone stada ptaków, znikają jednym
pociągnięciem gałek ocznych, rozpryskują się o ściany, wyłaniają się z kurzu, szpar
podłogi.
Wszystko zaniknęło, nawet idea pięknej duszy, której poszukiwałam, kiedy udawało mi
się być trzezwą.
Barbituranty, opiaty, alkohol. To jedna strona śmierci. Kokaina przemknęła zdecydowanie
w przeciwległym kierunku.
Zmierć przyniosła mi radio. Słucham koncertu skrzypcowego. Udaje mi się rozpoznać
dzwięk.
Wyczekiwałam i nasłuchiwałam. Znaki z Kosmosu były wyrazne i jednoznaczne. Wielkie
mocarstwa wysyłały setki satelitów z nową, grozną bronię. Atak miał być
niespodziewany, a ja nie mogłam ostrzec nikogo. Kto mógł mnie wysłuchać?
Nerki u kokainistów są zbędnym cię\arem. Nabrzmiewały, dwa tygrysy prę\ące się do
skoku. Dializowano mnie poprzez \yły znajdujące się na brzuchu. Szum pracującej
sztucznej nerki działał na mnie odprę\ająco. W śmierci klinicznej słyszałam głos matki,
która twierdziła, \e to ju\ niedługo, albo chór męskich głosów, nostalgicznie zawodzących
AVE MARYJA.
Inny rodzaj smutku wkradł się tutaj. Niedługo zakończy się wrzesień. Być mo\e początek
pazdziernika będzie z moim udziałem. Nie mogę pisać więcej. Usypiam. To ja byłam
genialna. Wymyśliłam bajki i cały świat. Powroty chwilowe do szpitali łamały ustalony
porządek rzeczy. Wszyscy czekali na mój koniec, zmęczeni bezradnością i przyglądaniem
się mojej agonii. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl